viii. there's a ghost in my lungs and it sighs in my sleep

2.5K 214 4
                                    

W zamku nastąpiła panika, jakiej nie widziano od czasów Drugiej Bitwy o Hogwart. W oczach Lillian Pierce wszystko wyglądało tak, jakby było w zwolnionym tempie. Krzyczące dziewczyny z młodszych klas, poważne miny nauczycieli, przerażone spojrzenia starszych uczniów. Jako Prefekt Naczelny, wydała kilka szybkich rozkazów reszcie Prefektów, a sama pomogła Ślizgonom udać się do ich Pokoju Wspólnego, który znajdował się w lochach zamku. Gdy upewniła się, że wszyscy zniknęli za ścianą, wróciła biegiem na górę, aby sprawdzić, czy dowiedziano się czegoś nowego na temat tego okropnego wydarzenia. Wbiegając po schodach, które prowadziły na parter, gdzie znajdowała się Wielka Sala, poczuła mocny ból w skroniach i upadła z hukiem.

Ciemność. Znów ta cholerna ciemność. Wszędzie ciemność. I nagle w odległym kącie pomieszczenia, w którym się znajdowała, zauważyła postać z różdżką w ręku, z której tliło się niewielkie światło. Sama chciała sięgnąć po swoją, aby rozświetlić sobie drogę, jednak nie mogła jej nigdzie znaleźć. Ostrożnym krokiem podniosła się z kolan i ruszyła chwiejnym krokiem w kierunku mężczyzny, który jakby jej nie dostrzegała. Później wszystko się rozjaśniło, a dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje, ale zanim zdążyła o tym pomyśleć, przy czarnoskórym mężczyźnie pojawił się ten sam człowiek, którego widziała kilka lat temu. On także jej nie dostrzegał. Zbliżył się do mężczyzny, powiedział coś do niego w niezrozumiały dla niej sposób, machnął różdżką, a po pomieszczeniu rozszedł się jego głos, wypowiadający te okrutne słowa... Avada Kedavra. Zabity przez niego mężczyzna upadł na podłogę niczym marionetka, a z jego dłoni wypadła różdżka, z której przestało już tlić się światło. Zgasła na zawsze, tak samo, jak życie Ministra Magii, Kingsleya Shacklebolta...

– To moja podopieczna, proszę się przesunąć! – Usłyszała znajomy głos i spróbowała otworzyć oczy, jednak na nowo rozbolała ją głowa. Ścisnęła mocniej ramę łóżka, w którym się znajdowała.

– Spokojnie, Malfoy, nic jej nie jest. – Rozpoznała także głos Minerwy McGonagall. – Longbottom znalazł ją na podłodze, przy zejściu do lochów i przyniósł ją tutaj. Pani Pomfrey powiedziała, że to tylko chwilowe omdlenie, zapewne wywołane stresem...

W końcu udało jej się otworzyć oczy, więc dyrektor Hogwartu przerwała na chwilę i przeniosła swój wzrok na nią, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco.

– Jak się czujesz, moja droga? – zapytała z wyraźną troską.

– Dobrze – odparła Pierce, chociaż do takiego stanu było jej daleko, ale nie chciała martwić profesor, choćby ze wzgląd na ostatnie wydarzenia. I tak miała za dużo na głowie.

– Zemdlałaś na ponad godzinę – powiedziała. – Myśleliśmy, że ktoś potraktował cię zaklęciem, ale na szczęście, nic takiego nie miało miejsca.

Lillian dostrzegła, że na twarzach wszystkich zgromadzonych, czyli kilkorgu nauczycielu, pojawiła się ulga. Tylko profesor Malfoy miał nadal zmarszczone brwi i usta zaciśnięte w cienką linijkę. Dziewczyna odniosła wrażenie, że mężczyzna zdenerwował się faktem, że został tak łatwo i szybko zignorowany przez McGonagall.

– Po prostu poczułam silny ból w skroniach i upadłam... – wyjaśniła szeptem Ślizgonka.

– Pani Pomfrey kazała ci odpoczywać, zatem zostaniesz tutaj do rana – oznajmiła tonem nieprzyjmującym sprzeciwu.

– A co z...? – zaczęła niepewnie dziewczyna.

– Na razie odpoczywaj, dobrze, Lillian? – ucięła McGonagall, a dziewczyna tylko skinęła głową.

Nauczyciele ruszyli do wyjścia szybkim i żwawym krokiem, podczas gdy postać wysokiego blondyna nadal stała przy łóżku i wzrokiem odprowadzała ich sylwetki do drzwi. Dyrektor Hogwartu zatrzymała się na chwilę i zwróciła do niego:

– Draco, ona musi odpoczywać.

– Za chwilę. – Machnął lekceważąco dłonią, co nie spodobało się McGonagall, jednak zacisnęła mocno wargi i wyszła z pomieszczenia, zostawiając ich samych. – Jak się czujesz, Pierce? – zapytał po chwili.

– Mówiłam już. Dobrze – odparła Ślizgonka, podciągając się do pozycji siedzącej.

– Tę starą ropuchę możesz okłamywać, ale nie mnie – warknął, posyłając dziewczynie spojrzenie pełne wściekłości, przez co aż się wzdrygnęła. Sekundę później jego wyraz twarzy złagodniał.

– Boli mnie głowa i trochę mi słabo, ale poza tym jest dobrze.

– Jak to się stało?

– Co? – Spojrzała na niego zdziwiona.

– Wypadek. Jak do niego doszło, Pierce? – zapytał tonem, który nie wyrażał żadnych emocji. W tej samej chwili drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się, a w nich stanął tak dobrze znany jej Gryfon, Vincent Wood. – Nie teraz, Wood. Poczekaj na zewnątrz – powiedział Malfoy, zanim tamten zdążył coś powiedzieć, jednak posłusznie się wycofał.

– Poczułam mocny ból w skroniach i... upadłam – wyjaśniła, a przed oczami stanęła jej ta okropna scena ze snu. 

Ciemność. Strach. Światło. Ból. Śmierć.

– Co to było? – Blondyn gwałtownie podszedł jeszcze bliżej łóżka i usiadł na jego skraju, wpatrując się w dziewczynę. Przez moment miała wrażenie, że nawet nie mruga, gdy na nią patrzy.

– Nie wiem, po prostu upadłam. – Wzruszyła ramionami.

– Nie, nie chodzi mi o upadek – sprostował. – Chodzi mi o to, o czym przed chwilą pomyślałaś, a o czym mi nie wspomniałaś.

Lillian spojrzała na niego podejrzliwie spod gęstych czarnych rzęs. Nie do końca miała pojęcie, o co mu chodzi, więc przez dłuższy moment po prostu milczała. Kiedy doszła do wniosku, że może mu chodzić o ten sen, który nawiedził ją podczas omdlenia, zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób on się o tym dowiedział.

– Legilimencja – powiedział, odpowiadając na pytanie, którego nawet nie zadała na głos.

Ślizgonka zamyśliła się na chwilę. Słyszała już to pojęcie, ale nie sądziła, że spotka kogoś, kto rzeczywiście się na tym zna. Zagryzła wargi tak mocno, że aż poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Przeniosła wzrok z blondyna na okno znajdujące się za nim i zaczęła, wręcz szeptem, opowiadać mu o tym, co ujrzała w owym śnie, o który przed chwilą pytał. Poczuła, jak kamień spada jej z serca, bo nareszcie mogła podzielić się z kimś tym, co tak długo ją dręczyło, nawet jeśli to był on, najbardziej znienawidzony przez nią nauczyciel w Hogwarcie.

– Znasz tę twarz? – zapytał szeptem, bacznie się jej przyglądając. – Jesteś w stanie ją rozpoznać?

– Tak – przytaknęła prędko. – Bo widziałam ją na żywo.

Przez ułamek sekundy Malfoy zesztywniał. Wstał z materaca i przeszedł się kawałek, podchodząc do okna, za którym widać było tylko błyszczące na niebie gwiazdy i światło wydobywające się z chatki Hagrida. Zapewne w tym całym pośpiechu, aby poinformować wszystkich o tej tragedii, zapomniał wygasić ogień w kominku.

– Co masz przez to na myśli?

– Byłam świadkiem morderstwa mojej ciotki – powiedziała tak cicho, że ledwo można było ją usłyszeć. – I w tym śnie ta sama osoba zabija Ministra Magii.

snake eyes ∆ hpWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu