Rozdział 3

759 42 8
                                    

Luke
No dobra, zdecydowanie przesadziłem. Co mi przyszło do głowy aby przestać dawać Sarze fory? Teraz ta dziewczyna pewnie już nigdy nie przyjdzie na trening. Nie będę ukrywał, zawaliłem.

Biorę Sarę na ręce a ona obejmuje moją szyję. Pozostali mieszkańcy domku Apollina przerywają trening i patrzą na nas ale nie dbam o to. Przejmę się tym pózniej. Wybiegam z sali i biegnę w stronę szpitala. Staram się biec jak najszybciej ale jednocześnie nie za szybko aby nie ryzykować upadkiem. Po drodze nie umykamy wzrokom mijanych obozowiczów. Za sobą słyszę czyiś pisk ale nie odwracam się tylko biegnę dalej. Czuję jak Sara drży, pewnie kostka strasznie ją boli. Kiedy docieram na miejsce szybko przypomina mi się dzisiejszy poranek przed treningiem. Spiesząc się, aby przygotować wszystko przed treningiem, wpadłem na Sarę. Przecież już wtedy mogłem jej coś zrobić. Ona wydawała się taka delikatna, a przy tym wyglądała tak niewinnie, że człowiek naprawdę mógłby się spalić ze wstydu, gdyby coś jej zrobił. Na szczęście nic się nie stało a ja miałem nawet okazję potrzymać najlepszą uzdrowicielkę w obozie za rękę.
Wchodzę do szpitala otwierając drzwi łokciem i kładę Sarę na najbliższym łożku. Natychmiast podchodzi do nas Ellie, inna uzdrowicielka.
- Co się stało? - pyta spoglądając na mnie i zalewając się rumieńcem.
- Nic.. - zaczyna Sara ale szybko jej przerywam.
- Sara zwichnęła kostkę. Trzeba jej pomóc. - oznajmiam.
- Och.. - Ellie patrzy na kostkę - No tak. Najpierw trzeba by było ją nastawić. - wyjaśnia i podchodzi do Sary która momentalnie robi się blada. Ellie siada obok niej a ja przysiadam i uśmiecham się do Sary aby dodać jej otuchy co wcale nie jest takie proste zważając, że to przeze mnie. Sara jednak odwzajemnia lekko uśmiech a ja mogę lepiej przypatrzeć się jej twarzy. Wyglądała naprawdę ślicznie, nie przesadzała z makijażem i pomimo, że jak na córkę Apollina była strasznie blada to nie wyobrażam jej sobie z opalenizną. Przyglądam się jej kiedy nagle dziewczyna wytrzeszcza oczy i otwiera usta a zaraz potem zgina się w pół chowając twarz w poduszkę i pojękuje. Spoglądam i dostrzegam, że Ellie nastawiła Sarze kostkę nawet jej o tym nie mówiąc. Dziewczyna bierze jakąś maść i nakłada ją a potem całość bandażuję i usztywnia. Tym czasem Sara nadal miała ukrytą twarz w poduszce i mocno ściskała jej róg.
- Sara.. wszystko w porządku? Już po wszystkim. - przez moment się waham ale lekko głaszczę ją po plecach. Po jakiś dwóch minutach dziewczyna wdycha i podnosi się. Patrzy na mnie nadal zszokowana tym, co się przed chwilą stało. Przyznaję, że kompletnie mnie zatkało. Czuję się tak głupio, że najchętniej bym stąd wyszedł i się gdzieś schował. Postanawiam jednak zostać przy Sarze, jestem jej to winien. Ellie nadal siedzi w milczeniu lecz po krótkim czasie odchodzi zostawiając nas samych. Sara powoli i ostrożnie zmienia pozycję na półleżącą i panuje dość niezręczna cisza a ja zaczynam się zastanawiać, czy ona w ogóle życzy sobie mojego towarzystwa.
- Sara, bo ja... - zaczynam kompletnie nie wiedząc co dalej powiedzieć - no.. ja jeszcze raz przepraszam. Naprawdę nie chciałem ale zrozumiem jeżeli każesz mi teraz odejść.
- Możesz zostać. - odpowiada szybko - znaczy bo... przynajmniej będę miała kogoś do towarzystwa.
- No tak. - czuję ulgę. Sara mnie nie wygoniła, nie nakrzyczała na mnie, nawet pozwoliła mi zostać. Może jednak nie jest na mnie zła. Uśmiecham się i wstaję.
- Przyniosę ci herbatę - oznajmiam.. - Co? Ale nie musisz. - najwidoczniej zaskoczyłem ją, ponieważ patrzy na mnie zdziwiona.
- Ale chcę. - mówię z uśmiechem na twarzy i idę do punktu gdzie uzdrowiciele mają czajnik i zaparzacz do kawy. Może herbata to nie najlepsze
wynagrodzenie ale jeszcze później coś wymyślę. Nastawiam wodę i sięgam na półkę z herbatami. Jaką herbatę może lubić Sara? Ziołowa, miętowa, normalna, owocowa... decyduję się na miętową w tym momencie, w którym woda się już zagotowała. Parzę herbatę i wracam do Sary. Kiedy mnie zauważa, robi zaskoczoną minę i rumieni się. W tym momencie zastanawiam się, czy ja też oblałem się rumieńcem.
- Proszę. - podaję jej kubek i znowu siadam obok na łożku. - nie wiedziałem jaką herbatę lubisz ale mam nadzieję, że mięta ci odpowiada.
- Nawet bardzo - Sara uśmiecha się i bierze łyka - nie słodziłeś.
Mój uśmiech blednie.
- A miałem? - pytam i znowu mam ochotę zapaść się pod ziemię. Tym czasem Sara zaczyna się tylko śmiać.
- Ja słodzę tylko czarną. Resztę nie. - wyjaśnia i bierze kolejnego łyka. Kamień z serca, naprawdę.
Siedząc tak zaczyna rozmowę której jakby nie widać końca. Sara opowiada mi o sobie, jak się czuła kiedy trafiła do obozu i jak wspaniałe jest być uzdrowicielem. Widać było, że mimo wszystko podoba jej się obóz i jest zadowolona. To trochę inaczej niż ja. Jednak opowiadam jej też o sobie, o tym jak tu trafiłem a potem zaczynamy żartować. Nagle spoglądam na zegarek na ścianie i zamieram. Trening już dawno się skończył a ja nie mam pojęcia co zrobili pozostali kiedy ja pobiegłem z Sarą do szpitala. Być może nadal ćwiczyli ale mogli rownież po prostu sobie odpuścić albo jeszcze coś gorszego - zgłosić moją postawę Chejronowi. Z nerwów serce przyspiesza tępa ale mimo to robi mi się nawet trochę smutno bo chciałem jeszcze pogadać z Sarą, poza tym dziewczyna nie będzie mogła się teraz ruszać więc dobrze by było, aby ktoś jej towarzyszył. Obiecuję sobie, że zaraz po wyjaśnieniu tej sprawy wrócę do niej. Jednak jest rzecz, o którą muszę ją zapytać. Coś co przeszło mi do głowy już wtedy, kiedy zderzyliśmy się przed szpitalem.
- Sara, wiesz.. - zaczynam niepewnie. Uśmiech znika z jej twarzy i patrzy na mnie.
- Musisz iść, prawda? - pyta i spuszczając wzrok odkłada kubek z herbatą na stolik.
- Tak. Ale chcę cię o coś zapytać. - oznajmiam a Sara znowu na mnie patrzy tym razem zaciekawiona.
- O co zapytać? - dopytuje.
"Dasz radę" powtarzam sobie wielokrotnie w myślach. "To nic takiego, po prostu to powiedz."
- Wiesz, że jutro będzie zorganizowany przez domek Hefajstosa pokaz sztucznych ogni, prawda? No... - waham się a serce zaczyna bić mi jak oszalałe - chciałabyś tam ze mną pójść?
Sara wydaje z siebie jakiś dziwny dźwięk a potem momentalnie zakrywa usta dłonią. Potem odkrywa usta i na moment spogląda mi prosto w oczy. Jej oczy są wprost śliczne, duże i błękitne. Blond włosy spływają jej na ramiona a na policzkach pojawia się jeszcze wyraźniejszy rumieniec.
- Ja... um... - zaczyna - pewnie, czemu nie. - odpowiada a ja czuję ogromną ulgę i szczęście. Szczerze mówiąc aż zachciało mi się skakać.
- To super, przyjdę do ciebie jeszcze pózniej jak wyjaśnię jedną sprawę - oznajmiam i wstaję z łóżka.
- Dobrze. Będę czekać. - oznajmia i posyła mi uśmiech nadal się rumieniąc. Wychodzę ze szpitala i nagle uświadamiam sobie jedną rzecz. Czy mi się wydaje, czy właśnie zaprosiłem Sarę na randkę? A na dodatek ona się zgodziła. Uśmiecham się sam do siebie kompletnie zapominając o strachu i obawach związanych z opuszczeniem treningu. Postanawiam po prostu pójść do jakiegoś dziecka Apollina i zapytać co się działo po tym jak opuściłem salę kiedy nagle zza rogu wyskakuje Tanja - jedna z córek Afrodyty. Dziewczyna miała długie czarne włosy, zawsze ubierała się modnie i czasem zbytnio przesadzała z makijażem.
- Hej, Luke. - mówi i już zaczyna głaskać mnie po ramieniu. - Co robiłeś w szpitalu?
- Pomagałem komuś. - odpieram i odsuwam się od niej z obrzydzeniem. Słyszałem, że ponoć jej się podobam ale ona w ogóle nie była w moim typie. Nie interesują mnie dziewczyny które zważają tylko i wyłącznie na wygląd.
- Ach, rozumiem. - nie wiem czy robi to specjalnie czy po prostu jest taka głupia ale znowu zaczyna się do mnie łasić - słyszałeś o pokazie sztucznych ogni?
- Tak. - odpowiadam niepewnie. Znając Tanję zaraz...
- Ty idziesz ze mną, co nie? - dziewczyna trzepocze rzęsami i jeszcze bardziej się do mnie przybliża.
- Co? Nie! - wykrzykuję szybko - znaczy.. no wiesz, już z kimś idę. Więc wybacz.
Tanja przez moment przybiera aż złowrogi wyraz twarzy lecz zaraz potem znowu zmienia go na flirciarski i zaczyna bawić się swoimi gęstymi włosami.
- Och, na serio? Jaka szkoda. - mówi a na jej twarzy pojawia się uśmiech - chociaż jeszcze gorzej byłoby, gdyby Chejron dowiedział się, że opuściłeś trening zostawiając zdezorientowanych obozowiczów samych.
Zatyka mnie. Tym razem serce nie bije tak szybko z powodu szczęścia tylko z nerwów.
- Skąd o tym wiesz? - pytam.
- Ma się swoje sposoby kochany. Chejron jeszcze nie wie. Ale zawsze może się dowiedzieć. Pamiętasz co się stało ostatnim razem z Carterem?
Zaczynam odczuwać dziwne mdłości i strach. Cała moja pewność siebie którą miałem całkowicie mnie opuszcza i mam ochotę po prostu zniknąć.
- Został zawieszony za opuszczenie stanowiska. - odpieram z bolesną świadomością, że to samo może teraz przytrafić się mnie.
- Dokładnie! - wykrzykuje najwyraźniej usatysfakcjonowana Tanja - tak więc będę czekać jutro przed domkiem Afrodyty. Nie pogardzę też jakimś bukietem kwiatów. - córka Afrodyty puszcza do mnie oko, zarzuca włosy na jedną stronę i odchodzi. Tym czasem ja siadam na schodach i chowam twarz między kolana. Zapowiadało się tak pięknie a teraz to koniec.

Sara
Siedzę opierając się o ścianę nadal nie dowierzając. Luke naprawdę zaprosił mnie na pokaz sztucznych ogni? Ten chłopak przy którym serce ma ochotę wyrwać mi się z piersi? Czy to możliwe, że on zaprosił mnie na randkę? Ta myśl sprawia, że mam ochotę piszczeć ze szczęścia ale wiem, że nie wypada więc z trudem się powstrzymuję. Gdyby nie kostka to pewnie skakałabym w tym momencie ze szczęścia. Och bogowie, jak ja się cieszę, że Luke mnie przewrócił! Jutrzejszy dzień pewnie będzie wspaniały!

Miłość uskrzydla [Luke Castellan x OC] [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now