Rozdział 1

1K 54 5
                                    

Sara
- No moi drodzy, pobudka! - krzyczy nasz grupowy z szerokim uśmiechem na twarzy. Przez okna domku numer jedenaście właśnie przebija się blask słońca. Tak jak wszyscy pozostali powoli wywlekam się w łóżka. Stawiam stopy na zimnej podłodze i od razu przeszywa mnie chłód. Zabieram z szafki swoje ubrania czyli obozową koszulkę i szorty i idę się przebrać. Udaje mi się jako pierwszej wejść do łazienki którą dzieliłam z piętnaściorgiem rodzeństwa. Rozczesuję moje długie do połowy ramion, blond włosy, ubieram się, nakładam tylko odrobinkę, mało widoczny makijaż i praktycznie już jestem gotowa. Następnie przeglądam się jeszcze raz w lustrze. Przecięta jak zwykle. Chuda, blada, mała. Nic specjalnego. Wychodzę z łazienki przy której już ustawiała się kolejka. Napewno nie siedziałam długo ale tak jest zawsze. Domek Apollina jest najliczniejszy zaraz po domku Hermesa.
- Hej - zagaduje mnie Will Solace który był następny w kolejce. Blond włosy, trochę ciemniejsze od moich, sterczały mu na wszystkie strony - szybka jesteś.
- Nie potrzebuję dużo czasu. - wzruszam ramionami - Poza tym inni też chcą skorzystać z łazienki. - uśmiecham się do Willa i siadam na swoim łożku. Spoglądam na kalendarz i... o kurczę. Dzisiaj nasz domek zaraz po śniadaniu ma poranny trening szermierki. Czyli rzecz w której jestem największą ofiarą. Nie zajmuję się walką. Pracuję tylko jako uzdrowicielka w szpitalu. Nagle słyszę krzyk grupowego. Kiedy już wszyscy byli gotowi ustawiamy się w szereg. Nasz grupowy przelicza wszystkich po czym ruszamy do pawilonu jadalnego.

W pawilonie siadamy przy naszym stoliku. Prawie wszyscy obozowicze już się zebrali z wyjątkiem tych z domku Hypnosa. Ale oni zawsze przegapiają śniadanie. Proszę jedną nimfę o sałatkę i 2 bułki maślane. Jedną bułkę wrzucam do paleniska jako ofiarę dla mojego ojca Apollina a drugą zjadam ze smakiem. Na deser biorę jedno małe zbożowe ciasteczko i kończę posiłek. Czekam aż reszta mojego rodzeństwa skończy śniadanie po czym wszyscy mamy jeszcze jakieś piętnaście minut na przygotowanie się do treningu. Odchodzę od stołu po czym kieruję się w stronę szpitala.

Może dziwnie to zabrzmi ale szpital mógłby być moim drugim domem. Lubię swoje obowiązki pomagania innym. Cieszy mnie widok kiedy wracają do zdrowia. Niestety dzisiaj nie mam porannego dyżuru więc muszę iść na ten głupi trening. Zamierzam właśnie wejść po schodach kiedy nagle coś na mnie wpada. Razem upadamy a ja dostaję prosto w głowę. Zdezorientowana próbuję załapać o co chodzi. Nie, to nie było coś tylko ktoś. Wysoki, dobrze zbudowany chłopak z roztrzepanymi blond włosami oraz charakterystyczną dla niego blizną na policzku. To nie mógł być nikt inny jak Luke Castellan - obiekt westchnień prawie wszystkich dziewczyn w obozie. Nie jeden raz słyszałam jak moje współlokatorki piszczały z zachwytu i obmyślały plan jakby tu się z nim umówić. No tak, syn Hermesa był przystojny a blizna w ogóle go nie szpeciła. Wprost przeciwnie, dodawała mu uroku, pokazywała, że chłopak już coś przeszedł. Ale to był tylko wygląd. Większość z nich w ogóle nie zna Luke'a. Wiadomo tylko że wraz z dwiema innymi półboginiami włóczył się po świecie dopóki nie dotarł do obozu. No i każdy wie, że Luke jest mistrzem szermierki. Nikt mu nie dorównuje. Poza tym zazwyczaj chłopak jest pogodny, uśmiecha się, jest dla wszystkich pomocny. Ale coś mi się wydaje, że to nie wszystko. Że jest coś, czego nikt o nim nie wie. W każdym bądź razie, nie zamierzam prowadzić śledztwa na ten temat. To nie moja sprawa, nie będę się przecież wtrącać.

- O kurczę, wybacz, Sara. - Luke wstaje i szybko podaje mi rękę. Na jego twarzy zauważam grymas zakłopotania. Uśmiecham się i podaję swoją rękę. Luke ją ściska a jego uścisk jest pewny i mocny. Chłopak pomaga mi wstać a ja nie mogę powstrzymać chichotu.
- Przecież nic się nie stało. Śpieszysz się gdzieś? - pytam.
- Aha. I to dość bardzo więc jeszcze raz naprawdę cię przepraszam. - odpowiada. - napewno nic ci nie jest?
- Nic a nic - znowu się podśmiewam. To było nawet urocze jak wyglądał na zakłopotanego.
- Uff, całe szczęście. - Syn Hermesa przez moment się we mnie wpatruje. Muszę przyznać, że miał naprawdę śliczne, błękitne oczy. - hej, wy chyba macie dzisiaj trening, co nie?
- Ta.. no tak. Mamy. - mruczę pod nosem - niestety.
- Hmm.. widzę, że już się nie możesz doczekać - tym razem to Luke się podśmiewa.
- Bardzo śmieszne. Może Tobie to sprawia przyjemność ale nie mi.
- Och, przesadzasz. Parę treningów i byłabyś w tym świetna - nagle zauważam, że on nadal nie puścił mojej dłoni. Spieszył się aż tak bardzo, że już zapomniał? Mimo to nie protestuję. Nie chcę wyjsć na kogoś kto nie lubi się kontaktować z innymi.
- Ja? Nie rozśmieszaj mnie. Jestem tylko uzdrowicielką.
- Odznaczasz się tytułem najlepszej uzdrowicielki w obozie.
- A ty tytułem najlepszego szermierza. To znacznie większy zaszczyt - niepewnie przystępuje z nogi na nogę. Gdyby tylko zobaczył jak walczę to od razu by mnie wyśmiał. A teraz był taki miły. Nie chciałam tego zepsuć.
- No może nie największy. Wiesz, niektórzy ocalili cały świat.
- Może. Ale gdyby nadarzyła się okazja to też pewnie uratowałbyś świat.
- Eh.. może i tak - przez moment zauważam na jego twarzy cień niepokoju. Lecz zaraz potem Luke wraca do swojego dobrego nastroju - Z tego co rozumiem idziesz teraz do szpitala?
- Tak. A ty może idź już gdziekolwiek ci się tak śpieszy bo się spóźnisz - jeszcze raz się do niego uśmiecham. W tym momencie serio wydawał się być pogodnym chłopakiem. Humor musiał mu dopisywać.
- Tak, masz rację - Luke odwzajemnia uśmiech i puszcza wreszcie moją dłoń - do zobaczenia. Nie spóźnij się tylko na trening - odbiega machając do mnie.
- Pa - także do niego macham a potem patrzę jak chłopak znika za pagórkiem. Następnie wchodzę do szpitala aby zobaczyć czy wszystko w porządku. W środku zastaję kilku uzdrowicieli. Jedna dziewczyna doglądała stanu syna Demeter, dwoje uzdrowicieli porządkowali leki. No cóż, dzieci Apollina zawsze dobrze opiekowały się szpitalem. Ze smutkiem stwierdzam, że nie muszę w niczym pomagać. Wychodzę zamykając za sobą drzwi i powoli, naprawdę powoli zmierzam ku sali treningowej. Zaczynam się zastanawiać jak mi pójdzie. Pewnie okropnie. Mam tylko nadzieję, że mnie nie wyśmieją. Gdybym posiadała chociaż jeden procent umiejętności Luke'a to byłabym zadowolona. A tym czasem cały rok spędzam w obozie w szpitalu i pomagam rannym których zaatakowały potwory podczas misji. O dziwo nagle moje myśli kierują się na Luke'a. Nadal mam przed oczami jego zakłopotaną minę która potem zmieniła się w uśmiech. Nie dziwię się, że tyle dziewczyn za nim szaleje. Syn Hermesa był naprawdę czarujący. Niektórzy mogliby pomysleć, że jest ideałem. Ale chwila moment, o czym ja myślę. Nie mam czasu na rozmyślanie o jakimś chłopaku. Niestety jest to bardzo trudne kiedy się przechodzi obok domku Afrodyty. Przyspieszam kiedy nagle słyszę za sobą czyiś głos.
- Sara! - odwracam się. Dhara - oczywiście córka Afrodyty - podbiega do mnie i mnie ściska - dawno się nie widziałyśmy.
- Wczoraj siedziałyśmy razem przy ognisku. - odsuwam się aby mnie nie udusiła - ale miło cię widzieć.
- Wiesz, widziałam jak gadałaś z Lukiem. - córka Afrodyty posyła mi uśmiech podczas gdy ja zaczynam obawiać się tej rozmowy.
- Tak, gadałam z nim. No i? Chyba nie poczułaś się zazdrosna.
- Co? Zazdrosna? Żartujesz chyba. O czym gadaliście? - w jej głosie było ewidentnie słychać podekscytowanie. No ładnie. Lubię Dharę ale czasami potrafi ze szczęścia piszczeć na cały obóz.
- O... o niczym. Po prostu na mnie wpadł i przeprosił. Nic takiego - spuszczam wzrok i czekam na jej reakcję.
- Skoro tylko przeprosił to czemu tak długo? - Dhara znowu się do mnie uśmiecha. Najwyżej czekała aż powiem, że się zakochałam. Tylko że ja nic do niego nie czuję.
- Tak tylko. Słyszał, że mamy trening i tyle. Czy to aż takie ważne? - natychmiast żałuję ostatniego zdania.
- Oczywiście, że tak! Nie rozumiesz? Coś musi z tego być.
- Tak. Być może przyjaźń. Nie wiem.
- Wiesz, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje? Prędzej czy pózniej zawsze przeradza się w...
- Ee.. nieważne - przerywam jej - wiesz muszę już iść - i czym prędzej odbiegam. Co to w ogóle miało znaczyć? Luke nie potrzebuje kolejnej wielbicielki a ja nie mam czasu na takie sprawy. Prędko udaję się w stronę sali treningowej. Przynajmniej zajmę swoje myśli czymś innym niż tą sytuacją.

Miłość uskrzydla [Luke Castellan x OC] [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now