Drop The Bomb

23.7K 931 74
                                    

Brooklyn 

Moją pierwszą reakcją było przyłożenie dłoni do ust. Były tak szeroko otwarte, że myślałam, że pęknie mi żuchwa.
- Jesteś - potrzebowałam trochę czasu, by przetworzyć informacje w swoim mózgu, ponieważ nie działał prawidłowo przez marihuanę. - W ciąży?
Kelsey posłała mi spojrzenie, podczas gdy Sam jedynie skinęła głową.
- O mój Boże - moje ręce opadły po bokach i wciąż byłam w szoku. Dopiero gdy poczułam, jak Kelsey szturcha mnie łokciem, wzięłam się w garść. - Co teraz zrobisz? - mój głos był poważny, ale sympatyczny, kiedy sięgnęłam jedną dłonią ramienia Sam, by dodać jej otuchy.
- Nie wiem - pokręciła głową, łzy utworzyły się w jej oczach.
Wyglądała na zagubioną, zdesperowaną i pełną żalu. Spojrzała między mnie, a Kelsey, mając nadzieję znaleźć jakieś zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, a przynajmniej trochę pomocy.
- Mike wie? Bo to Mike'a, prawda? - Dodałam szybko ostatnią część.
Ostatnie czego chcemy to fakt, że ktoś inny byłby ojcem dziecka.
- Oczywiście, że jego - odpowiedziała szybko Sam. - Ale... Mike nie wie - dodała niższym głosem, jej wielkie oczy wpatrywały się w ziemię.
- Dlaczego mu nie powiedziałaś? - Zapytała Kelsey, oszołomienie w jej głosie zastąpiła sympatia.
- To nie takie proste, okej? - Odparła Sam, ocierając łzy, które spływały po jej policzkach, zanim dotarły na podbródek.
Od razu ja i Kelsey owinęłyśmy ramiona wokół jej drżącego ciała.
- Cśś, wszystko będzie w porządku - obie szepnęłyśmy uspokajająco, wymieniając od czasu do czasu spojrzenia.
Sama myśl o dziecku w tym wieku - choć Sam miała już osiemnaście lat, była rok starsza ode mnie - sprawiało, że dostawałam gęsiej skórki. Kiedy się odsunęłyśmy, Kelsey otarła kciukami łzy, które zgromadziły się pod oczami Sam, a ona pociągnęła cicho nosem.
- Naprawdę musisz mu powiedzieć. On zasługuje na to, by wiedzieć, kochanie.
- Wiem, tylko... Nie wiem, jak on to przyjmie, a nie chcę zostać sama z dzieckiem, bo sama nie będę potrafiła się nim zająć - wyjaśniła, nieświadomie przesuwając dłonie na brzuch.
- Mike nie jest takim facetem. Widać w jego oczach, że cię bezwarunkowo kocha - zapewniłam ją z ciepłym uśmiechem.
Zarumieniła się lekko przez moją wypowiedź, po czym westchnęła.
- Ale przez ostatnie dwa tygodnie my tylko się kłóciliśmy, jak mam mu to teraz powiedzieć?
- Chwila, przez to mieliście problemy? To jest to, czego nie chciałaś mi powiedzieć na imprezie? - Nagle zdałam sobie z tego sprawę.
- No tak - przygryzła ponownie wargę. - Uważał, że coś mnie dręczy i mówiłam mu, że to nic takiego ale on wiedział, że kłamałam, więc się wkurzył mówiąc, że mu nie ufam - przewróciła oczami.
- Ale postaw się na jego miejscu. Ma świadomość, że coś jest nie tak z jego dziewczyną, ale ona nie chce mu nic powiedzieć. Pewnie myśli, że go nie kochasz, czy coś - Kelsey powiedziała tak słodko, jak tylko możliwe, jednocześnie przechodząc do sedna.
Sam zdawała się rozmyślać nad tym, kiedy przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
- Macie racje - w końcu przyznała. - Pójdę z nim porozmawiać.
Choć wyglądała na zdecydowaną, wiedziałyśmy, że w środku była kłębkiem nerwów, więc zarówno ja, jak i Kelsey posłałyśmy jej zachęcające spojrzenia. Zanim jednak odeszłyśmy, przypomniałam sobie, że chciałam ją o coś jeszcze zapytać.
- Jak długo jesteś... - Machnęłam ręką okrężnym ruchem, upewniając się, że wie, co mi chodzi.
- Już od miesiąca, ale dowiedziałam się ponad dwa tygodnie temu dopiero - wyjaśniła, dotykając swojego brzucha, po czym uśmiechnęła się przelotnie. - Jeszcze nie widać, ale czuję coś w brzuchu - na naszych twarzach pojawił się uśmiech, gdy zrozumiałyśmy, że ona naprawdę chce zatrzymać dziecko, mimo, że było zaskoczeniem. - Nie mówicie nikomu, okej?
Skinęłyśmy głowami.
- Jasne. Powodzenia - przytulając ją do boków, ruszyłyśmy w kierunku naszych chłopaków.
- Dziękuję, dziewczyny.
Gdy tylko zostałyśmy same, Kelsey szarpnęła moje ramię po raz drugi, chcąc, bym spojrzała w lewo.
- Spójrz na to!
Tyler i Alejandra przyssali się do swoich twarzy przy ogrodzeniu boiska do koszykówki pod kątem, w którym Justin doskonale mógł ich widzieć.
- Ona jest taką dziwką.
- Wiem, no nie? Poszła do tego idioty, bo Justin ją rzucił i naprawdę myśli, że wzbudzi w nim zazdrość - zgodziła się Kelsey, odwracając wzrok od tego dziwnego obrazu. - Ona jest żałosna.
Skinąwszy głową, przeniosłam wzrok na Justina, który patrzył na mnie, a nie na nich.
- Gdzie zniknęłaś? - Zapytał, jak tylko dotarłyśmy ponownie do grupy znajomych.
Teraz palił normalnego papierosa, na co przewróciłam oczami. Dzięki nowinie, jaką usłyszałam od Sameery, już nie czułam działania marihuany i mój tryb anty-nikotynowy powrócił.
- Rozmawiałam z Kelsey i Sam - wzruszyłam ramionami, posyłając mordercze spojrzenie w stronę papierosa, który zwisał z jego ust, jakby faktycznie był żywym przedmiotem i mógł to zobaczyć.
- Co było tak ważne, że musiałaś wyjść w trakcie czegoś? - Zapytał, mrużąc na mnie oczy, po czym wypuścił dym w innym kierunku, bym nie czuła tego zapachu
- Babskie sprawy - znów wzruszyłam ramionami, na co Justin jęknął. To nie moja wina, że nie mogę mu powiedzieć. - I nie wyszłam, tylko Kelsey mnie wyciągnęła.
- Okej - westchnął wreszcie, poddając się.
Usiadłam obok niego na oparciu ławki, patrząc na dziwną parę, która wciąż się obściskiwała - jakby nie wiedzieli, co innego ze sobą zrobić - i skrzywiłam się. Kiedy poczułam dłoń na swoim udzie, spojrzałem na Justina.
- Co? - Rozbawiony uśmieszek wykrzywił moje usta, wyczuwając jego dziwne zachowanie.
- Alejandra próbuje...
Przerwałam mu.
- Wiem i szczerze mówiąc w ogóle mnie to nie obchodzi.
Uśmiechnął się.
- Więc, podobało ci się twoje pierwsze palenie zioła? - Zapytał, zataczając kciukiem kręgi na materiale moich spodni. Odłożyłam na bok myśli o tym, jakie to było rozpraszające i odpowiedziałam mu.
- To było dziwne, ale chyba dobrze się bawiłam, śmiałam się, choć nic konkretnego mnie nie śmieszyło - zachichotałam, opierając głowę na jego ramieniu.
Widziałam, jak rzucił peta na ziemię i przydepnął go butem. Owinął ramię wokół mojego ciała, przyciągając mnie bliżej.
- Cieszę się, że dobrze się bawiłaś, bo to był ostatni raz, jak paliłaś - stwierdził całkowicie poważny.
Przechylając głowę na bok, bym mogła na niego spojrzeć, uniosłam brew.
- Że co?
- Słyszałaś - spojrzał przed siebie, nie mając odwagi stawić czoła mojego pytającemu spojrzeniu.
- Nie możesz kontrolować mojego życia, wiesz o tym, prawda? - Zauważyłam, chwytając palcami jego podbródek i zmuszając go, by na mnie spojrzał.
- Po prostu się o ciebie troszczę - zamruczał słodko, posyłając mi swój mistrzowski uśmiech, jakby chcąc mnie nim udobruchać.
Z moich nieco spierzchniętych ust, uciekł chichot.
- I tak nie sądzę, bym kiedykolwiek jeszcze zapaliła. Chciałam tylko spróbować, ale to naprawdę nie w moim stylu - oświadczyłam, zdobywając zadowolony uśmiech od Justina.
Odwracając się trochę, szturchnęłam go w pierś.
- Jednak uważam, że ty powinieneś przestać palić. To znaczy, jeśli ty możesz czegoś mi zabraniać, to ja mogę robić to samo.
- Ale pomijasz jeden ważny fakt: jesteś niepełnoletnia, a ja jestem już dorosły, więc ja mogę.
- Po prostu się o ciebie troszczę - naśladowałam jego głos, na co się roześmiał.
- Nie musisz. Sam potrafię o siebie zadbać - zapewnił mnie, biorąc moją zimną dłoń i splatając nasze palce, natychmiast je ogrzewając, przez co prawie zapomniałam o lodowatej temperaturze.
- Jasne, że potrafisz - zakpiłam, ale zostałam uciszona pocałunkiem.
Pocałunki Justina zawsze zwalały mnie z nóg, bez względu na to, jak bardzo byłam na nie przygotowana i to nie był przypadek. Sposób, w jaki jego usta pasowały do moich, tak doskonale i gładko, jakby było dla siebie stworzone sprawiał, że w moim brzuchu wybuchało stado motyli i to uczucie - jakkolwiek banalnie to zabrzmi - nigdy mi się nie znudzi. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, uśmiechałam się jak idiotka. Justin pogłaskał mnie po policzku i pochylił się, by cmoknąć mnie krótko.
- Mimo, że bardzo bym chciał, byś została, musisz już iść. Jestem pewien, że rodzice się o ciebie martwią.
To były słowa, których nie chciałam usłyszeć, słowa, przez które wróciłam do rzeczywistości z mojego siódmego nieba. Do mojej ciężkiej rzeczywistości. Westchnęłam, wstając z ławki. Wiedziałam, ze ma rację. Bałam się nawet sprawdzić swój telefon ze strachu, ile miałabym nieodebranych połączeń, ale nie mogłam już przecież być dłużej poza domem. To by tylko pogorszyło sprawę.
- Pewnie tak.
- Chodź, odprowadzę cię do samochodu - Justin również wstał i podał mi swoją dłoń, którą chętnie chwyciłam, zanim pożegnaliśmy się ze wszystkimi.
- Idziesz Kelsey? - Spojrzałam na nią, wygłupiającą się z Tysonem.
- Zostanę trochę dłużej. Zobaczymy się jutro w szkole - posłała mi buziaka.
- Aha, pa kochanie - odwzajemniłam gest, po czym kątem oka ujrzałam, jak Alejandra gapi się na mnie i Justina z czystą zazdrością.
