Bad Day

16K 588 24
                                    

Justin

- Cześć, tato.
Usiadłem na trawie przed nagrobkiem. Cmentarz był pusty, z wyjątkiem konserwatora, którego widziałem przycinającego żywopłot. Nic nie powiedział o brązowej papierowej torbie, którą przyniosłem ze sobą. Myślę, że miał usprawiedliwienie dla niepodpisanych papierowych toreb, zawierających nie bardzo przeciwbólowe specyfiki. Odkręciłem zakrętkę i pociągnąłem łyk. Jack Daniels wydawał się zbyt dramatyczny i banalny, a moje życie nie potrzebuje już więcej dramatyzmu. Było już pieprzoną operą mydlaną. Jeśli mam być zupełnie szczery, to naprawdę nie wiem, co tu robię, na tym cmentarzu w sobotni poranek. Było dla mnie zbyt wcześnie na pobudkę, ale skoro nie spałem praktycznie całą noc, pomyślałem, że równie dobrze mogę zrobić coś pół na pół pożytecznego. Poza tym, w ten sposób nie będę musiał zmierzyć się ze spojrzeniami pełnymi dezaprobaty, wykładami mojej mamy i Jazzy, choć wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał ich wysłuchać.
Nagrobek mojego taty wyglądał tak samo, jak ponad miesiąc temu, kiedy go pochowaliśmy. Chyba spodziewałem się robaków wychodzących z ziemi i wyblaknięcia wygrawerowanych na kamieniu liter. Oczywiście jedynymi różnicami była ścieżka na wcześniej nietkniętej trawie i trochę brudu na kamieniu nagrobnym.
Obiecałem sobie, że nie będę mówić do grobu mojego taty, jak ludzie w kiepskich filmach, z kilku powodów. Jednym z nich był fakt, że wolałbym nie wyglądać na osobę psychiczną. Chciałbym zachować to, co zostało z mojego rozsądku. Innym powodem było to, że mój ojciec nie żyje, a tym samym nie może mnie usłyszeć. Jakkolwiek oczywisty i logiczny był ten pomysł w mojej głowie, podczas godzinnej jazdy samochodem tutaj, zacząłem wątpić w swój sceptycyzm. Może faktycznie mógłby mnie usłyszeć? Gdziekolwiek do cholery był. Cóż, miałem nadzieję, że nie był w piekle. Zastanawiałem się, czy połowa ludzi, który wierzyli w niebo, wierzyli także w jego odpowiednik po drugiej stronie. Jeśli obydwa istniały, wiedziałem, dokąd ja pójdę.
Niezależnie od powodu, i tak przywitałem się z tatą, jakbym spodziewał się, że mi odpowie. Gdyby mógł do mnie przemówić, prawdopodobnie nie chciałbym tego słuchać. Może właśnie dlatego wylądowałem tutaj, ponieważ jakaś pokręcona część mojego mózgu potrzebowała wyrzucić z siebie to wszystko, a nie było możliwości, by tu mnie ktoś skarcił. Mój tata nie wróci z martwych, by trzepnąć mnie w tył głowy, chociaż całkowicie na to zasłużyłem.
- Spieprzyłem wszystko, tym razem naprawdę wszystko - zaskoczyłem samego siebie, mówiąc to na głos. Powiodłem wzrokiem po cmentarzu, szukając kogokolwiek, kto mógłby mnie usłyszeć. Było pusto, zniknął nawet konserwator. Nie wiem, co mnie tchnęło, ale kontynuowałem.
- Wszystko jest teraz zepsute i nie da się naprawić. I to moja wina, od początku wiedziałem, że tak będzie. Nie wiem, co próbowałem zrobić - przyznałem. Mówienie na głos sprawiało, że wszystko wydawało się bardziej realne, przez co poczułem się bardziej zdołowany. Wziąłem kolejny łyk. - Zasługuję na wszystko, w co się wpakowałem, prawda?
Mój tata nie odpowiedział, ale niemal mogłem sobie wyobrazić, jak przekrzywia głowę na bok, rozczarowany. Przełknąłem gorycz alkoholu.
- Sam to na siebie ściągnąłem, wiem o tym. Żałuję tylko, że pociągnąłem Brooklyn razem ze sobą na dno. To znaczy zawsze wiedziałem, że w końcu zrobię coś, co to spowoduje, chyba nie powinienem być zaskoczony. Po prostu... To trwało tak długo... - Spojrzałem na nagrobek przed sobą, czekając na odpowiedź. Oczywiście, nie otrzymałem jej. - Nie sądzę, że wydostanę się z tego. Wcześniej za każdym razem Brooklyn mi wybaczała, ale teraz myślę, że nawet na to nie zasługuję. Zasługuję na to, co mam teraz. By cierpieć, być wrakiem, być samemu. Tak jest lepiej. Tak powinno być zawsze - trzasnąłem butelką o ziemię, trochę zbyt mocno, przez co na butelce powstało małe pęknięcie. Na szczęście, alkohol się nie wylał.
Schowałem twarz w kolanach, jęcząc do siebie. Nie byłem osobą, która pozwalała sobie na użalanie się, - nienawiść do samego siebie to inna sprawa - ale przeznaczyłem minutę na narzekanie, jak bardzo moje życie jest do bani. Brooklyn była jedyną dobrą rzeczą, która mi została, a teraz ją odepchnąłem. Na myśl o niej zapiekły mnie oczy. Nigdy nie lubiłem płakać. I prawie nigdy nie czułem potrzeby, ale kiedy już miałem ochotę, starałem się tłumić to tak mocno, jak tylko możliwe. Tym razem zacisnąłem powieki tak bardzo, że mogłem urwać jakiś nerw, żyłkę, czy cokolwiek. Ale obraz jej zapłakanej twarzy, kiedy wypowiedziałem te wszystkie bolesne słowa wdzierał się w moje serce, dopóki nie poczułem się tak, jakby zostało ono wyrwane z mojej piersi bez żadnego znieczulenia.
Mimo, że czułem się jak największy dupek w Nowym Jorku i prawdopodobnie w całych Stanach, wiedziałem, że musiałem to zrobić. Nie mogłem utrzymywać sztucznej iluzji normalnego związku, co robiłem przez ostatnie kilka tygodni. Zbyt wiele rzeczy przed nią ukrywałem i narażałem ją na zbyt duże niebezpieczeństwo. W końcu nie mogłem tego znieść i pomyślałem, że najlepiej będzie z nią zerwać i oszczędzić jej niektórych sytuacji. Tylko, że bzdury o prostym zerwaniu to tylko wielkie, pieprzone bzdury. Nie ma nic prostego w złamaniu komuś serca i patrzeniu, jak każda kolejna komórka organizmu idzie za przykładem serca z twojego powodu. Pomijając to, że czułem ten okropny ciężar złamania jej serca, to jeszcze złamałem swoje w międzyczasie. Jeśli było jeszcze coś, o co można było walczyć, to teraz zniknęło na dobre.
- Wiem, że ona mnie teraz nienawidzi. A jeśli nie, to powinna - powiedziałem do swojego taty.
W miarę upływu czasu, zacząłem wierzyć, że może jest jakaś bardzo odległa, abstrakcyjna możliwość, ze on mnie słyszy. Chciałbym, żeby zesłał mi jakiś podmuch wiatru, czy grzmot jako znak, że jeszcze nie oszalałem. Dosłownie.
- Miałem najlepszą dziewczynę na świecie i pozwoliłem jej odejść. Odepchnąłem ją. Tyson będzie wkurzony. A Jazmyn pewnie dostanie świra, kiedy się dowie. Mama będzie kręcić głową, zastanawiając się, co zrobiła źle. Myślę, że ona obwinia się za to, kim się stałem. Szkoda, że cię tu nie ma, abyś mógł ją przekonać, że to nie jej wina. - mój głos załamał się i musiałem odchrząknąć.
Nie mogłem odezwać się przez chwilę, bo byłem zbyt zajęty powstrzymywaniem łez. Spojrzałem w górę na szare niebo i zamrugałem, marząc, by zaczęło padać. Może deszcz zabrałby ode mnie uczucie niesmaku, który otaczał teraz każdą moją myśl. Nade mną wisiała chmura, ciężka, zwiastująca deszcz i burzę. Czułem rosnące ciśnienie, przez co trudniej było mi oddychać. Ale burza się nie rozpętała, bo nie zasługiwałem na to, by poczuć się lepiej. Zasługiwałem na ból i cierpienie po tym co zrobiłem.
Zanim się obejrzałem, butelka w moich dłoniach była pusta i obwiniałem to swoimi gównianymi, filozoficznymi myślami po alkoholu. Wstałem w trawy, otrzepując spodnie z zielonych listków i błota. Ostatni raz spojrzałem na nagrobek swojego taty.
- Przepraszam, że cię zawiodłem, tato. Chciałbym być takim synem, na którego sobie zasłużyłeś.


Brooklyn

Rozpadały się. Mam na myśli kawałki. Nie tylko raz, czy dwa, ale wiele bolesnych razy. Wiesz jak to jest mieć w klatce piersiowej Edwarda Nożycorękiego, uciskającego na płuca, żebra, rozdzierającego i tnącego resztki twojego serca? Jeśli nie, poczekaj aż ktoś ci je złamie.
Kelsey odwiozła mnie do domu i nalegała, by zostać ze mną na noc. Powiedziała, że potrzebuję wsparcia moralnego i, że nie może zostawić mnie samej, bym przypadkiem nie zrobiła czegoś szalonego, jak podpalenie włosów, czy wyskoczenie przez okno. Prawie wybuchnęłam śmiechem, słysząc jej słowa. Prawie.
Nie wiem, kiedy zasnęłam lub co Kelsey powiedziała moim rodzicom, po tym, jak widzieli, moje zapłakane oczy, jak wróciłam później, niż powinnam. Wydawało się, że przymknęli na to oko, więc pewnie musiała wspomnieć, że najważniejsza osoba w moim życiu właśnie całkiem je podeptała.
- Wiem, że pewnie nie chcesz o tym rozmawiać, ale jak coś, to jestem tutaj, okej? - Powiedziała Kelsey, kładąc się na łóżku obok mnie. Było na tyle duże, by wygodnie zmieścić nas obie, ale najwyraźniej pragnęłam, by to ciało Justina leżało przyciśnięte do mojego. Zadrżałam.
- Dziękuję - powiedziałam cicho.
To była pierwsza rzecz, którą powiedziałam do niej, odkąd rzuciłam się w stronę jej samochodu i odjechałyśmy, pozostawiając ryk silników i głośną muzykę za sobą. Nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa, bez zatonięcia w morzu łez. Poważnie, zawsze byłam taką trochę beksą, ale to przekraczało nawet moje możliwości. Powinnam już przestać, ale gardło wciąż mnie piekło, a łzy wypływały z moich oczu. To jest do bani.
- Teraz wszystko wygląda szaro i ponuro, ale po każdej burzy wychodzi słońce - powiedziała Kelsey z sympatycznym uśmiechem.
Pociągnęłam nosem. To było całkiem w jej stylu, mówić rzeczy, które powiedziałaby matka do swojej nastoletniej córki.
- Nie sądzę, by po tym wyszło jakieś słońce - przestałam patrzyć na nią, gapiąc się w sufit. Nie chciało mi się nawet przebrać w piżamę i było mi zimno. Otuliłam się szczelniej kołdrą.
- Być może tak właśnie miało być, zrządzenie losu, wiesz? Może to utoruje drogę czemuś lepszemu.
Doceniam jej zmartwienie i pomoc, ale chciałam by Kelsey się zamknęła i przestała mówić głupie rzeczy, które nie sprawią, że poczuję się lepiej. Jeśli los naprawdę istniał, to mnie nienawidził. Chciałam zasnąć i nigdy się nie obudzić. Ostatecznie zamknęłam powieki, czekając na sen.

**

- Co ty tutaj robisz? - Zapytałam zdezorientowana, dlaczego Tyson stał w moich drzwiach rano, dnia następnego.
Zamachał w powietrzu kluczykami, próbując utrzymać uśmiech na swojej twarzy. To musi być trudne, gdy osoba, z którą właśnie rozmawiasz jest uosobieniem depresji.
- Och - powiedziałam, nagle przypominając sobie, gdzie zostawiłam samochód poprzedniej nocy. Fala mdłości sprawiła, że musiałam zacisnąć dłonie na framudze drzwi. Wstałam dziś w nocy, obudzona przez niekontrolowaną chęć zwymiotowania. Kelsey przytrzymała mi włosy, gdy zwróciłam zawartość swojego żołądka do toalety, mówiąc, że to pewnie przez ściśnięte mięśnie mojego brzucha. Wciąż nie czuję się lepiej.
- Z samochodem wszystko okej - zapewnił mnie Tyson, jakby to było moim głównym zmartwieniem, kiedy zaparkowałam go tam, by spotkać się z Tylerem. Na nowo poczułam obrzydzenie i zapiekły mnie oczy. Zaufałam lwu, nie wiedząc, że sama byłam ofiarą. Muszę przestać być taka naiwna.
- Rozmawiałeś... - Przełknęłam głośno ślinę. - Rozmawiałeś z nim?
Tyson włożył dłonie w kieszenie, unikając mojego spojrzenia.
- Wyszedł zaraz po tobie, grożąc, że mnie zabiję, gdybym próbował go powstrzymywać - skrzywił się. - Nie będzie chciał ze mną rozmawiać tak długo, jak długo będzie mógł tego uniknąć, wierz mi, bo wie, jakim był palantem.
Tak, powiedziałabym, że "palant" określa go prawidłowo.
- Nie chcę za niego przepraszać, ale wiesz, że ma dużo na swoich barkach. Ciężko mu pogodzić się z tym wszystkim, zwłaszcza ze śmiercią jego ojca... - Urwał, w końcu na mnie spoglądając.
Powstrzymałam ripostę, cisnącą mi się na usta, która zabrzmiałaby zbyt niegrzecznie. To nie wina Tysona, że Justin zachowywał się jak totalny dupek, nie pozwalając mi sobie pomóc. Po chwili pełnej napięcia ciszy, Kelsey pojawiła się za mną, w pełni ubrana i ze swoim typowym wesołym uśmiechem.
- Hej, kochanie - jak tylko to powiedziała, spojrzała na mnie przepraszająco, jakby nie mogła być szczęśliwa ze swoim chłopakiem, bo ja wyraźnie nie byłam szczęśliwa.
Tyson posłał jej spięty uśmiech, czując się nieswojo.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz, B? - Zapytała Kelsey, przygryzając wargi od wewnątrz.
- Yhm - mruknęłam, skinąwszy głową.
Bawiłam się swoimi kluczami od samochodu, a oni stali tam, jak zmartwieni rodzice.
- Zajrzę do ciebie później, dobrze? - Pocałowała mnie w policzek. - Ale zjedz coś, okej? Jesteś blada, jak duch.
Dzięki.
Po ich wyjściu, poczułam pewnego rodzaju ulgę. Nie wiem, czy nie brzmię przypadkiem jak niewdzięczna suka - pewnie tak właśnie się zachowywałam - ale potrzebowałam pobyć sam na sam ze swoimi beznadziejnymi uczuciami. Oczywiście los - który jak ustaliliśmy nie za bardzo mnie kochał - miał dla mnie inne plany.
- Kochanie! - Zawołała moja mama. - To był chłopak Kelsey?
- Tak, Tyson - powiedziałam, powiódłszy swoje stopy z powrotem do kuchni, gdzie spróbowałam posłuchać rady Kelsey i coś zjeść.
Mama skinęła głową, po czym przyniosła mi kubek kawy z mlekiem. Myślę, że to będzie wszystko, co jestem w stanie teraz przyswoić.
- Kłopoty z chłopakami? - Spytała niepewnie, siadając na stołku obok mnie. Już wiedziała, że to to, ale chciała jakoś zacząć rozmowę.
- Bardziej, jak kłopoty z Justinem.
W tym momencie wszedł Blake, pocierając zaspane oczy. Był w piżamie ze Spidermanem, która przy każdej innej okazji by mnie rozśmieszyła.
- Dzień dobry - ziewnął, podchodząc do lodówki.
Mama i ja wymamrotałyśmy coś w odpowiedzi, zanim rodzicielka skupiła się z powrotem na mnie.
- Wiesz, że zawsze możesz ze mną o tym porozmawiać, prawda? - Położyła dłoń na moim ramieniu, kiedy patrzyłam na kubek w swoich dłoniach.
Skinęłam głową. Chyba mogłam. Już się nie bałam, że będzie mnie oceniać, ale nie chciałam wciąż o nim rozmawiać.
- To coś poważnego? - Spytała, gdy nie odpowiedziałam.
Moja głowa odwróciła się w jej stronę i nowe łzy napłynęły mi do oczu, bo to był pierwszy raz, kiedy powiem to na głos. To będzie wtedy takie realne. Kelsey właśnie zakładała, że nie przyznam tego na głos.
- Zerwał ze mną - mój głos załamał się w połowie zdania i przeklinałam siebie za to. Miałam dość płaczu, a to dopiero był pierwszy dzień. Miałam bardzo szczęśliwą przyszłość przed sobą. Zastanawiałam się, czy to przestanie mnie tak bardzo boleć, a jeśli przestanie, to kiedy.
- Och, kochanie - moja mama przygarnęła mnie do swojej piersi, obejmując mnie, gdy płakałam w jej szlafrok. Blake stanął po mojej drugiej stronie i też mnie przytulił.
- Przykro mi, B - powiedział szczerze. Wiedziałam, że jeśli ktoś w mojej rodzinie miał to na myśli, to był to Blake.
Po tym, jak skończyliśmy nasze śniadanie, Blake wyszedł, by przygotować się do wyjścia. Myślę, że miał spotkać się z Kevinem, choć nie sprecyzował z kim. Moi rodzice nadal nie wiedzieli. Mama zadbała, abyśmy były same, gdy wróciła do tematu.
- Chcesz mi powiedzieć co się stało? Może to pomoże.
Wątpiłam w to, a nawet jeśli, to niewiele mogłam jej powiedzieć, bo jakiejś głupiej części mnie wciąż zależało na Justinie i nie chciałam go wydać. Ten pomysł przyszedł mi do głowy, gdy nie mogłam spać w nocy, ale odrzuciłam go od razu. Może w pewnym sensie nienawidziłam go, ale nie chciałabym odwiedzać go w więzieniu
- Ostatnio było... Ciężko między nami - powiedziałam zwięźle.
- On cię zranił?
Na więcej sposobów, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Prawdopodobnie więcej, niż zamierzał.
- Myślę, że prawie rozerwał moje serce i zatańczył na nim - byłam zaskoczona, że potrafiłam drwić sobie z tej sytuacji.
mama patrzyła na mnie ostrożnie, jakby wiedziała, że celowo jestem mało precyzyjna.
- Muszę przyznać, że nigdy nie pomyślałabym, że to się źle skończy - powiedziała. - Przynajmniej nie odkąd go poznałam.
Świetnie, teraz go broń.
- To znaczy, zauważyłam, że byłaś smutna ostatnimi dniami, ale myślałam, że to normalne u nastolatków. Prawie zapomniałam jak to było... - Czułam jej gorycz, kiedy wypowiedziała ostatnie słowa. Myślała o Rayu.
Najlepsze było to, że Justin nie był już nastolatkiem. Miał być tym dojrzałym, a zamiast tego zachowywał się, jak niezdecydowany rozkapryszony dzieciak.
- Myślisz, że on mnie już nie kocha? Że nigdy nie kochał? - Zapytałam, nagle zaniepokojona tą myślą. Nie przyszło mi do głowy, że może byłam jedyną zakochaną osobą w tym związku. Ta myśl była miażdżąca.
- Nie - powtórzyła kilka razy. - Nie, kochanie, on cię kochał. Mogę ci to zagwarantować. Widziałam to w jego oczach za każdym razem, gdy na ciebie patrzył. Nie mógł przestać cię kochać. Miłość jest jedną z tych rzeczy, której potrzeba dużo czasu, by odeszła. Nie sądzę, że kiedykolwiek odchodzi, szczerze mówiąc.
Jęknęłam. Więc nigdy nie przestanę czuć się, jak gówno. Ekstra.
- Nie sądzisz, że to może mieć coś wspólnego z jego ojcem? To nie może być łatwe. Musi bardzo cierpieć i sama powiedziałaś, że nie był najlepszy w mówieniu o uczuciach - powiedziała mama, nie zdając sobie sprawy, że powtórzyła to samo, co Tyson.
- Wiem, że cierpi, ale nie musi się ode mnie odsuwać - powiedziałam ze złością. Przez chwilę miałam nadzieję, że cierpiał przynajmniej w połowie tak bardzo, jak ja. Następnie moje głupie uczucia znowu wzięły górę. Jakkolwiek bardzo go nienawidziłam, wcale nie czułam się lepiej, wiedząc, że on cierpiał tak samo.
- Nie o to mi chodziło, Brooke. Byłaś bardzo dojrzała w całej tej sytuacji. Chciałam ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumna - wzięła mnie za rękę, gdy ja patrzyłam się w blat stołu. Nie mogłam oprzeć się myśli, że coś zrobiłam źle, lub było coś, co mogłam zrobić lepiej.
- Myślę, że tak naprawdę źli chłopcy nigdy się nie zmieniają, prawda? - Zapytałam bez humoru.
Moja mama wstała i pocałowała mnie w czoło, głaszcząc moje włosy.
- On nie jest Rayem, pamiętaj o tym.

**

Kelsey i moja mama pozwoliły mi dąsać się przez kolejne kilka dni, ale w końcu znudziły się moją samo-dołującą się osobą i kazały mi robić różne rzeczy.
Jeśli chodzi o Justina... Nie słyszałam nic o nim. To znaczy, nie spodziewałam się telefonu od niego lub wiadomości, ale przypuszczałam, że Kelsey mi coś powie. Ku mojemu zdziwieniu, bardzo uważała, by nie wspominać o nim przy mnie. Chyba powinnam poczuć ulgę, ale bałam się, co on może sobie teraz zrobić, kiedy schrzanił swoje życie. Bałam się, że zrobi coś niebezpiecznego - bardziej niebezpiecznego, niż to, co zwykle robił - teraz, kiedy Tyson nie mógł go powstrzymać.
- To jest to! Idziemy na zakupy. I tak musimy kupić ci sukienkę na bal maturalny. Ja też potrzebuję. Nie wierzę, że zwlekałam tak długo. Co jeśli wszystkie śliczne suknie są już wyprzedane? - Podniosła się z łóżka i zaczęła wkładać płaszcz.
Jęknęłam. Nie chciałam iść teraz na zakupy. Wolałam nadal jeść czekoladowe lody Ben&Jerry i oglądać telewizję w swoim pokoju. Tak mijały mi popołudnia, każdego dnia. Przyzwyczaiłam się do leniuchowania na kanapie i to było lepsze, niż wyjście na zewnątrz i udawanie, że wszystko było okej, gdy najwyraźniej nie było.
- Już nawet nie wybieram się na ten bal, Kelsey - powiedziałam, zanurzając łyżkę w lekko roztopionych lodach. Zabawne, bal maturalny był ostatnim z moich zmartwień.
Posłała mi oszołomione spojrzenie.
- Oczywiście, że się wybierasz! Halo, to nasz bal maturalny!
Nie chciałam się ruszyć.
- Dziś jest zły dzień - wzruszyłam ramionami.
- Powtarzasz to od czterech dni - skarżyła się Kelsey. Nie miałam pojęcia, jak ona może mnie tolerować.
Przestałam płakać w drugi dzień - nadal roniłam kilka łez, gdy byłam sama - ale miałam huśtawki nastroju, byłam denerwująca i śmiertelnie nudna. Nawet Nate nie próbował ze mną porozmawiać. Myślę, że tu pomogły moje zabójcze spojrzenia. Zaczęłam myśleć, że może Justina bardziej wkurzył ten niewielki pocałunek, niż sobie na to pozwalał. Modliłam się, że nie rzucił z powodu mojego byłego. Myślę, że można dodać to do stosu rzeczy, które winię za nieudany eksperyment, jakim była nasza historia. Połącz grzeczną dziewczynę z niegrzecznym chłopakiem i zobaczymy, jak długo wytrwają razem. To brzmiało jak żart.
Ostatecznie Kelsey wyciągnęła mnie z domu, za co moja mama była ogromnie wdzięczna. Obiecała, że skoro nie mam już osoby towarzyszącej na bal, to pójdziemy z naszymi przyjaciółmi, którzy również byli wolni. Jeśli to miało mnie pocieszyć, to próba się nie powiodła. Czułam się beznadziejnie. Nie chciałam już nawet iść na ten bal, ale czułam się źle z tym, jak traktowałam Kelsey i chciałam jej to jakoś wynagrodzić.
Trzy sklepy i pół godziny później, Kelsey wykrzyknęła.
- Aha! To jest to - uniosła turkusową suknię bez ramiączek z małymi kryształkami wzdłuż pasa. Była piękna i pasowała do jej oczu. Uśmiechnęłam się z aprobatą. Był to mój pierwszy prawdziwy uśmiech od kilku dni.
Przymierzyła ją, a po zapytaniu wszystkich w sklepie, co o niej sądzą, w końcu ją kupiła.
Nie znalazłyśmy sukienki dla mnie, dopóki nie weszłyśmy do kolejnych dwóch sklepów. Już zamierzałam jej powiedzieć, że poproszę mamę, by dała mi jedną ze swoich sukienek, tylko, by wrócić już do domu, kiedy Kelsey pojawiła się z jedną. Była tak podekscytowana, że ją znalazła, że musiałam ją przymierzyć. Tylko, że moja reakcja nie była tym, czego oczekiwała.
Kiedy spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, szloch wydostał się z mojej piersi. To było tak nagłe i bolesne, że musiałam usiąść na krześle obok. Nie chodziło o sukienkę. Podobała mi się. Była piękna i zdecydowanie byłaby moją wymarzoną sukienką kilka miesięcy temu. Ale nie to było teraz problemem. Wyglądałam jak księżniczka, ale nie miałam księcia.


Justin

Minął tydzień. Prawdopodobnie najgorszy tydzień w moim życiu. Cóż, miałem dużo takich przedtem, ale przynajmniej miałem kogoś, kto pomógłby mi przez to przejść. Przynajmniej wtedy nie gardziłem sobą tak bardzo, jak teraz.
Od poprzedniego piątku znęcałem się nad sobą fizycznie i psychicznie. Tak, wdałem się w kolejną bójkę z Tylerem, tylko tym razem jego kumple mu pomagali, więc wyszedłem z tego z kilkoma drobnymi urazami, jak siniak na moim policzku, rozcięcie na łokciu, gdzie zrobił się strup, więc przynajmniej nie krwawił jak cholera. Powinienem był pójść do lekarza, by sprawdzić, czy nie straciłem zbyt wiele krwi, ale to wymagałoby wyjaśnienia, co się stało, a nie miałem na to czasu. Na dodatek, brałem tyle robót u Anthony'ego, ile było możliwe. Wszystko, aby nie siedzieć w domu lub przebywać ze znajomymi. Ciężko mi było również zapanować nad swoimi emocjami i kilkakrotnie uderzyłem w ścianę. Miałem niemal przemieszczony lewy nadgarstek. Nie mogłem odeprzeć myśli, że wszystko było o wiele łatwiejsze, kiedy byłem zimnokrwistym dupek, któremu nie zależało na ludziach, ani na ich uczuciach, ani na innych gównach, przez które cierpiałem. Chciałbym móc powiedzieć, że żałowałem poznania Brooklyn, ale część mnie, która najwyraźniej była masochistyczna nie chciała przestać o niej myśleć. Zdałem sobie sprawę, że oglądam nasze wspólne zdjęcia, czytam esemesy, które wymieniliśmy, a przede wszystkim jestem pieprzonym cwelem.
Tyson postanowił wkurzać mnie, jak tylko miał okazję, przez co byłem dla niego totalnym chujem. To jednak nie sprawiło, ze dał sobie spokój. Szkoda, że nie mogłem powiedzieć, że tego właśnie chciałem.

**

- Ścigasz się? - Alejandra zbliżyła się do mnie, dziwnie kręcąc biodrami, gdy szła. Kiedyś chyba uważałem, że to seksowne.
- Tak - skinąłem głową. - Potrzebuję pieniędzy.
Alejandra wydawała się wahać, jakby podejmowała decyzję, czy coś powiedzieć.
- Wyrzuć to z siebie - nakazałem. Nie miałem czasu na gierki. Chciałem wyjść z tego kawałka nieużytku i obrzydliwych wspomnień tak szybko, jak to możliwe.
- Wszystko... w porządku? - Wyglądała na zakłopotaną, gdy o to zapytała.
Łatwiej było skłamać.
- No.
- Kłamiesz. Mówisz "no", kiedy kłamiesz - oznajmiła.
- Imponujące - powiedziałem z udawanym zaskoczeniem. - Jakieś inne szczegóły o mnie, którymi chcesz się podzielić? - Spytałem chłodno.
Tak, byłem ewidentnym dupkiem. Byłem w tym dobry.
- Możesz być chamski dla mnie, jak długo chcesz. Nie rusza mnie to - uśmiechnęła się, a ja zachichotałem. Czy to źle, jak powiem, że podobała mi się nowa Alejandra? To znaczy, nie jako dziewczyna, lecz jako osoba.
- W takim razie, zjeżdżaj. Chcę być sam.
Uśmieszek nie opuścił jej twarzy.
- Justin, no. Przez wzgląd na dawne czasy, powiedz mi, jak naprawdę się czujesz - nalegała. - Tłuczenie ludzi i ścian do niczego cię nie zaprowadzi. Prędzej, czy później będziesz musiał poradzić sobie ze swoimi uczuciami.
Poczułem ukłucie w sercu, bo to było coś, co powiedziałaby Brooklyn.
- Złamałem jej serce - przyznałem. Mój żołądek ścisnął się w supeł, ale to było dokładnie to, co zrobiłem.
- To było oczywiste, kiedy pobiegła do samochodu przyjaciółki, próbując powstrzymać łzy - jej spojrzenie było jak nagana i zrozumienie, co było dziwne. - Nie mogę uwierzyć, że wybrałeś opcję utraty jej.
- Nie jestem znany z podejmowania najlepszych decyzji - mruknąłem, chowając dłonie w kieszeniach dżinsów, kiedy odrzuciłem głowę do tyłu. Niebo było ciemne, jak moje myśli, ale powietrze było zaskakująco ciepłe, jak na początek kwietnia.
- Jesteś idiotą - powiedziała bezczelnie.
- Dziękuję - spojrzałem na nią krótko, by dostrzec, jak kręci głową.
- Twój przyjaciel tu idzie. Teraz chyba muszę zjeżdżać - zaśmiała się, a ja zobaczyłem Tysona idącego w naszą stronę, z grymasem. Nie, nie sądzę, by ta dwójka kiedykolwiek się polubiła. Jakkolwiek, Alejandra się zmieniła. Robiła się naprawdę znośną osobą.
- Nie możesz się ścigać dziś wieczorem - powiedział Tyson, jak tylko znalazł się w zasięgu mojego słuchu. - Mam złe przeczucia - na jego twarzy gościł niepokój.
Zmarszczyłem czoło.
- A ty co, jakiś jasnowidz?
Nie zaśmiał się, więc domyślam się, że mówił poważnie.
- Wróćmy do domu i pomyślmy nad sposobami na odzyskanie twojej dziewczyny. Mam kilka pomysłów...
Przerwałem mu.
- Tyson, ja nie chcę jej odzyskać.
- Oczywiście, że chcesz, stary. Znowu jesteś kurwa nieszczęśliwy - wydawał się wkurzony, do czego miał prawo.
- Och, lubię być nieszczęśliwy - odpowiedziałem sarkastycznie, wstając z maski samochodu i idąc w stronę miejsca kierowcy.
Zostałem zatrzymany przez dłoń na swoim ramieniu i szczere spojrzenie.
- Mówię poważnie, Justin. Nie konkuruj z Tylerem. Totalnie się wkurzył i myślę, że coś knuje.
- Nie bądź śmieszny. On jest tchórzem, kiedy nie ma w pobliżu jego sługusów - powiedziałem, otwierając drzwi. - Poza tym chciałbym dać mu nauczkę raz jeszcze - uśmiechnąłem się. Byłem zadowolony, że przynajmniej poczucie humoru we mnie nie zanikło.
Tyson przesunął dłońmi po twarzy, wzdychając, jakby był sfrustrowany.
- Nie możesz pojechać potem, w drugim wyścigu? Możemy ten obejrzeć.
Był zbyt natarczywy i to zaczynało być straszne, bo zaczynałem wierzyć w jego umiejętności jasnowidzenia. Tyson nigdy nie był taki i prawie przystałem na jego propozycję powrotu do domu. Ale naprawdę chciałem się ścigać, nie tylko dla pieniędzy, ale dlatego, że potrzebowałem odrętwienia powodowanego ściganiem się prawie tak, jak uzależniony od heroiny potrzebuje swojego narkotyku.
- To mnie trochę przeraża - przyznałem.
Tyson wydał z siebie taki odgłos, jakby powinno. W chwili mojej słabości, zamknął drzwi samochodu i wziął kluczyki z mojej dłoni, zamykając go. Spojrzałem na niego, ale nie zabrałem ich z powrotem. Zrobiłbym cokolwiek, aby się zamknął i zostawił mnie w spokoju.
- Masz jakieś wieści od niej? - Zapytałem przez zęby, kiedy przygryzłem paznokieć swojego kciuka i spojrzałem w ziemię.
- Nie chcę, byś poczuł się gorzej, niż teraz - powiedział.
Wypuściłem powietrze z płuc, które uformowało się w kłębek pary.
- Tak, pewnie nie chcę wiedzieć.
Zaczęliśmy kierować się w stronę linii startu, gdzie kilka samochodów było już gotowych do wyścigu. Ludzie tłoczyli się z boku, obstawiając zakłady. Wyścigi nie były tak popularne, gdy miałem siedemnaście lat, ale teraz setki ludzi zbierało się tu w każdy piątek, co cieszyło Anthony'ego.
- Gdzie jest twój samochód?
Odwróciłem się, by ujrzeć samego diabła, spoglądającego na mnie wyczekująco. Wskazałem za siebie, gzie go zostawiłem. Był w zdecydowanie gorszym stanie, niż wtedy, gdy go dostałem. teraz zdobiły go wgniecenia, zdrapana farba i pękniecie na tylnej szybie. Chciałem to naprawić, jak uzbieram na tyle pieniędzy, ale na razie taki musiał mi wystarczyć. Najwyraźniej Anthony'emu nie spodobał się fakt, że mój samochód i ja nie byliśmy w tym samym miejscu w tym samym czasie, bo uniósł pytająco swoje krzaczaste brwi.
- Pojadę w drugim wyścigu - wyjaśniłem, patrząc na Tysona, który poszedł pogadać z innymi chłopakami.
- Oczekuję, że mnie nie zawiedziesz, dzieciaku - poklepał mnie po plecach przed odejściem. To było ostrzeżenie.
Uśmiechnąłem się drwiąco. Znowu nazwał mnie dzieciakiem. Miałem ochotę użyć swoich pieści, ale wiedziałem, że nie miałbym szans z Anthonym. Byłbym martwy w sekundę, którą zajmuję pociągnięcie spustu pistoletu.
To wszystko stało się tak szybko, że ledwo to zarejestrowałem. Mówią, że w sytuacji życia i śmierci wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, a ja nie miałem czasu by nawet mrugnąć. W jednej sekundzie rozbrzmiał w powietrzu strzał z pistoletu sygnalizujący rozpoczęcie wyścigu, a w następnej jeden z samochodów odbiegł od zwykłej ścieżki i kierował się do miejsca, w którym zaparkowany był mój, obok kilku innych. Dziewczęcy krzyk przeciął powietrze i rozpoznałem ten głos, bo niestety słyszałem ten krzyk wcześniej. Moje oczy śledziły trajektorię samochodu i wiedziałem, że dziewczyna nie zdoła usunąć się z drogi, a Tyler nie zahamuje, by uniknąć wpadnięcia w nią.
Nie wiedząc, dlaczego i jak, zacząłem biec w stronę dziewczyny, która wyglądała na bardziej przerażoną, niż kiedykolwiek. Wyobraziłem sobie, że całe życie przeleciało jej przed oczami. Moje uszy były głuche na dźwięki dookoła, słyszałem tylko szum. Moje oczy i ręce skupiły się na dziewczynie, skupiając się, gdzie chciałem ją odepchnąć, aby usunąć ją wystarczająco szybko z drogi samochodu.
Potem wszystko działo się jeszcze szybciej. Alejandra upadła z głośnym hukiem na tyle daleko, by samochód Tylera, pędzący z nadmierną prędkością nie mógł jej nawet drasnąć. Tak się skupiłem na tym, by upewnić się, że była bezpieczna, że ledwo poczułem mocne uderzenie w brzuch, które niemal pozbawiło mnie tchu. Przód samochodu nawiązał kontakt ze środkową częścią mojego ciała, ale kiedy rozprzestrzenił się ból, czułem go wszędzie; od palców stóp, aż po końcówki włosów.
Nie wiem, czy wrzasnąłem, jęknąłem, czy chrząknąłem, czy w ogóle wydałem z siebie jakikolwiek dźwięk. Wiedziałem tylko, że leżałem na plecach i wszystko mnie bolało. Co ciekawe, czułem, jak nierówny grunt wbija mi się w plecy i wiedziałem, że gdzieś leje mi się krew, bo nagle zrobiło mi się w tym miejscu ciepło. Moje powieki mrugały tak szybko, że ledwo byłem w stanie dostrzec cokolwiek, gdy były otwarte. Widziałem błyski światła, potem ciemność, potem dłonie, które mną potrząsały, tak myślę. Nie mogłem być pewny. Nie byłem nawet przekonany, czy to przypadkiem nie był sen. Czułem dziwny spokój, pomimo bólu, jak gdyby kołysał mnie jakiś kojący głos. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Po chwili ujrzałem jednak kogoś, chyba Tysona, a Alejandra stała za nim, płacząc histerycznie. Prawdopodobnie wokół mnie zebrał się krąg ludzi, ale nie byłem w stanie spojrzeć tak daleko. Następnie ból zaczął przybierać na sile, tworząc uczucie pieczenia. Próbowałem otworzyć usta, by poprosić kogoś, by coś zrobił, aby to powstrzymać, ale czułem, że powoli tracę świadomość.
Nie wiem, jak długo to trwało. To mogły być lata, bo tak było bolesne. W końcu usłyszałem dźwięk syren. Policja, pogotowie ratunkowe. Nie byłem pewien. Nie byłem nawet pewien, czy to prawdziwe syreny. Może miałem halucynacje. Lub tracę zmysły.
Nagle jeden głos podniósł się spośród innych. Mógłbym powiedzieć, że to nie było zależne od innych głosów, ale nie mogłem zrozumieć, co mówi. Brzmiało dziwnie i martwiłem się, że to moja wina, że to ja sprawiłem, że taki piękny głos był tak udręczony.
Kiedy coś chłodnego zetknęło się z moją twarzą, spanikowałem. Czułem gorączkę, więc nie wiem, dlaczego nagle mój policzek zrobił się zimny. Potem znowu zamrugałem i zobaczyłem blond włosy i załzawione, czekoladowo brązowe oczy patrzące na mnie tak, że poczułem uścisk w sercu. Poczułem jej dłoń, głaszczącą jedną stronę mojej twarzy i dostrzegłem jej usta, mokre od łez, w ruchu, ale nie mogłem usłyszeć, ani rozszyfrować jej słów. Pomyślałem, że chyba śnię, bo wtedy nic nie czułem i widziałem przez swoją rozmytą wizję, jak ktoś odciąga ją ode mnie. Może wyobraziłem sobie to wszystko. Może byłem martwy i widziałem anioła. I twarz anioła była ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem, zanim wszystko zasłała ciemność.


Brooklyn

- Pomyślałem, że moglibyśmy pojechać i odwiedzić Ryana w ten weekend - powiedział tata, zanim wziął do ust kęs kurczaka.
Był piątkowy wieczór, a moimi planami była kolacja z rodziną, a następnie zamknięcie się w moim pokoju z pudełkiem lodów i jakąś komedią romantyczną, która rozśmieszy mnie, czy wzruszy, czy cokolwiek innego. To znaczy i tak będę płakać, nie ważne, czy film będzie zabawny, czy nie. Na swoją obronę powiem, że miałam plany, ale nie zrealizowałam ich. Kelsey i ja zostałyśmy zaproszone na imprezę do Natashy - nawet nie rozumiem, dlaczego - ale nie miałam ochoty na imprezę, ku rozczarowaniu Kelsey. Myślę, że i tak pójdzie z innymi ludźmi ze szkoły i sądzę, że zrobi coś złośliwego, jak wylanie wybielacza na włosy Natashy lub zamieni cukier w cukierniczce na sól.
- Nie sądzę, by się ucieszył, gdyby nas zobaczył - powiedział Blake. - Będzie zawstydzony. On jest tam fajnym kolesiem, pamiętasz?
Tommy i ja stłumiliśmy śmiech. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Ryan byłby przerażony widząc nas tam, jego małą szczęśliwą rodzinkę, która zamierza spędzić weekend z najstarszym synem. To prawie brzmiało zabawnie.
Tata zmarszczył brwi.
- Dlaczego miałby się wstydzić ? Moglibyśmy wynająć domek na wsi i spędzić trochę czasu całą rodziną.
Mój ojciec myślący o czasie z rodziną to coś nowego. Ledwo go widziałam, nawet w weekendy, a teraz chciał spędzić całe dwa dni z nami?
- Myślę, że to dobry pomysł. Chociaż musielibyśmy wrócić w niedzielę po południu, bo muszę skończyć projekt na poniedziałek rano - powiedziała mama, wycierając usta serwetką. Smuga czerwonej szminki pozostała na tkaninie w kolorze gości słoniowej.
- Brzmi okej - zgodził się tata, posyłając jej uśmiech.
Wydawał się zbyt podekscytowany i zastanawiałam, czy to nie był pomysł mamy. Może ona go przekonała, że muszą wyciągnąć mnie z domu.
- Zdajecie sobie sprawę, ze to ponad sto pięćdziesiąt kilometrów, prawda? - Zapytałam, przesuwając widelcem w powietrzu. Mój talerz opustoszał w rekordowym czasie, bo ostatnio jadłam tak, jakby od tego zależało moje życie.
- To będzie jednorazowy wypad, niespodzianka. Nie widzieliśmy go od przerwy świątecznej - wątpiłam, by Ryan przejmował się tym, że w ogóle mu nas brakuje. College był dla niego rajem. - Poza tym moglibyśmy spędzić trochę czasu poza domem - myślę, że miał na myśli mnie.
Nie, żeby to mogło coś zmienić w perspektywie mojego życia, ale doceniałam gest.
Wszyscy rozmawialiśmy o szczegółach podróży, aż pager mojego taty zaświecił się i zaczął wydawać dźwięk. Wyglądał, jak jedna z tych krótkofalówek, których ja i Ryan używaliśmy przed snem, gdy byliśmy mali. Powinien mieć to wyłączone podczas kolacji, choć to nie miało sensu, bo przestępstwa zdarzają się cały czas, nie czekają, aż zechcesz zakończyć pogaduszki z rodziną.
Tata posłał mamie przepraszające spojrzenie, które odwzajemniła lodowatym wyrazem twarzy.
Nienawidziła faktu, że był takim pracoholikiem. Chyba jak my wszyscy.
Sygnał musiał być okropny, bo głos po drugiej stronie linii w ogóle nie był wyraźny. Urządzenie nie było wysokiej jakości, a ja wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego nie używają telefonów komórkowych zamiast tego. Tata powiedział, że to jest bardziej efektywne i może być podłączone do samochodów patrolowych. Jednak zazwyczaj ma wiadomości, ukazujące się na małym ekranie, a nie połączenia, więc to musiało być coś ważnego.
- 11-80... Na zewnątrz... Bronx... Mężczyzna - to były jedyne słowa, które mój mózg mógł zarejestrować, ale wystarczyły, by na mnie wpłynąć. Moje dłonie zaczęły się pocić, mój oddech przyspieszył, a jedzenie, które które połknęłam zagroziło zwróceniem. Musiałam złapać się za brzuch, czekając aż mój tata zakończy rozmowę z tym mężczyzną.
W momencie, gdy wstał od stołu z poważnym wyrazem twarzy i założył swój mundur, wiedziałam, że mogę panikować.
- Co się dzieje, tato? - Zapytała, wiedząc, że mój głos zabrzmiał nienaturalnie.
- Zdarzył się wypadek. Muszę iść. To pilne - pocałował mamę w czoło, a ona spojrzała na niego z wielkimi oczami. Teraz też się martwiła.
- Co oznacza 11-80? - Zapytałam ponownie, szurając krzesłem, gdy wstałam od stołu.
Wpatrywał się we mnie, kiedy załadował swój pistolet.
- Tato! - Pisnęłam, czując, że zaraz wybuchnę, jeśli szybko czegoś nie powie.
Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z mamą.
- Oznacza to wypadek i poważne obrażenia ciała.
Moje serce zamarło. To nie mógł być Justin. Miliony ludzi żyło na Bronxie, miliony ludzi, który mogli mieć wypadek w piątek wieczorem. Nawet, jeśli się ścigał, nie musiał być zaangażowany w wypadek.
- Jadę z tobą - powiedziałam stanowczo, zakładając buty i płaszcz. Na szczęście nie byłam w piżamie, choć wyszłabym i tak.
- Brooklyn, nie możesz... - Zaczął tata, ale mu przerwałam.
- Nie, jadę. Muszę jechać. Muszę się upewnić, że jemu nic się nie stało - zwróciłam się do mamy, błagając o pomoc. - Proszę.
- Dobrze - zgodził się niechętnie. - Ale musimy się spieszyć. Oficer Williams przyjedzie, by nas odebrać - powiedział tata.
Podróż samochodem nigdy nie wydawała się tak długa. Nie miałam już długich paznokci, które mogłabym teraz obgryzać i bałam się, że wyrwę sobie włosy, gdy będę tak za nie szarpać.
- Musi panienka się uspokoić - powiedział oficer, który z nami jechał, spoglądając w lusterko wsteczne. Zapomniałam jego nazwiska, ale chyba go przerażałam.
Pomimo prędkości, z jaką jechaliśmy - inne samochody usuwały nam się z drogi, gdy słyszały syreny - nie było to wystarczająco szybko, jak na mój gust, więc nie, nie uspokoję się.
- Brooklyn, niepotrzebnie panikujesz. Jestem pewien, że Justin jest bezpieczny - dodał mój tata, obracając się w fotelu i głaszcząc moje kolano.
- Podaj mi szczegóły - powiedziałam do rudowłosego oficera, który czuł się zakłopotany. To było prawdopodobnie niezgodne z prawem, ale ponieważ mój ojciec był jego przełożonym, nie mógł narzekać. - Co wiesz o tym poszkodowanym człowieku?
Po tym, jak tata westchnął z rezygnacją, oficer powiedział.
- Mężczyzna, lat około osiemnaście, dziewiętnaście, jasnobrązowe włosy i około metr siedemdziesiąt siedem wzrostu.
Jęknęłam głośno. Justin mógł pasować do tego opisu, z wyjątkiem wieku, ale on przecież wyglądał młodziej, niż było w rzeczywistości, więc to było możliwe. Kiedy zbliżaliśmy się do obrzeży miasta i droga była mi bardziej znana, zaczęłam się bardziej trząść. To było w końcu to miejsce. Tata to zauważył i ostrzegł mnie, że powinnam zostać w samochodzie, dopóki oni tego nie sprawdzą.
- Nie jestem pewien w jakim stanie będzie poszkodowany, więc wolałbym, byś tego nie widziała.
- Nie ma mowy. Idę z tobą. Muszę zobaczyć go na własne oczy i... jeśli to... on, to chcę... - jąkałam się, a mój głos się załamał, ale nadal nie płakałam.
- Twój ojciec ma rację, panienko. To nie będzie widok dla kogoś takiego jak ty - powiedział oficer, mrużąc oczy w lusterku.
Ja również zmrużyłam swoje.
- A ty jesteś pewien, że będziesz w stanie to znieść?
Nie wiem, skąd się wzięła moja nieuprzejmość i byłam pewna, że zapłacę za to później, ale ten facet mnie denerwował.
Kiedy w końcu zaparkowaliśmy, wybiegłam z samochodu, zanim którykolwiek z policjantów mógłby mnie powstrzymać. Pobiegłam w kierunku masy ludzi stłoczonych w pobliżu dwóch rozbitych samochodów. Jeden z nich był Justina. Myślałam, że zemdleję, ale biegłam dalej. To jeszcze nie dowód, że to on. Wszędzie byli policjanci i pogotowie ratunkowe, a ludzie byli odpychani przez kordony policji. Przedarłam się przez stłoczony tłum, ale nie widziałam nikogo znajomego. W pewnym momencie ujrzałam jasnobrązowe włosy w tłumie i odetchnęłam z ulgą, ale chłopak się odwrócił i zauważyłam, że to nie był Justin. Próbowałam się przepchnąć na początek, gdzie ujrzałam Tysona rozmawiającego przez telefon. Spojrzał na mnie z mieszaniną przykrości, smutki, gniewu i czystej troski. Mój żołądek ścisnął się aż do bólu. Nie chciałam patrzeć na ziemię, ale wiedziałam, że w końcu będę musiała. To co zobaczyłam złamało resztę tego, co pozostało po moim sercu. Pobiegłam w stronę ciała, które leżało na ziemi we krwi i tak blade, że przez chwilę pomyślałam, że nie żyje.
- Justin - zawołałam i po raz pierwszy zaczęłam płakać. Niezbyt cicho, mogę dodać.
To się nie dzieje naprawdę. Uszczypnęłam się w ramię, ale to nie był koszmar. Przysunęłam się bliżej niego, uderzając dłonie, które próbowały mnie odsunąć, kiedy sanitariusze umieścili Justina na noszach.
- Justin, proszę, spójrz na mnie - płakałam. Mrugał powiekami i był strasznie gorący, ale wyglądał na bardzo słabego. Miał zadrapania i rozcięcia od ostrych kamieni na ziemi, a z jego ust wychodziła krew. Musiał bardzo cierpieć.
- Jestem tu. Przepraszam. Przepraszam, Justin, proszę. Przepraszam. Proszę, nie zostawiaj mnie. Proszę - powtarzałam w kółko, czując wielkie słone krople płynące po moich policzkach. Ciągle szlochałam i głaskałam jego twarz, aż w oczach Justina błysnęło coś, tak jakby mnie rozpoznał. To jednak nie trwało długo. Przez chwilę jego usta próbowały się poruszyć i miałam silne przeczucie, że zamierza się poddać, że odejdzie. Myślał, że nie byłam prawdziwa. Założę się, że tak myślał.
- Nie! - Krzyknęłam głośniej, gdy czyjeś ramiona oplotły mnie od tyłu, powstrzymując moje. Kopałam i wykręcałam się, krzycząc wciąż jego imię i płakałam, gdy byłam odciągana do tyłu.
Włożyli Justina do ambulansu, wykrzykując polecenia, wstrzykując coś z probówek i robiąc mu masaż serca.
- Brooklyn! Brooklyn, przestań! - to był głos mojego taty.
Tyson był teraz przy mnie mimo, że nie widziałam, jak przyszedł. Nie mogłam oderwać oczu od karetki. Kierowca zawrócił i był w drodze do szpitala, włączając syreny alarmowe.
Miałam problemy z oddychaniem, tonąc we własnych łzach. Jestem pewna, że wyglądałam tragicznie, bo Tyson zmarszczył czoło jeszcze bardziej.
- Jak mogłeś do tego dopuścić? - Krzyczałam, dławiąc się łzami. - Miałeś się nim zaopiekować! - Gdyby tata mnie nie trzymał, uderzyłabym Tysona, nawet jeśli to było niesprawiedliwe, by winić go o to. W tej chwili nie byłam w stanie myśleć. - Jak mogłeś? - Krzyczałam ciągle.
- Powiedziałem mu dzisiaj, że mam złe przeczucia. Powiedziałem mu, by wrócił do domu! - Tyson powiedział równie głośno. Jego własne oczy walczyły ze łzami i zrobiło mi się głupio, że na niego nawrzeszczałam.
Sekundy mijały, a ja zdałam sobie sprawę, że nie wdychałam powietrza, tylko wydychałam, a moje płuca były na wyczerpaniu. Nie wiedziałam, jak wciągnąć powietrze.
- Musimy... - Nie mogłam dokończyć zdania, bo brakło mi tchu. Byłam przerażona i sparaliżowana. Justin może teraz umierać i to z myślą, że go nienawidzę. Umrze myśląc, że był najgorszym człowiekiem na świecie, a ja nie miałam mu jak powiedzieć, że nie był. Że byłam zła, przestraszona i zraniona, ale że tak bardzo go kochałam i nie mogłam bez niego żyć. Że nie może mnie zostawić, że potrzebuję go, przynajmniej żywego, nawet jeśli on już nie chce ze mną być, i nawet jeśli miałabym nigdy go nie zobaczyć. Potrzebowałam wiedzieć, że jego serce wciąż bije.
Moje myśli wirowały i zamazywały się, dopóki nie uświadomiłam sobie, że zupełnie przestałam oddychać, a moje płuca niemal paliły. Ciemne punkty wypełniły moją wizję. Ktoś mną potrząsnął, ale nie mogłam się ruszyć. A potem moje nogi ugięły się i ogarnęła mnie ciemność.

B.R.O.N.X | Wszystkie RozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz