Denial

16.9K 692 25
                                    

Brooklyn

Szkoda, że ja i Justin nie mamy takiego "naszego miejsca". Jak te, które mają pary w filmach, czy książkach. Typowego miejsce, w którym wiedzielibyśmy, że zawsze możemy znaleźć siebie nawzajem, gdyby zaszła taka potrzeba. Jedyne miejsce, do którego udawalibyśmy się po kłótni lub gdy bylibyśmy smutni, nieświadomie oczekując, że druga połówka pojawi się tak i nas pocieszy. Ale Justin i ja mieliśmy wiele miejsc, które były w jakiś sposób dla nas szczególne, a przynajmniej dla mnie. Wspomnienia mignęły w moim umyśle, jak rolka niewywołanych negatywów. Gdybyśmy mieli takie miejsce, łatwiej by mi było go znaleźć po tym, jak wybiegł z mieszkania.
Na początku byłam w szoku, kiedy uciekł tak po prostu, nie zadając sobie nawet trudu, by wziąć kurtkę, czy chociaż bluzę. Miałam nadzieję, że wziął samochód, bo inaczej zamarznie na śmierć. Paplałam bez składu, wyjaśniając wszystko dwóm mężczyznom w drzwiach, którzy wydawali się równie zaskoczeni ucieczką Justina - był synem Jeremy'ego i miał skłonność do działania pod wpływem impulsu, kiedy coś szło nie tak. Skinęli ze zrozumieniem głową, nawet oferując mi chusteczkę do oczu. Naprawdę próbowałam przestać płakać, ale myśl, że Justin był teraz sam, przestraszony - podatny na kłopoty - plus fakt, że właśnie usłyszałam wiadomość, która złamała mi serce, w ogóle nie pomagał.
Wiedziałam, że muszę iść szukać Justina, aby powstrzymać go od zrobienia czegoś głupiego, ale nikogo nie było w domu, a ja nie chciałam zostawić tu tych dwóch nieznajomych, dopóki nie ma Pattie. Gdzie ona jest tak w ogóle? Co jeśli Jazzy wróci przed nią? Czułam, że ta sytuacja była zbyt przytłaczająca dla mnie. Byłam zbyt młoda, by wiedzieć co trzeba zrobić. Byłam przerażona, na skraju ataku paniki.
Jakby to wyczuwając, jeden z żołnierzy - mężczyzna o niebieskich oczach i ze zgoloną głową - położył mi dłoń na ramieniu.
- Powinnaś za nim iść - powiedział, odnosząc się do Justina. - Jeremy był naszym dobrym przyjacielem i chcielibyśmy dostarczyć tę wiadomość jego żonie odpowiednio. Musimy tu na nią poczekać.
Drugi facet, o ciemnych oczach, pokiwał głową, podnosząc torbę Jeremy'ego z podłogi. Co w niej było? Ubrania? Zdjęcia jego rodziny? Jego mundur... Nie chciałam wiedzieć, nawet nie pomyślałam o tym, jak powiedzieć Pattie, Jazmyn i Jaxonowi. Małemu, niewinnemu Jaxonowi. Nagle byłam wdzięczna, że to nie ja muszę to zrobić. Nie byłabym wstanie, tego jestem pewna.
- Okej - powiedziałam, pociągając nosem. Musiałam przestać płakać i skupić się na odnalezieniu Justina. - Możecie poczekać w salonie.
Wpuściłam dwóch żołnierzy i zamknęłam drzwi. Oni na wet nie rozglądali się po małej przestrzeni , po prostu opadli na kanapę. Było oczywiste, że Jeremy dużo dla nich znaczył, że przyjaźnili się, gdy byli z dala od domu. Z jakiegoś powodu, znów zachciało mi się płakać, ale powstrzymałam to, biorąc głęboki oddech. Zostawiłam mężczyzn w salonie i ubrałam w pokoju Justina swoje rzeczy - nie zdawałam sobie sprawy, że nie mam na sobie rajstop i butów i, że moje włosy dawno już nie przypominały kucyka. Nie przejmowałam się tym jednak, szczerze mówiąc. Po ubraniu się i przeklinaniu siebie za niewłożenie wygodniejszych butów, złapałam kurtkę Justina (tą, którą kupiliśmy razem) i wystrzeliłam do drzwi, bo szybkim pożegnaniu się z żołnierzami. Musiałam zaufać im, że nie nie zniszczą domu, choć sądząc po ich nastrojach, wątpię, by tak się stało.
Kiedy byłam na ulicy, nie cieszyłam się już z tego, że Justin wziął samochód. Przede wszystkim, nie był w stanie prowadzić. Po drugie, mogło go nie być w okolicy, przez co odnalezienie go było jeszcze większym wyzwaniem. Wykluczyłam mieszkania jego przyjaciół i pobliski park. Otarłam oczy raz jeszcze, kiedy byłam już w samochodzie. Miałam świadomość, że mój makijaż będzie teraz rozmazany na całej twarzy, ale nie mogłam się zmusić do przejmowania takimi drobiazgami. Jedyne na co mogłam się zdobyć, to głęboki wdech i wydech dla uspokojenia się. Poprawiłam swój kucyk na tyle, na ile mogłam, po czym uruchomiłam silnik. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie mam cholernego pomysłu, gdzie jechać.TO doprowadzało mnie do szału. Musiałam to zrobić dla Justina, wiec wyjechałam na ulicę.
Myślałam o każdym możliwym miejscu, do którego mógł uciec Justin.
Drzewo, na którym siedzieliśmy w Central Parku? Nie, tam jest zbyt tłoczno. Poza tym, wątpię, czy byłby w stanie sam je odnaleźć.
Na dachu, na który mnie zabrał w ten wieczór, kiedy wyznał, że mnie kocha? Nie, było jeszcze jasno, choć słońce zaczęło zachodzić - założę się, że nie dałby rady ominąć o tej porze zabezpieczeń. Tamtej nocy wydawało mi się, że to ważny budynek.
Most, na którym namalował moje urodzinowe graffiti? Nawet nie wiem, gdzie on jest, a miałam wrażenie, że tym razem Justin chciał zostać znaleziony. Prędzej, czy później będzie potrzebował ramienia, na którym będzie mógł się wypłakać.
Jeździłam bez celu po mieście kto wie, jak długo - nie chciałam ryzykować spojrzeniem na zegar na desce rozdzielczej - kiedy zobaczyłem jeden z tych znaków dla turystów obok Brooklyn Bridge. W mojej głowie zapaliło się światełko i skręciłam - trochę niebezpiecznie, muszę przyznać - w stronę mostu. Nie byłam całkowicie pewna, że Justin tam będzie, ale było duże prawdopodobieństwo, że byłam bliżej znalezienia go. Coney Island w ciągu roku było spokojnym miejscem, biorąc pod uwagę temperaturę i przypomniałam sobie, jak Justin wspominał kiedyś, że lubi chodzić tam, gdy nie ma nikogo innego, aby pomyśleć. To trochę tak, jak moje samotne chodzenie na zakupy, gdy muszę pomyśleć. Kiedy w końcu odważyłam się sprawdzić godzinę, gdy zaparkowałam w pobliżu promenady, wzdrygnęłam się. Minęło więcej, niż czterdzieści minut, odkąd opuściłam mieszkanie Justina. Bałam się, że dostanie zapalenia płuc. Zamknęłam samochód i obiegłam parking dookoła, udając się do wejścia na plażę. Faktycznie, dostrzegłam pomarańczowy sportowy samochód Justina zaparkowany w rogu. Zajmował dwa miejsca, jak gdyby nie przejął się specjalnie zaparkowaniem go starannie, w przeciwieństwie do tego, co robi zwykle. To było zrozumiałe. Przynajmniej samochód był w jednym kawałku, co mam nadzieję oznaczało, że Justin również.
Przejście w szpilkach po piasku okazało się trochę trudne. Ciągle tonęłam i wyobrażałam sobie twarz mojej mamy, gdyby zobaczyła, co zrobiłam jej Loubotinom. Musiała się martwić, że nie ma mnie jeszcze w domu, ale nie chciałam sprawdzać telefonu. Zamierzałam zająć się tym później. Brnąc po piasku, jakbym szła po śniegu, postanowiłam zdjąć buty, by przyśpieszyć ten proces. Może nie były jeszcze takie brudne. Wzięłam szpilki do ręki, przerzucając kurtkę Justina na swoim drugim ramieniu. Natychmiast skrzywiłam się, gdy moje stopy dotknęły piasku. Miałam świadomość, że odmrożę sobie palce, zanim dotrę do Justina. Naprawdę musiał iść tak daleko od samochodu? Cholera. Wreszcie moje oczy dostrzegły zamazaną brązową kropkę w oddali i zaczęłam biec w tamtym kierunku. Moje nogi były praktycznie zdrętwiałe, więc mogłam sobie tylko wyobrazić, jakie jest ciało Justina, ubrane jedynie w spodnie i cienką koszulę. Przeszedł mnie dreszcz. Jeśli Justin usłyszał, że się zbliżam, nie odwrócił się. Siedział z głową na kolanach, a ramionami oplatał nogi, lekko się trzęsąc. Bałam się go dotknąć, gdyby miał się jeszcze bardziej załamać lub warknąć na mnie, czy coś, ale nie mogłam znieść tego widoku. Walczyłam ze świeżymi łzami.
- Justin - powiedziałam cicho. Nie poruszył się. - Przyniosłam ci kurtkę.
Nie spodziewałam się, że podejmie próbę założenia jej, więc uklękłam obok niego, znów się krzywiąc z powodu chłodnego piasku i zakładając mu kurtkę na ramiona. Wzięłam po kolei jego obie ręce i ostrożnie wsunęłam je w rękawy kurtki. Jego dłonie były dosłownie zamrożone, jego skóra była jednocześnie blada i czerwona. Usiadłam obok Justina i objęłam go ramieniem, przytulając się do jego boku. Nawet założyłam mu futrzany kaptur na głowę. Kiedy przytuliłam się do niego bliżej, poczułam jak drży. Nie wiem, czy to z powodu lodowatej temperatury, czy z powodu taty.
Nie byłam pewna co powiedzieć, więc milczałam. Po kilku sekundach chwyciłam dłoń, która była bliżej mnie i zaczęłam ją pocierać i chuchać na nią, by ją ogrzać. Justin nie protestował, ale jednocześnie nic nie mówił. Wiedziałam, że jego zachowanie było najprawdopodobniej normalne po tym, co właśnie się dowiedziałam, ale nadal się bałam. Wciąż pocierałam na zmianę jego dłonie. Jego palce były fioletowe, a jego lewa ręka była obdarta. Proszę, nie mówicie, ze znów uderzył w ścianę. Ale sądząc po wyglądzie, było późno na życzenia. Ugryzłam się w język, by go nie zbesztać. Zamierzałam zrobić to później. Jego ręka nie wyglądała tak źle, jak ostatnim razem, nie było krwi, co było trochę pocieszające. Mimo to, Justin nie pozwolił schować jego rąk w kieszenie, Przynajmniej jakaś reakcja... Prawda?
- Justin - próbowałam jeszcze raz, mój głos był delikatny.
Nie odpowiedział, tylko pokręcił głową nadal schowaną między kolanami. Nie widziałabym go nawet, gdybym zsunęła kaptur. Moje nogi drżały z zimna, a pocieranie ich rękami nic nie dawało. Jednak ból odszedł na drugi tor, kiedy Justin podniósł nieco głowę. Wstrzymałam oddech. Zamierza coś powiedzieć?
- Nigdy nie mieliśmy okazji pójść na mecz Netsów - powiedział tak cicho, że ledwo go było słychać przez wiatr.
Przygryzłam mocno wargę, by powstrzymać się od płaczu. Głos Justina był zachrypnięty i nie mogłam stwierdzić, czy już płakał. Potem niepewnie spojrzał w górę, utkwiwszy spojrzenie w morzu. Jego oczy się zaszkliły, a nos miał czerwony, ale w sumie to mogło być z zimna. W tej chwili niczego nie byłam pewna. Mam tylko nadzieję, że nie czeka, aż coś powiem, bo nie wiedziałabym co. Moje gardło było ściśnięte, oczy załzawione i nie chciałam się przy nim rozpłakać.
Teraz to ja musiałam być silna.
Justin najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi. Patrzył przed siebie i szepnął.
- Nie ma go. Nie ma go, kurwa - odwrócił głowę i spojrzał prosto na mnie.
Wolałabym, żeby tego nie zrobił. Ból w jego oczach był tak oczywisty, że równie dobrze mógłby krzyczeć, że czuje się tak, jakby ktoś wyrwał mu serce gołymi rękami. Nie mogłam tego znieść. To było zbyt przytłaczające. W tej chwili zrobiłabym wszystko - wszystko - by zabrać od niego ból, zetrzeć mu to spojrzenie z twarzy. Zrobiłam jedyną rzecz, o jakiej mogłam pomyśleć i przycisnęłam go do siebie w ciasnym uścisku. Justin wtulił się we mnie, oplatając mnie ciasno rekami wokół talii i wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi. To był prawie tak, jakby to on mnie pocieszał, a nie na odwrót, dopóki z jego piersi nie wydobył się szloch. Przytuliłam go jeszcze mocniej, głaszcząc jego plecy i tył jego głowy uspokajająco. Łzy zwilżyły moją szyję, kiedy Justin pokręcił bardziej gwałtownie głową.
- Wszystko się ułoży - szepnęłam, całując bok jego głowy. - Będzie dobrze.
Powtarzałam podobne pocieszające słowa kilka razy wiedząc, że to nie pomoże złagodzić jego bólu, ale czułam potrzebę spróbowania. On mówił do mnie te słowa wcześniej i przynajmniej trochę mnie uspokoił. Miałam nadzieję, że będą miały taki sam wpływ na Justina. Trzeba przyznać, ze przez jakiś czas nie będzie w porządku. Wiedziałam to. Justin to wiedział. Ale żadne z nas tego nie skomentowało. Nie wiem , jak długo spędziliśmy w naszym uścisku na środku plaży, w tle słychać było szum fal rozbijających się o brzeg, a od czasu do czasu głos mew. Gdy Justin przestał płakać, rozluźniłam nieco swój uścisk, by mógł podnieść głowę. Jego brązowe oczy, były teraz bardziej złote, gdy były mokre. Musiałam pozbyć się swojej części łez, ale pozostałam cicho, by Justin mnie nie usłyszał. Moje oczy były teraz suche, kiedy otarłam kciukami ciepłe policzki Justina, wycierając resztki jego smutku.
Chciałabym, żeby to było takie proste.
Przekonałam Justina, że musimy wracać do domu, bo było mroźno i robiło się ciemno. Słońce już zaszło, rzucając cienie na plażę. Ruszyliśmy w stronę parkingu, trzymając się za ręce w milczeniu. Nie było zbyt wiele do powiedzenia. Wiedziałam, ze Justin wciąż próbował wszystko sobie przetworzyć w myślach, a widząc swoją rodzinę, wszystkie emocje ponownie wrócą. Równie dobrze mógł się na chwilę zrelaksować. Namówiłam go, by pozwolił mi prowadzić jego samochód - nawet w takim stanie chciał siąść za kółkiem - i upewniłam się, że siedzi zapięty w fotelu pasażera. Jego spojrzenie, gdy powiedziałam mu, że przyjadę autobusem następnego dnia, by odebrać swój samochód sprawiło, że moje serce się roztopiło. Wydawał się tak wdzięczny i zachwycony, że chciałam dla niego zrobić coś takiego, jak skorzystanie z transportu publicznego.
- Nie ma czegoś, czego bym dla ciebie nie zrobiła - powiedziałam, przeczesując jego rozwichrzone włosy. Wyglądały tak, jakby właśnie wstał z łóżka, co dość całkiem mu pasowało.
Justin spróbował się uśmiechnąć, ale jego usta się nie wygięły. Zamiast tego, ujął moją dłoń, która była na jego policzku w swoją. Przesunęłam kciukiem po jego wargach.
- Twoje usta są purpurowe - powiedziałam z niepokojem. Powinnam zabrać go wcześniej do samochodu. Co jeśli się rozchoruje?
- Możesz je ogrzać - zaproponował Justin, robiąc nędzną imitację swojego łobuzerskiego uśmieszku.
Zachichotałam lekko, ciesząc się, że nie stracił całkowicie swojego poczucia humoru, po czym pochyliłam się w jego stronę, by go pocałować. To był delikatny pocałunek, mający pokazać mu, że jestem tu dla niego i trochę go rozgrzać. Jednak język Justina pojawił się w moich ustach. Czułam, że tego potrzebował, być może dlatego, że taki był jego sposób na radzenie sobie z życiowymi problemami przez długi czas. Pozwoliłam mu przejąć kontrolę na chwilę, odsuwając się, kiedy brakło mi powietrza. Zapięłam swój pas, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Dziękuję - szepnął Justin, kładąc dłoń na mojej nodze.
Uśmiechnął się, głaszcząc jego dłoń swoją.
- Wszystko będzie dobrze Justin. Jestem tu, żeby Ci pomóc.

**

Wjechaliśmy na ulicę Justina pół godziny później, przez co on sam wyraźnie się spiął. Światło w jego kuchni było włączone, więc ktoś był w domu. Ścisnęłam mu uspokajająco dłoń. Ogrzewanie w samochodzie zrobiło swoje i rozgrzało nas. Droga po schodach ciągnęła się niemiłosiernie. Justin nie był tak szybki i chętny aby otworzyć drzwi, jak zazwyczaj. Zadzwoniłam do drzwi, bo zapomniałam wcześniej wziąć kluczy. Otworzył nam mężczyzna, którego nie znałam.
- Justin - powiedział zaskoczony, co dało mi do myślenia, że go znał.
- Wujek Rob? - Justin zmarszczył brwi.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym człowieku, który przyglądał mi się z ciekawością, zanim wpuścił nas do środka.
- Nie byłeś w Filadelfii? - Zapytał Justin, zdejmując kurtkę. Zrobiłam to samo, zaintrygowana, dlaczego nigdy wcześniej nie słyszałam o tym człowieku. Był bratem Pattie, czy Jeremy'ego? Teraz, kiedy przyjrzałam mu się z bliska, podobieństwo do Jeremy'ego było niemal bolesne. Mieli te same oczy i nos. To było trochę niepokojące, biorąc pod uwagę sytuację.
- Przyjechałem tu, jak tylko dostałem wiadomość - wyjaśnił Rob, nadal obserwując ostrożnie Justina.
Justin skinął tylko głową.
- Gdzie jest mama?
- W kuchni - odpowiedział niepewnie. Zanim Justin wyszedł, jego wujek poklepał go po plecach. Nie wydaje się, by mieli bardzo bliskie stosunki. - Zostanę tu na kilka dni.
Justin znów skinął głową przed wyjściem do kuchni. Zostałam sama z mężczyzną, którego nie znałam, a Justin nie pofatygował się, by nas zapoznać. Dlatego, że miał inne rzeczy na głowie, czy dlatego, że nie chciał? Tak czy inaczej, wyciągnęłam grzecznie rękę w jego stronę.
- Jestem Brooklyn, dziewczyna Justina.
Jego oczy rozszerzyły się znacznie, gdy podał mi rękę.
- Justin ma dziewczynę?
Miałam ochotę prychnąć, bo wszyscy zadawali to samo cholerne pytanie, ale ten człowiek właśnie stracił brata, więc postanowiłam być kulturalna.
- Moje kondolencje - powiedziałam tak współczująco, jak tylko mogłam. - Nie wiedziałam, że Jeremy miał rodzeństwo.
- Nie byliśmy najlepszymi braćmi. Ostatni raz widziałem go ponad dwa lata temu.
Spojrzałam na niego z otwartymi ustami, bo nie rozumiałam jak mogli nie widywać się przez tak długi okres czasu, ale szybko zamknęłam usta. To znaczy, że nie widywał też swoich bratanków i bratanicy. Musiał być zaskoczony, jak dorośle wyglądał Justin i zdaje się, że również tym, że był w związku. Na szczęście wujek Justina uznał, że ta rozmowa jest tak samo kłopotliwa dla niego, jak dla mnie i przepraszając, wyszedł. Chciałam pójść zobaczyć, co robi Justin, ale drzwi do pokoju jej i Jaxona były zamknięte. Nie słyszałam Jaxona, ale widziałam, jak bawi się w milczeniu zabawkami w salonie. Rob patrzył na niego ze smutnym wyrazem twarzy. Powiedzieli mu w ogóle? Będzie w stanie zrozumieć? Moje oczy załzawiły się na tę myśl. Ruszyłam do kuchni, ale nie chciałam wtrącać się taką intymną chwilę między Justinem, a jego mamą. Słyszałam pociągnięcia nosem i szloch. Moje oczy zapiekły od łez ponownie. Postanowiłam sprawdzić swój telefon, który wciąż wibrował. Miałam przynajmniej dziesięć nieodebranych połączeń od Kelsey i mojej mamy i mnóstwo esemesów. Nawet Tyson próbował się ze mną skontaktować. Czy oni wiedzieli? Dowiedzieli się? Nie wydawało mi się, że powinni usłyszeć to ode mnie, ale wiedziałam, że potrzebuję dobrej wymówki na temat tego, że nie ma mnie jeszcze w domu, którą powiem mamie. I tak dowie się, że kłamałam o brunchu.

Jestem z Justinem. Coś strasznego stało się w jego rodzinie i on mnie potrzebuje. Wyjaśnię wszystko, jak wrócę do domu. xoxo

Dodałam "xoxo" z nadzieję, że nie będzie taka zła, a skoro za marzenia się nie płaci, to miałam też nadzieję, że nie powie tacie.
Justin opuścił kuchnie chwilę potem. Jego oddech był nierówny. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała, kiedy próbował się nie załamać. Ruszyłam w jego stronę. Kiedy przytuliłam go ponownie - będę to robić tak długo, jak będzie potrzebował - ujrzałam Pattie, opierającą się o szafkę kuchenną dla wsparcia. Justin starał się być silny dla niej. Chciał żyć życzeniem swojego ojca: że będzie zachowywał się, jak głowa rodziny, gdy jego nie będzie.
- Nie potrafię tego zrobić - powiedział z paniką w głosie i chwycił mnie mocniej w talii.
Chwyciłam jego twarz w dłonie, zmuszając go do spojrzenia na mnie.
- Owszem, potrafisz.
Przełknął ślinę, a jego spojrzenie było zagubione i niepewne. Jego dłonie się trzęsły. Naprawdę się martwiłam, że będzie miał atak paniki, teraz naprawdę. Zaprowadziłam Justina do jego pokoju, wcześniej wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Pattie. Teraz był z nią Rob, więc ja mogłam zająć się jej synem. Justin ruszył za mną, nie puszczając mojej dłoni. Trzymał ją tak mocno, że niemal mnie bolało.
- Usiądź - rozkazałam delikatnie, pchając jego ramiona w dół na łóżko. Posłuchał mnie, ale miał problemy z normalnym oddychaniem. Przygryzłam wargę, poszukując w głowie pomysłów na to, co mogłabym jeszcze zrobić. Nigdy nie widziałam, by ktoś miał atak paniki, więc nie miałam pojęcia co powinnam zrobić.
- Justin, spójrz na mnie - moje palce podniosły jego podbródek, więc nasze oczy były na tym samym poziomie.
- Teraz cię przebiorę, a potem położę się z tobą, okej? Zostanę tu tak długo, jak będziesz chciał. Wszystko będzie dobrze - nie wiem czemu wciąż powtarzałam to zdanie. W pewnym sensie wydawało się, że próbowałam przekonać samą siebie, a nie jego. Justin skinął nieśmiało głową, pozwalając mi zdjąć mu buty i skarpetki, zanim odpięłam mu koszulę. Jego skóra nie była już taka zimna, ale pomyślałam, że dobrze by mu zrobiło, gdyby napił się czegoś ciepłego.
- Chcesz... - Zaczęłam, idąc w kierunku drzwi, ale Justin złapał moje ramię.
- Nie idź.
Jego głos był tak spanikowany, jak głos dziecka, które zostało na noc w lesie, że moje serce się ścisnęło. Nie nalegałam na tą gorącą czekoladę, którą planowałam mu zrobić.
- Okej, okej, Nigdzie nie idę.
To zdawało się uspokoić go trochę, na tyle, by samodzielnie przebrał swoje spodnie na parę szarych dresów. Wyciągnęłam z jego szuflady czystą białą koszulkę i przełożyłam mu przez głowę. Po tym wszedł pod kołdrę. Wciąż trochę drżał. Usiadłam obok, wpatrując się w niego. Czekałam, aż mnie dotknie, nie chcąc naruszać jego przestrzeni prywatnej. Gdyby to ode mnie zależało, otworzyłabym własną skórę, by pozwolić mu wpełznąć do środka. Zamknął oczy, a jego oddech się wyrównał. Jego dłoń odnalazła moją, a ja wiedziałam, że teraz potrzebuje kontaktu. Ścisnęłam ją swoją, podnosząc do ust. Ucałowałam każdy jego knykieć, który sobie obdarł. Nagle Justin otworzył oczy, patrząc na mnie.
- Jestem taką cipą - powiedział, zaskakując mnie.
- Nie jesteś, Justin - odmówiłam powtórzenia tego słowa. - Ta reakcja jest normalna. Nie chcę, byś się tak czuł, okej? Nigdy nie waż się czuć źle przez to, że masz żałobę po tacie.
Justin pokiwał głową, ale jak wcześniej, wydawało się, że automatycznie. Ciągle głaszcząc jego dłoń, twarz i włosy uspokajająco. Nagle usiadł ze mną.
- Ja... - Zaczął. - Mam być teraz głową rodziny? Bo nie potrafię tego zrobić. Nie mogę. Nie jestem gotowy. Każdego razu, gdy go nie było, mogłem udawać, że jestem w stanie to zrobić, ale teraz to wydaje się zbyt realne, zbyt trudne - powiedział, jakby w szale.
- To jest realne - powiedziałam cicho.
Justin pokręcił głową.
- Nie rozumiesz, Brooklyn. On nie może być martwy, czy cokolwiek. Może po prostu się zgubił lub został porwany. Nie powiedzieli, że znaleziono jego ciało, prawda? - Wyraz jego twarzy był prawie pełen nadziei. Mój żołądek zrobił fikołka. Wstrzymałam oddech. Patrzył na mnie tak, jakbym to ja miała odpowiedź, jakby czekał, aż powiem mu, że ma rację, że istnieje możliwość, że Jeremy był jeszcze przy życiu. Ale nie mogłam tego zrobić. Nie miałam pojęcia, czy znaleziono ciało, ale domyślam się, że tak. Nie mogłam kłamać, choć widząc go zranionego, pękało mi serce. Zamiast tego powiedziałam/
- Będzie dobrze, Justin. Twój ojciec w ciebie wierzył, był z ciebie dumny. Wiedział, że możesz to zrobić i ja też to wiem. Twoja mama wie, twoje rodzeństwo wie. Dasz redę to zrobić, będę z tobą cały czas.
Wiedziałam, że nie to chciał usłyszeć, ale co jeszcze mogę powiedzieć co jest prawdą?
Justin nic nie powiedział. Pewnie nie miał już nic do powiedzenia.

**

Kilka minut później spał na moich kolanach. Jego głowa spoczywała na moim brzuchu, a jego usta lekko wydymały się, gdy oddychał. Jego tętno się uspokoiło. Wyglądał prawie spokojnie. Wiedziałam, że potrzebował snu - był wyczerpany - więc starałam się nie ruszać, choć była już dziesiąta wieczór i powinnam wracać do domu. Moja mam odpowiedziała na mojego esemesa czymś zbliżonym do groźby śmierci, jeśli nie wymyślę dobrego powodu okłamania jej. Przeczesałam palcami włosy Justina. Czułam bicie jego serca na swojej nodze.
Nagle zaskoczył mnie dźwięk otwieranych drzwi. To była Pattie. Pomimo sytuacji, uśmiechnęła się w naszą stronę. Uśmiechnęłam się słabo.
- Po prostu zasnął - powiedziałam.
Pattie skinęła głową, powoli wchodząc do pokoju. Miała spuchnięte i czerwone oczy.
- Dziękuję za opiekę nad nim - powiedziała.
Jej głos był zachrypnięty od płaczu i tak słabym że chciałam podejść do niej i także ją przytulić. Ale Justin wciąż przyciskał mnie do łóżka swoim ciężarem, więc nie mogłam się ruszyć.
- Nie musisz mi dziękować - odpowiedziałam szybko. - Chcę, żeby wiedział, że jestem tu dla niego. Jestem tu dla was wszystkich. Jeśli potrzebujesz czegokolwiek, po prostu powiedz.
Pattie podziękowała mi cicho. Wiedziałam jej oczy ponownie napełnione łzami. Czułam się bezsilna, bo nie mogłam nic zrobić, aby ulżyć im wszystkim.
- Wygląda tak młodo, gdy śpi - odwróciła wzrok na Justina. - To mi przypomina czasy, kiedy był tylko Jer, Justin i ja. Justin przychodził do naszego łóżka prawie co noc. Bał się ciemności - cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy na to wspomnienie.
- Justin bał się ciemności? - Zmarszczyłam brwi. Nigdy tego nie okazywał. Myślę, że po prostu założyłam, że Justin nie boi się niczego. Oczywiście, był tylko człowiekiem. Choć wiedziałam, że jedyne czego się bał, to to, że jego ojciec zniknie na zawsze. I teraz, najczarniejszy koszmar się ziścił. To naprawdę było nie w porządku.
- Bardzo - powiedziała Pattie z lekkim uśmieszkiem. Usiadła na brzegu łóżka, wciąż patrząc na syna. - Myślę, że nadal się boi. Nigdy nie śpi z całkowicie zamkniętymi drzwiami do pokoju. No chyba, że jest z kimś.
Zarumieniłam się. Justin i ja nie spaliśmy razem zbyt często, ale kiedy już spaliśmy, nigdy nie skarżył się na ciemność. Po prostu trzymał mnie mocno, a ja od razu czułam się bezpiecznie. Nigdy nie pomyślałam, że może czuł się tak samo. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że on też potrzebuje ochrony.
- Zadzwoniłam do Tysona, by odwiózł cię do domu. Jest już późno - zanim zdążyłam otworzyć usta, Pattie dodała. - On już wie.
Skinęłam głową.
- W porządku, dziękuję.
Po chwili milczenia, podczas której obie spoglądałyśmy na śpiącego Justina, spojrzałam na Pattie.
- Powinnaś spać z nim dzisiaj - powiedziałam z uśmiechem. - Założę się, że nie chciałby spać dzisiaj sam.
Justin poruszył się nieco, kiedy wstałam, ale uspokoił się, gdy Pattie przytuliła się do jego boku na łóżku. Pogłaskała jego włosy w charakterystyczny dla wszystkich mam sposób. To był taki piękny widok. Justin był dziewiętnastoletnim niegrzecznym chłopakiem z tatuażami, a w środku był jeszcze dzieckiem, obawiającym się, że jego ojciec może zginąć i dorastającym zbyt szybko wśród niewłaściwych ludzi. Nawet kiedy spał, jego twarz była pełna bólu.
- Jeśli się obudzi, powiedz mu, że może do mnie zadzwonić kiedy tylko będzie chciał. Nie ma znaczenia, która będzie godzina, poważnie. Miałam nadzieję, że Pattie widzi, że naprawdę mam to na myśli. Prawdopodobnie nie będę w stanie zasnąć. - Wrócę jutro rano.
- Nie martw się, kochanie. Idź odpocząć. Wyglądasz na zmęczoną.
Pochyliłam się, by ucałować jej policzek, a następnie Justina tak delikatnie, jak tylko mogłam.
- Jesteś silną kobietą, Pattie. Silniejszą, niż myślisz.
Ścisnęła mocno moją dłoń, walcząc ze łzami. To był jej sposób na powiedzenie dziękuję, kiedy zabrakło słów.


Justin

Rzuciłem piłkę w powietrze, nie trafiając w obręcz po raz piąty z rzędu. Chciałem w coś uderzyć. Znowu. Spojrzałem w dół na swoje opatrzone kostki. Nie obchodziło mnie nawet wyleczenie tej rany. Bolało, ale nie przejmowałem się tym. Ból fizyczny był znacznie lepszy od emocjonalnego bólu, czy jak się to nazywa. Zebrałem piłkę i rzuciłem ponownie. Znów nie trafiłem. Zakląłem pod nosem. Cały ten gniew tłumiłem w sobie i chciałem go z siebie wyrzucić, ale nie wiedziałem jak. To nie tak, że mogę iść i pobić się z jakimś kolesiem, który nic mi nie zrobił. Nie, żebym mógł polecieć do Afganistanu i znaleźć sukinsyna, który podłożył minę w miejscu, na którym stanął mój ojciec. Szkoda, bo upewniłbym się, że jego śmierć byłaby powolna i bolesna. Zabiłbym śmiecia gołymi rękami, gdybym mógł.
Ignorowałem Tysona, Mike'a, Willa i Luke'a przez godzinę, ale nadal czułem na sobie ich spojrzenia. Nawet nie wiem, czemu wciąż tutaj są. Nie zamieniłam z nimi więcej, niż trzech słów.
Uważajcie, żeby nie powiedzieć nieodpowiedniego słowa.
Nie róbcie głupich żartów.
Nie wspominajcie o tym.

Założę się, że to były ich myśli. Nienawidziłem tego. Nienawidziłem, jak komuś było mnie żal. Nienawidziłam, jak wszyscy patrzyli na mnie z troską. A przede wszystkim nienawidzę tego, że nie mogłem nic zrobić, by uratować tatę.
- Kurwa! - Krzyknąłem, będąc świadomym, że to niedzielny poranek w publicznym parku i, że moi przyjaciele stoją parę metrów dalej. Rzuciłem piłkę w bok, nie bardzo przejmując się, gdzie wylądowała, czy kogoś uderzyłem, czy ją zgubię. Nie przejmowałem się niczym. Wczoraj byłem smutny, zdruzgotany. Płakałem bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet jako dziecko. Pozwoliłem wszystkim zobaczyć stronę mnie, którą chciałem schować głęboko pod ziemią. Stronę, która wydawała mi się słaba.
Nie jestem słaby, mówiłem sobie.
Dziś zdruzgotanie zmieniło się we wściekłość. Prawdziwą, zimną wściekłość. Nawet nie wiem, czemu moi kumple jeszcze ze mną wytrzymują. Nie wiem, jak moja mama mnie toleruje, bo kiedy wstałem dziś rano, od razu wyszedłem z domu. Nie widziałem jej twarzy, ale nie trzeba być znawcą, by wiedzieć, że cierpiała. Ostatnią rzeczą jakiej chciałem, to zranić ją lub moje rodzeństwo... Albo dziewczynę, która szła ku mnie ze zmartwionym spojrzeniem. Brooklyn miała na sobie zwykłe dżinsy i kurtkę khaki. Pomachała do moich przyjaciół, zanim dotarła do miejsca, w którym stałem, jak zamrożony. Nie zauważyłem, że z powodu gniewu miałem przyspieszony oddech. Brooklyn przygryzała wargę i trzymała ręce w kieszeni. Wyglądała prawie tak beznadziejnie, jak ja, jakby niewiele spała. Włosy miała spięte w kucyk, przez co cienie pod oczami były bardziej widoczne. Czułem się jak kutas, zanim wypowiedziałem do niej jakiekolwiek słowo, bo wiedziałem, że będę zachowywał się tak, jak w ciągu ostatnich minut.
- Twoja mama powiedziała mi, że grasz w koszykówkę - powiedziała głosem zaskakująco stanowczym. Spodziewałem się, że będzie ostrożna i delikatna przy mnie. Może ona zna mnie lepiej, niż sądziłem. - Wiec gdzie jest piłka?
Zignorowałem jej pytanie. Nie obchodziło mnie, gdzie jest ta cholerna piłka.
- Byłaś u mnie w domu?
- Tak. Mama i ja zrobiłyśmy wcześniej ciasto, więc je tutaj przywiozłam - wyjaśniła. Jej oczy obserwowały mnie subtelnie. - Wyglądasz na zmęczonego, źle spałeś?
Raz jeszcze zignorowałem jej pytanie.
- O której wyszłaś wczoraj wieczorem?
Wydawało się, że nie przeszkadza jej mój brak odpowiedzi.
- Około dziesiątej trzydzieści. Tyson zawiózł mnie do domu.
To wyjaśnia, dlaczego mama była w moim łóżku, gdy obudziłem się w środku nocy. Spanikowałem na sekundę, gdy nie zobaczyłem obok siebie Brooklyn.
- Więc, wyspałeś się? - Nalegała i tym razem odpowiedziałem.
- Obudziłem się około drugiej w nocy. Miałem koszmar.
- Chcesz o tym porozmawiać? - Zaproponowała, wyciągając dłoń z kieszeni i zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Jestem pewien, że wiesz o co chodzi - powiedziałem dość surowo.
Brooklyn nawet nie drgnęła.
- Tak, chyba wiem.
Odwróciłem się, bo nie chciałem rozmawiać - a tym bardziej wyładowywać na niej swojego gniewu - i szukałem wzrokiem swojej piłki. Zauważyłem ją, znajdującą się przed krzakami. Poszedłem ją podnieść, po czym zacząłem rzucać do kosza. Trafiłem tylko raz. Moi kumple siedzieli na ławce, a Brooklyn wciąż stała w tym miejscu co wcześniej. Nic więc dziwnego, że mnie irytowała. Wszystko mnie dziś wkurzało. Nawet widok wujka Roba w kuchni rano, przygotowującego dzbanek kawy mnie irytował. Nie było go tu przez dwa lata, a teraz przyjeżdża i dzieli się z nami swoim bólem po stracie brata. Przynajmniej spał na kanapie.
Piłka poleciała nad ziemią, uderzyła w tablicę z obręczą, odbijając się jak bumerang i spoczęła u stóp Brooklyn. Podniosła ją. Westchnąłem. Nie zamierzała mi jej odrzucić. Podszedłem do niej i wyciągnąłem ręce w stronę piłki, ale trzymała ją pewnie, patrząc na mnie.
- Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku - powiedziała, jakbym w ogóle wspominał, że tak było. - Nikt tego od ciebie nie oczekuje.
- Nie udaję - odparłem, również kładąc dłonie na piłce. Kiedy ją pociągnąłem, nie drgnęła.
Brooklyn wpatrywała się we mnie, jakby próbowała dostrzec coś poprzez maskę, pod którą się chowałem. Tyle, że nie chowałem się pod żadną maską.
- Ludzie umierają codziennie, księżniczko. Niektórzy mają gorzej, niż ja. Nie zamierzam spędzić reszty mojego życia płacząc, bo straciłem ojca. Takie rzeczy się zdarzają.
Patrzyła na mnie z otwartymi szeroko oczami. Byłem dupkiem i wiedziałem o tym. Suchy śmiech wydobył się z jej ust.
- Justin, czy ty się słyszysz? - Wykrzyknęła oszołomiona. Następnie, zdając sobie sprawę, że była zbyt głośno, kontynuowała niższym głosem. - Twój ojciec umarł, masz prawo do żalu i żałoby po nim. Nie możesz znów tłumić w sobie wszystkich emocji, bo to zazwyczaj nie wychodzi na dobre.
Wydawała się niemal wściekła, że tak się zachowywałem, pewnie za bycie dupkiem. Nie wiedziałem, czego ona oczekiwała. Gniew był moim sposobem na radzenie sobie z trudnościami. Wolałem uderzyć pięścią w ścianę - co zrobiłem już kilkakrotnie, odkąd się dowiedziałem o ojcu - niż zamknąć się w pokoju i płakać w poduszkę.
- Powinieneś wrócić do domu. Twoja rodzina cię potrzebuje. Twoja mama, Jazzy, nawet Jaxon - ciągnęła dalej, próbując wzbudzić we mnie poczucie winy.
Jaxon był zbyt młody by w pełni zrozumieć, co się stało. Oczywiście oszczędziliśmy mu szczegółów. Mama i wujek wcisnęli mu kit, że tata jest teraz w lepszym miejscu i wszystkie te gówna, które mówi się małym dzieciom, by potem nie miały traumy. Wątpię, by Jaxo wiedział co to znaczy być martwym - usunięcie z Ziemi, zniknięcie na zawsze.
- Czekaj, Jazmyn z tobą rozmawiała? - Zmarszczyłem brwi. Wczoraj, gdy tylko wróciła do domu, zamknęła się w swoim pokoju i najwyraźniej nie opuściła go do tej pory.
Brooklyn pokręciła głową i westchnęła smutno.
- Nie chce z nikim rozmawiać. Twoja mama naprawdę się tym martwi. Może posłucha ciebie? Jesteście naprawdę blisko... - Urwała.
Może. Nie próbowałem, szczerze mówiąc. Wiedziałem, że załamałbym się raz jeszcze, gdybym zobaczył moją siostrę wypłakującą oczy. Nie chciałem się ponownie załamać. Nigdy.
Nagle Brooklyn westchnęła.
- Co do cholery jest z tobą nie tak, Justin Drew Bieber? - Mruknęła przez zaciśnięte zęby, wyraźnie starając się na mnie nie krzyknąć.
Skrzywiłem się słysząc swoje pełne imię, ale szybko zwróciłem uwagę na to, co ją tak rozzłościło. Moja dłoń.
- Już naprawdę nie wiem, jak ci to powiedzieć już - zaczęła spokojnie - ale w dłoniach są kości, a kości są kruche. Zwykle łamią się przy uderzeniu w ścianę - czułem się jak dwulatek przez sposób w jaki do mnie mówiła. - Możesz proszę przemyśleć następnym razem w co uderzysz? Istnieją poduszki i są miękkie i nieszkodliwe.
Tak, ale to nie to samo.
- Możesz spowodować trwałe uszkodzenia, Justin.
Przewróciłam oczami. Nie musiała się mną opiekować.
- Nieważne - mruknąłem, gotowy, by w końcu wyrwać jej piłkę z rąk.
- A nie - zakpiła Brooklyn, chyba częściowo rozbawiona - Idziesz ze mną. Opatrzysz ranę, a następnie porozmawiasz z siostrą, a potem porozmawiasz ze mną, zamiast dusić wszystkiego i przejdziemy przez to razem, bo choć starasz się mnie odepchnąć, ja ci na to nie pozwolę.
Być może przez to, że była bez tchu po wygłoszeniu tej przemowy lub przez miłość, jaką emanowały jej oczy w moją stronę, mimo, że byłem dla niej dupkiem lub przez fakt, że została wczoraj ze mną i trzymała mnie, kiedy płakałem, jak powiedziała mi, że nie jestem cipą i jak pocieszała mnie i bawiła się moimi włosami, dopóki nie zasnąłem. A może kurwa przez to, że ją kochałem.
Ale wziąłem ją za rękę i splotłem nasze palce gotowy, by przejść przez to tak, jak właśnie powiedziała.

B.R.O.N.X | Wszystkie RozdziałyWhere stories live. Discover now