Posyłając jej sztuczny uśmiech, odeszłam z Justinem. W pierwszej chwili żadne z nas się nie odezwało, zbyt pochłonięte własnymi myślami. W duchu liczyłam sposoby, w jakie rodzice mogliby mnie zabić, a Justin również miał skoncentrowany wyraz twarzy, jakby myślał nad czymś naprawdę intensywnie.
- O czym myślisz?
- O niczym, tylko... Nieważne - potrząsnął głową, na co zmarszczyłam brwi.
Zdecydowanie coś było nie tak, ale wiedziałam jaki potrafi być uparty, więc jeśli nie chce mi powiedzieć, to nie powie.
- Okej? - Nie zmienił wyrazu twarzy, a ja wciąż byłam ciekawa.
- Myślisz, że rodzice dadzą ci szlaban? - Zmienił temat.
Parsknęłam.
- Szlaban? Co najmniej na rok. Boję się momentu "rozmowy" - przyznałam, jak dotarliśmy do miejsca, w którym zaparkowałam Audi. - Mam przechlapane.
- Przykro mi, bo to trochę moja wina - Justin podrapał się po głowie patrząc w dół i oblizując wargi.
- Co? To ja zaproponowałam, że urwę się ze szkoły - zmarszczyłam czoło, biorąc na siebie winę. - No i wyszłam z domu, więc po prostu zaakceptuję swoją karę - westchnęłam, opierając się o drzwi samochodu, Justin stanął przede mną.
- Ale będziesz się wymykać, prawda? - Zapytał z nadzieją. - W przeciwnym razie będę tęsknić - wtulił twarz w zgięcie mojej szyi, jakby wstydził się tego, że jest taki uroczy.
Śmiejąc się cicho, przeczesałam jego włosy palcami.
- A mam inne wyjście?
- Nie - wymamrotał w moją szyję i poczułam jak się uśmiecha. - Powodzenia z rodzicami i spróbuj zatrzymać swój telefon, to przynajmniej będziesz mogła później do mnie zadzwonić - powiedział, odsuwając się i patrząc na mnie.
- Postaram się.
- Ja... - Zawahał się. - Porozmawiamy później - pochylił się, nadal zachowując się dziwnie i musnął moje usta.
Owinęłam ręce wokół jego szyi i ponownie złączyłam nasze usta.
- To na wypadek, gdybyśmy się długo nie widzieli - wyszeptałam w jego usta i pocałowałam go porządnie.
Justin nie sprzeciwił się, a jego ręce odnalazły tylne kieszenie moich dżinsów. Po kilku sekundach odsunęliśmy się od siebie i Justin zrobił krok do tyłu, bym mogła wsiąść do samochodu. Kiedy byłam już w środku, zapięłam pasy i z uśmiechem pomachałam mu na pożegnanie, zanim ruszyłam. Poczułam ból w skroniach, kiedy czekałam, aż winda przyjedzie na jedenaste piętro. Skutki uboczne palenia marihuany. Po prostu cudownie. Cisza na korytarzu jedynie utrudniła mi wejście do domu bez hałasu. Sam dźwięk przekręcania klucza w zamku słychać było po drugiej stronie miasta. Jak przewidywałam, kiedy tylko otworzyłam drzwi, mama zaatakowała mnie w niedźwiedzim uścisku, prawie mnie dusząc.
- O mój Boże, Brooklyn. Dzięki Bogu nic ci nie jest.
Nie śmiałam nic powiedzieć. Spodziewałam się czegoś gorszego, ale oczywiście nie będę narzekać.
- Prawie dostałam zawału. Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak bardzo się martwiłam? - Jej zmartwiony wyraz twarzy i błyszczące oczy, gdy na mnie spojrzała sprawiły, że mój żołądek skręcił się nieprzyjemnie i czułam się źle z tym, że tak zostawiłam swoich rodziców.
- Przepraszam - szepnęłam tylko, stojąc w miejscu.
- Lepiej, żeby tak było, młoda damo. Masz poważne kłopoty, nieważne czy jest ci przykro, czy nie - wskazała na mnie palcem niepewnie, ale wyraz ulgi, że nic mi nie jest, pozostał na jej twarzy, przez co wyglądała jakby zdawała się zapomnieć o mojej karze i nawet zrobiłaby moje ulubione jedzenie na kolację.
Niemniej jednak następna rzecz, którą powiedziała sprawiła, że żałowałam, że kiedykolwiek nie posłuchałam swoich rodziców.
- Zadzwonię do twojego ojca, a kiedy wróci, przeprowadzimy z tobą poważną rozmowę Nie uciekniesz przed tym, panienko - ostrzegła, pozwalając mi iść do swojego pokoju, więc mogłam wziąć prysznic i przebrać się zanim oficjalnie ogłoszą śmierć mojego życia towarzyskiego.


Justin

- Co jest, stary? Wydaje się, że jesteś myślami zupełnie gdzie indziej - Tyson pstryknął mi palcami przed twarzą, przywracając mnie do rzeczywistości.
- Hmm? - Zamrugałem i spojrzałem na niego, dłonie miałem schowane w kieszeniach dżinsów.
- Widzisz, nawet mnie nie słuchasz - jęknął, krzyżując ręce na piersi.
- Przepraszam stary, po prostu... rozmyślałem - wzruszyłem ramionami.
- O?
- Powiedziałeś Kelsey, no wiesz, że ją kochasz? - Stwierdziłem, że jeśli jest ktoś, do kogo mogę zwrócić się o radę, jeśli chodzi o dziewczyny, to jest to Tyson i moja mama, ale to byłoby żenujące.
- Tak, a co? - Zmarszczył brwi, jakby nie wiedział o co mi chodzi.
- Jak to zrobiłeś? - Zapytałem z zakłopotaniem, już czując, że moje policzki robią się cieplejsze.
- Nie wiem, Justin - przyglądał mi się jeszcze bardziej zdezorientowany. - Po prostu jej powiedziałem i, och czekaj - na jego ustach pojawił się uśmiech. - Ty kochasz Brooklyn - jego gałki oczne niemalże wypadły z oczodołów, kiedy sobie to uświadomił.
- Cicho - klepnąłem go w głowę, by mówił ciszej, zanim szybko dodałem. - Nie wiem.
- Oczywiście, że ją kochasz. Uuu, Justin jest zakochany - zawołał, zwijając dłoń przy ustach, by jego głos był bardziej donośny.
- Przysięgam, jeśli teraz się nie zamkniesz, to posiekam twojego penisa, pedale - zagroziłem, czując jeszcze większe zakłopotanie, niż wcześniej.
Nie chcę, by wszyscy moi przyjaciele wiedzieli, że jestem totalnie zadurzony.
- Stary, ja po prostu cieszę się z tego powodu! - Poklepał mnie po plecach. - Znalazłeś w końcu dziewczynę wartą swoich uczuć - zagruchał, robiąc głupie dziewczęce miny.
Nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- Po prostu przestań i mi pomóż. Jak mam jej powiedzieć?
- Poczekaj po prostu na odpowiedni moment, jakaś romantyczna gadka i bum. Powiedz to - kiedy zna się Tysona całe życie, można przyzwyczaić się do jego dziwacznych gestów, które zwykle towarzyszą jego wypowiedziom.
- To nie może być takie proste - pokręciłem głową. - Plus, nie jestem dobry w "romantycznych gadkach" - użyłem jego słów, krzywiąc się na myśl o byciu ckliwym i banalnym.
- Czego ty się boisz, że ona tego nie odwzajemni? - Zapytał, jakby to był najgłupszy pomysł na świecie.
- Mogłaby - odparłem, trochę zasmucony tą myślą
Nie mogłem przestać myśleć o tym, co powiedziała mi wcześniej, "Kelsey uważa, że cię kocham". Niby nie odpowiedziała, gdy ją zapytałem - dzięki samej Kelsey - więc zostało mi rozmyślanie nad tym.
- Stary kurwa, na jakiej planecie ty żyjesz? Ona jest w tobie zakochana po uszy, równie dobrze mogłaby chodzić z neonowym napisem na czole - parsknął, posyłając mi spojrzenie naprawdę-jesteś-głupi. - Założę się, że ona tylko czeka, aż pierwszy to powiesz, bo w końcu to ty nie wierzyłeś w miłość, prawda?
Skinąłem głową, biorąc pod uwagę to, co powiedział. Tyson był zakochany wcześniej, więc wiedział więcej niż ja, to na pewno. Powinienem posłuchać jego rady, prawda?
- Jestem z ciebie dumny, Justin - użył ojcowskiego tonu i poklepał mnie po głowie wiedząc, że wkurza mnie tym do entego stopnia.
Przewracając oczami, trzepnąłem go w ramię, zanim wstałem.
- Idę, cześć palancie - krzyknąłem do niego.
- Jasne, idź do swojego gołąbeczka, Jay! - Odkrzyknął, wypowiadając słowo "Jay" dziewczęcym piskiem.
Podszedłem do miejsca, gdzie była moja siostra i jej przyjaciele, śmiejący się i robiący wszystko to, co robią piętnastolatkowie.
- Jazmyn, idę do domu. Idziesz? - Patrząc w niebo, zdała sobie sprawę, że jest już ciemno.
- Mogę zostać trochę dłużej? - Zrobiła minę szczeniaczka wiedząc, że tym mnie przekona.
- W porządku, ale tylko dziesięć minut dłużej - zakończyłem rozmowę, gdy skinęła głową i przebiegłem resztę drogi do domu.
Kiedy się tam znalazłem, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było sprawdzenie pieniędzy. Podnosząc materac mojego łóżka, przeliczyłem banknoty i monety, które tam miałem. Dwieście trzynaście dolarów i pięćdziesiąt centów. Wciąż jestem winien Brooke za zapłacenie mojej kaucji i niedługo przyjdą nowe rachunki, czyli prawdopodobnie będę musiał pomóc mamie je zapłacić, ponieważ zrobiła kilka dni temu zakupy spożywcze. Wypuszczając głęboki oddech, włożyłem pieniądze z powrotem pod materac i ruszyłem tanecznym krokiem do szafy. Wyciągnąłem parę ciemnoniebieskich dresów i czerwoną koszulkę i powlokłem się do łazienki. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłem zmęczony. Zdejmując brudne ubrania, wszedłem pod prysznic i umyłem swoje ciało i włosy. Stałem pod gorąca wodą, relaksując się przez minutę, po czym zakręciłem kurek - musimy oszczędzać - i wyszedłem. Osuszyłem ciało ręcznikiem, popsikałem się Axe i założyłem ciuchy, które wcześniej sobie wybrałem. Moje włosy były wilgotne i opadały na czoło, gdyż byłem zbyt leniwy, by je wysuszyć. Zawołałem mamę.
- Mamo, jestem głodny!
- Nie ma jej jeszcze w domu, Justin, więc musisz sam sobie coś zrobić - poinformowała mnie Jazzy, odkładając klucze na stoliczek w korytarzu i zdejmując buty.
- Jest z nią Jaxon? - Jęknąłem w duchu na myśl o konieczności gotowania.
- Tak, mieli wizytę u pediatry - odpowiedziała, wyjmując z lodówki butelkę wody dla siebie.
- Cóż, ty możesz zrobić coś na kolację - zaproponowałem, opierając się o framugę drzwi kuchennych.
Tak, proszę swoją młodszą siostrę, by mi coś ugotowała. Posłała mi kpiące spojrzenie.
- Masz tupet! Nie zrobię ci jedzenia. Masz dziewiętnaście lat, powinieneś być w stanie przynajmniej usmażyć jajka - syknęła, przechodząc obok mnie i śmiejąc się z mojego braku umiejętności w gotowaniu.
- Jesteś złośliwa! - Krzyknąłem za nią stwierdzając, że będę musiał postawić na klasyczną kanapkę. I tak nie jestem zbyt pewny, jak działa kuchenka.
Wyciągając składniki z lodówki, posmarowałem chleb majonezem i położyłem na nim plasterek szynki, a na niego ser. Następnie dałem pomidora i sałatę. Przykryłem to drugą kromką i zacząłem jeść.
- Wow, zrobiłeś sobie kanapkę. Jestem pod wrażeniem - zakpiła Jazmyn, udając dumę.
- Ha ha.
Zachichotała, po czym odsunęła jedną z szuflad, by przygotować coś dla siebie. Prychnąłem.
- I ty się nazywasz moją siostrą...
Wzruszając niewinnie ramionami, zaczęła wyjmować niezbędne składniki do tego, co zamierzała przygotować.
- Ja tylko robię makaron z serem dla mnie, dla mamy i Jaxona.
Otworzyłem usta.
- Wiesz, że uwielbiam makaron z serem - jęknąłem dziecinnie.
Nie obchodzi mnie, że brzmiałem teraz jak trzylatek, też chciałem makaron z serem.
- Robię to dla ciebie, Jus. Nie możesz wciąż przybierać na wadze, robisz się gruby - wskazała drewnianą łyżką na mój brzuch, próbując się nie zaśmiać.
- Wcale nie! - Zawołałem, patrząc na swój brzuch, aby sprawdzić, że nie przytyłem.
Moje mięśnie brzucha wciąż były widoczne przez koszulkę. Nadal jestem gorący.
- Tak myślisz? A czy to nie jest przypadkiem wałek tłuszczu? - Udała przerażenie, na co przewróciłem oczami w irytacji.
- Mam najlepszy sześciopak w całym Nowym Jorku, zapytaj Brooklyn - uśmiechnąłem się, przypominając sobie, jak śliniła się za każdym razem, gdy widziała mnie bez koszulki. Nie, żebym ją winił. Wiem, że trudno mi się oprzeć.
- Fuj, nie dziękuję. Za dużo informacji - zrobiła zniesmaczoną minę, na co roześmiałem się przed ugryzieniem ostatniego kęsa mojej kanapki. - A tak w ogóle - odwróciła się nagle na dźwięk gotującej się wody. - Dlaczego do diabła nie powiedziałeś mi, swojej siostrze, że kochasz Brooke? - Pisnęła, przyglądając mi się jednocześnie z wyrzutem i ekscytacją.
- Nie wiem, o czym mówisz - wymamrotałem z pełnymi ustami.
- Och, proszę cię. Tyson mi powiedział, ale to i tak było takie oczywiste - machnęła ręką i odwróciła się do pysznego makaronu, którego ja nie będę jadł.
- Czy ten koleś kiedykolwiek się zamknie? - Jęknąłem do siebie, czując jak moje policzki ponownie robią się zarumienione.
- To takie słodkie, naprawdę - Jazzy wciąż paplała, nieświadoma mojej irytacji. - Wyglądacie razem tak uroczo i na kilometr widać, że się kochacie. Jesteś panienką, bo jeszcze jej tego nie powiedziałeś - pokręciła głową, nadal stojąc do mnie plecami.
Biorąc długi łyk z puszki piwa, którą wcześniej otworzyłem, odparłem.
- Wybacz, ale ty nic nie wiesz o miłości, Jazmyn,
- A ty wiesz? - Odwróciła głowę, bym ujrzał jej uniesione pytająco brwi.
- Nieważne - zakładając, że rozmowa była zakończona, zmieniłem temat. - Więc ty i Astry już się pogodziłyście?
- Jasne, była trochę zazdrosna, gdy ujrzałyśmy Brooklyn i powiedziałam jej, że to twoja dziewczyna, bo ona wciąż się w tobie podkochuje - zachichotała.
Jej najlepsza przyjaciółka była trochę dziwna, jeśli mam być szczery. Za każdym razem, gdy do nas przychodziła, spoglądała na mnie zalotnie, co mnie przerażało. Piętnastolatki nie są w moim typie (plus, ona wygląda jak koń).
- Cieszę się, że znów jesteście w dobrych stosunkach - uśmiechnąłem się. - To znaczy, głupia kłótnia nie może zniszczyć ponad dziesięcioletniej przyjaźni.
Jazmyn przelała makaron do innej miski, odcedzając go, po czym posłała mi zaskoczone spojrzenie.
- O czym ty mówisz?
- O twojej kłótni z Astry - moje stwierdzenie wyszło bardziej, jak pytanie, a na twarzy Jazmyn malowało się jeszcze większe zaskoczenie.
- Justin, musiałeś coś pomylić, bo ja i Astry nie kłóciłyśmy się od kilku lat - stwierdziła, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Ale - teraz to ja byłem zaskoczony. - Brooklyn powiedziała, że tamtego dnia wróciłaś z płaczem do domu, w urodziny Jaxona, z powodu kłótni z najlepszą przyjaciółką - zmarszczyłem brwi do tego stopnia, że pewnie utworzyły jedną. - A Astry to Twoja najlepsza przyjaciółka, prawda?
Zaskoczony wyraz twarzy Jazzy zmienił się w wyraz złapanej na gorącym uczynku, przez co wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy ujrzała w moich oczach, że składam wszystko do kupy zaczęła się cofać
- Chyba, że to nie jest naprawdę to, co się stało - wyciągając rękę, chwyciłem ją, zanim zdążyła uciec i pociągnąłem by usiadła obok mnie.
- N-nie, naprawdę tak było. Po prostu o tym zapomniałam. To nie było nic takiego - roześmiała się myśląc, że się nie zorientuję.
- Nie kłam, Jazmyn - ostrzegłem, czując jak moje żyły zaczęły pulsować, jak zawsze gdy jestem zły.
- Nie kłamię, ja...
Przerwałem jej swoim ostrym tonem.
- Pytam po raz ostatni, co tak naprawdę się stało?
- Widzisz? To dlatego nie chciałam ci powiedzieć prawdy na początku! - Krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze. - Wkurzasz się o nic.
- O nic? To musiał być jakiś dobry powód, skoro ty i moja dziewczyna sprzymierzyłyście się przeciwko mnie - zauważyłem, mrużąc na nią oczy.
Przełknęła ślinę z poczucia winy.
- Po prostu muszę być ostrożna z tym, co ci mówię, bo wszyscy wiemy, jaki jesteś porywczy - przewróciła swoimi jasnobrązowymi oczami. - I nie zwalaj tego na Brooklyn, ona okłamała cię tylko dlatego, że ją o to poprosiłam.
- Może mam swoje powody, żeby być porywczym. A Brooklyn jest winna tak samo jak ty - mruknąłem przez zaciśnięte zęby, zaciskając i rozluźniając pięści, by się uspokoić.
- Oczywiście, że masz - prychnęła. - Przemoc zawsze jest dla ciebie rozwiązaniem.
- Jak chcesz - prychnąłem. - Po prostu powiedz mi prawdę. Teraz - zażądałem, patrząc na jej prosto w oczy.
Odwróciła wzrok, czując się niekomfortowo - moje oczy potrafią być bardzo przenikliwe - po czym poprawiła się na siedzeniu.
- Najpierw mi obiecaj, że nie zrobisz niczego lekkomyślnego - wymamrotała.
- To nie ty będziesz ustalała warunki, Jazmyn - powiedziałem niecierpliwiąc się, moja stopa nerwowo stukała o podłogę.
- Dobra - westchnęła, przeczesując dłonią włosy. - To był Colton - przyznała.
- Wiedziałem kurwa, wiedziałem! - Słowa te wyszły z moich ust w pośpiechu.
Miałem rację, że ten chłopak złamie jej serce. Od samego początku wiedziałem, że on zwiastuje kłopoty. Wstając od stołu, uderzyłem w niego pięścią, zmuszając ją, by powiedziała mi więcej.
- Co on zrobił? Przysięgam, pobiję tego frajera tak, że w jego ciele nie pozostanie ani jedna żywa komórka - zacząłem krążyć po pomieszczeniu, spoglądając uważnie na Jazzy.
- On... Mnie zdradził - wyszeptała, jej głos się załamał, a łzy napłynęły do oczu.
- Cholera, nie płacz - przykucnąłem, by przytulic jej drżące ciało.
- N-nie chciałam, żebyś wiedział o tym, bo byłam pewna, że pójdziesz do niego - wyjąkała między szlochem, a moje dłonie uspokajająco głaskały ją po plecach.
- Oczywiście, że pójdę to tego idioty. Nikt nie będzie zadzierał z moją siostrą - stwierdziłem odsuwając się, by spojrzeć jej w oczy.
- Nie chcę, byś robił cokolwiek, Justin - mruknęła. - Proszę.
- Ale Jazzy...
- Już o to zadbałam. Sama potrafię się sobą zająć - zapewniła wstając i wycierając zapłakane policzki końcem rękawa.
- Okej - odetchnąłem głęboko. Nie będę nic robił. Na razie.
- Dziękuję - objęła mnie lekko, a ja cmoknąłem ją w czoło.
- I tak muszę coś załatwić - odsuwając się od niej, wyszedłem z kuchni do przedpokoju, gdzie założyłem kurtkę i białe Supry.
- Dokąd idziesz? - Jazmyn ruszyła za mną, chwytając mnie za ramię, jakby chciała mnie zatrzymać.
- Nie martw się, dobrze? Po prostu muszę z kimś porozmawiać - strząsnąłem jej dłoń, zasuwając kurtkę.
Prawdopodobnie będzie mi w tym zimno, ale nie mam czasu, by lepiej się ubrać.
- Och, nie. Proszę, nie gniewaj się na Brooke za to. To w ogóle nie była jej wina - błagała, próbując ponownie chwycić moje ramię..
- Nie wtrącaj się do tego, dobrze? - Powiedziałem trochę zbyt szorstko, przez co się cofnęła. - Muszę iść - mruknąłem z roztargnieniem, zmierzając do drzwi.
Jednak te otworzyły się od zewnątrz, zanim zdążyłem chwycić gałkę.
- Nie mogę uwierzyć, że szpitale są takie powolne - usłyszałem, jak mama mówi do siebie. - Kochani, już jesteśmy - powiedziała, niosąc Jaxona na ramionach, ale była zaskoczona, gdy ujrzała nas na korytarzu i mnie gotowego do wyjścia.
- Hej mamo. Muszę iść. Wrócę później - powiedziałem szybko, nie dając jej czasu na odpowiedź, po czym wyszedłem i zbiegłem po schodach, przeskakując po dwa na raz.
Wsiadając do swojego samochodu - który w końcu zatankowałem - włączyłem silnik. Jechałem tak szybko, jak tylko mogłem, bez w jechania w inny samochód i przeklinałem ruch uliczny, który był tak cholernie powolny o 21:30. Zawsze, gdy byłem wkurzony, chciałem się odstresować, właśnie przez szybką jazdę, ale oczywiście, całe miasto musiało być przeciwko mnie i zatrzymałem się w korku. Kiedy wreszcie dotarłem na Manhattan - a konkretnie na ulicę Brooklyn - spędziłem w samochodzie pięćdziesiąt minut. Zatrzasnąłem drzwi, gdy wysiadłem i wyciągnąłem telefon z kieszeni, wybierając numer Brooklyn. Czekałem z niecierpliwością, aż odbierze. Pomyślałem nawet, że rodzice jednak skonfiskowali jej telefon, kiedy w końcu usłyszałem jej głos.
- Justin? - Słychać było w nim mieszaninę zdziwienia i zmęczenia i wiedziałem, ze nie spodoba jej się to, co zaraz powiem.
- Brooklyn, zejdź na dół. W tej chwili.


Brooklyn

Celowo lub nie, prysznic i przebranie się zajęły mi więcej czasu niż zwykle, zanim wróciłam do pokoju i poszłam porozmawiać z rodzicami. Niezdarnie skubałam brzeg długiego rękawa mojej jasnoniebieskiej koszulki i szurałam skarpetkami po podłodze korytarza. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła, było mi niedobrze mimo, że nie jadłam od kilku godzin. Końce moich kremowo niebieskich i pokrytych motywem kwiatowym spodni od piżamy z każdym krokiem dotykały podłogi. Już słyszałam głosy moich rodziców w salonie, omawiających moją karę - która będzie trwać co najmniej dwadzieścia lat. Kiedy w końcu pojawiłam się w progu, ich oczy zwróciły się na mnie, w oczach ojca malowała się czysta wściekłość.
- Usiądź - nakazał. Zawsze był takim miłym i zabawnym człowiekiem i strasznie było go widzieć w takim stanie. Posłuchawszy go, usiadłam na kanapie, naprzeciwko tej, którą oni zajmowali. - Myślę, że jesteś winna nam wyjaśnienia.
Oblizałam wargi, myśląc o tym, co dokładnie mogłam powiedzieć.
- Przepraszam - powiedziałam te same słowa, które wcześniej wypowiedziałam do mamy.
- To niczego nie zmienia - oświadczył tata, ściskając dłonie.
- Wiem, ale jestem świadoma, że postąpiłam źle i chciałam po prostu przeprosić - pod ich intensywnymi spojrzeniami zdałam sobie sprawę, że właśnie zbuntowałam się w całkowicie niewłaściwy i bardzo nie-mój sposób.
Naprawdę czułam wstyd, ale w tym samym czasie nie mogłam zmusić się, do żałowania tego, bo mi się podobało (jeśli pominąć ten ból głowy).
- To miłe, że to powiedziałaś, ale mam nadzieję, że nadal zdajesz sobie sprawę z tego, że będą konsekwencje - powiedział tata.
Mama siedziała obok niego, jej usta były ściśnięte i zgadzała się z tym, co mówił tata.
- Tak - skinęłam głową, bawiąc się palcami.
Wzdychając, ojciec spojrzał na mnie ponownie.
- Wiem, że to było zbyt nerwowe z mojej strony, by zabraniać ci spotykania się z chłopakiem, ale w tamtej chwili byłem bardzo dotknięty wiadomością, że opuściłaś szkołę. Jednak to nie znaczy, że pochwalam tego chłopca. Nie będę, dopóki się z nim nie spotkam.
Przełknęłam ślinę na myśl o spotkaniu Justina z moimi rodzicami. Z pewnością, to nie skończy się dobrze, zwłaszcza, że mój tata jest policjantem. Co jeśli miał dostęp do akt Justina? Nasz związek przejdzie do historii w mgnieniu oka.
- Powiem mu, że chcesz się z nim spotkać - wyjąkałam, chowając grzywkę za uszami.
- Zrób to - zgodził się, - Teraz co do twojej kary - nie, proszę. - Twoja matka i ja uzgodniliśmy, że będziesz miała szlaban na trzy tygodnie za opuszczenie szkoły, za pyskowanie i wyjście z domu bez odbierania naszych telefonów. Będziesz mogła wychodzić tylko do szkoły lub rodziny, więc lepiej, niech twój chłopak o tym wie.
Kiedy myślałam, ze skończył grzebać moje życie towarzyskie, on kontynuował.
- Weźmiemy tez twojego laptopa, kartę kredytową i telefon. I będziesz używać samochodu tylko do szkoły i po to, by odebrać Tommy'ego z treningów. Nie, właściwie, to ja będę zawoził cię do szkoły, kiedy to będzie możliwe.
Mimo, że miałam ochotę krzyknąć "co do cholery?" zacisnęłam usta, by się nie odezwać. Gdybym narzekała, dołożyłabym sobie kolejny dzień kary. Jednak nie mogłam pozwolić, by zabrali mi telefon, jedyny sposób na komunikowanie się ze światem zewnętrznym.
- Ale będę potrzebować telefonu, byście mogli do mnie zadzwonić. Jeśli w ogóle będziecie chcieli się ze mną skontaktować... - Urwałam, mając nadzieję, że to będzie wystarczająco dobry pretekst.
- To prawda - moja mama przemówiła po raz pierwszy, patrząc na mojego ojca by upewnić się, pozwolą zatrzymać mi telefon.
- W porządku, ale to wszystko. Możesz iść - machnął ręką dając mi znak, że mogę wyjść, ale kiedy miałam już wychodzić objął mnie opiekuńczo ramionami. - Nie rób tego nigdy więcej. Naprawdę się martwiliśmy - wyszeptał, kiedy go przytuliłam.
- Przepraszam, tato. To się nie powtórzy - obiecałam, całując go w policzek i ucałowałam też policzek mamy, która nawet się do mnie uśmiechnęła.
Dobrze, że nie było tak źle, jak się spodziewałam.
Gdy dotarłam do swojego pokoju, opadłam na łóżko i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam zmęczona. Ziewnęłam, zanim w ogóle zdążyłam wejść pod kołdrę, tak było mi wygodnie. Nie wiem, jak długo spałam, ale obudził mnie telefon, dzwoniący w mojej kieszeni. Kiedy nie przestał, wiedziałam, że to nie sms, a połączenie i po prostu odebrałam, nie patrząc nawet, kto dzwonił.
- Justin? - Słysząc nierówny oddech po drugiej stronie, wiedziałam, że to on.
Wydawał się poruszony, choć to mnie nie przestraszyło.
- Brooklyn, zejdź na dół. W tej chwili.
- Justin, zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? - Zapytałam sennie, patrząc na zegar na ścianie i dostrzegając, że było już dawno po dziesiątej. Czy on naprawdę był teraz na mojej ulicy?
- Mam w dupie, która jest godzina - odpowiedział z tą samą monotonną złością.
Nie miałam pojęcia dlaczego zachowuje się tak dziwnie, przyjeżdżając pod mój dom, a mówiąc takim chłodnym tonem.
- Jestem uziemiona, pamiętasz?
- Tracę cierpliwość... - Ostrzegł.
Mimo, że byłam śpiąca czułam, że był zdenerwowany.
- Dobra, tylko poczekaj - poddałam się myśląc, że to musi być coś naprawdę istotnego, że tak bardzo nalegał na spotkanie.
Rozłączając się, leniwie poszłam do garderoby i założyłam ciemnoróżową kurtkę i buty emu. Byłam całkowicie świadoma tego, że moje ubrania do siebie nie pasują, ale było zimno i byłam zmęczona. Otwierając okno, podmuch mroźnego powietrza prawie sprawił, że chciałam wrócić do swojego ciepłego łóżka, ale wskoczyłam na skody przeciwpożarowe. Prawie zapomniałam o okularach, ale włożyłam je, zanim zeszłam na dół. Trochę mi zajęło, by dostać się na dół, ale łatwo dostrzegłam pomarańczowy, sportowy samochód Justina i jego samego, opartego o pojazd, jak tylko zeszłam na ziemię.
Niecierpliwy wyraz jego twarzy zniknął, gdy mnie zobaczył i prawie się uśmiechnął, ale tak jakby powstrzymał się od tego. Marszcząc brwi, zmniejszyłam dystans między nami, stając stopę od niego w swoim niepasującym stroju.
- Hej - kiedy nie odpowiedział, otworzyłam usta, by kontynuować. - Nie zamierzasz mi powiedzieć, dlaczego kazałeś mi tu przyjść? - Jęknęłam, znów ziewając.
Obserwował mnie przez chwilę, ale w końcu powiedział.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy o Jazzy i Coltonie? - Wypalił, bez przywitania.
Moje zmieszanie zniknęło, jak tylko zdałam sobie sprawę, że się dowiedział. O nie.
- Poprosiła mnie, bym ci nie mówiła - odpowiedziałam krótko, mówiąc mu samą prawdę. Jak do diabła on się dowiedział?
- A dlaczego, do cholery jej posłuchałaś? - Krzyknął chyba z frustracji. - Powinnaś była mi powiedzieć!
- Spójrz, jak zareagowałeś, kiedy się dowiedziałeś - wskazałam na niego dłonią. - Jazmyn nie chciała byś robił cokolwiek, co spowodowałoby kłopoty.
- Ten kutas już spowodował kłopoty - splunął, krzyżując ramiona na piersi, gdy pochylił się tyłem do samochodu.
Nie mogłam uwierzyć, że robimy scenę na środku ulicy.
- Słuchaj, ja już z nią rozmawiałam. Takie rzeczy się zdarzają, przejdzie jej, jak wszystkim innym.
- Bo ty akurat wiesz, nie? - Uśmiechnął się szyderczo.
- Mam ci przypomnieć, że przeszłam przez to samo? - Prawie krzyknęłam, czując się urażona jego stosunkiem do mnie.
- To nie było to samo - mruknął.
- Tak Justin, bo ty wiesz dokładnie, jak ja się czułam. Przeżyłeś to za mnie - odpowiedziałam sarkastycznie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Ugh, działasz mi na nerwy - jęknął, chwytając swoje włosy w garści.
- Naprawdę? Działam ci na nerwy? Więc dlaczego ze mną jesteś? - Położyłam ręce na biodrach, czekając na jego odpowiedź.
- Bo kurwa nie mogę się na ciebie długo wściekać - krzyknął, przyciągając więcej spojrzeń.
Spojrzałam na nich zakłopotana, ściskając grzbiet nosa, po czym poprawiłam okulary.
- A to dlaczego?
- Bo czuję, że znasz mnie lepiej, niż ja siebie. Bo w głębi duszy wiem, że robisz to, co słuszne. Bo zawsze jesteś przy mnie, nawet kiedy jestem pieprzonym dupkiem. Bo nie mogę bez ciebie żyć, nie wiem jak to zrobiłaś, ale jesteś jedyną dziewczyną, której ufam i którą chciałbym w swoim życiu na dłuższą metę - urwał, krocząc chodnikiem w moją stronę, po czym zatrzymał się, by na mnie spojrzeć.
Moje serce urosło przez nagłą zmianę toku naszej rozmowy, tłukąc się w mojej piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć.
- Ponieważ dziś popołudniu w parku, naprawdę chciałem, byś powiedziała, że mnie kochasz - znów urwał, a moje serce się zatrzymało. Jego oczy były wpatrzone w moje i w tym momencie zapomniałam, że stoimy na środku ulicy i niby się kłócimy. - Bo ja cię kurwa kocham.
Ojej.
- Co?

B.R.O.N.X | Wszystkie RozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz