ROZDZIAŁ 17

208 19 75
                                    

01.01.2017 r.

Wzgórza Todt Hill

Remy

Nie pamiętam, o której wróciliśmy, ale nie jestem zaskoczona, że otwieram oczy jako pierwsza. Ian śpi tuż obok mnie, a jego dłoń spoczywa na moim przedramieniu, jakby nawet przez sen próbował się upewnić, że nie ucieknę. Jest tak blisko, że zajmujemy mniej niż połowę łóżka, ale i tak chciałabym być jeszcze bliżej, przesiąknąć nim i jego zapachem. Nigdy nie pragnęłam by do kogoś należeć, ale przy nim to jedynie określenie, jakie po prostu "czuję" i to czuję całą sobą. Nie chcę myśleć o tym, kiedy to się skończy, choć ten strach towarzyszy mi od dnia naszego pierwszego pocałunku. 

Wiem, że wkroczyłam w niebezpieczny świat, a może nawet pokochałam jego źródło, ale jeśli moja miłość wymaga takiego ryzyka to chcę by Bóg wiedział, że wkraczam na tę drogę tanecznym krokiem. 

Zdejmuję z siebie jego rękę, a on jedynie przekręca głowę na drugi bok, pozostając w błogim śnie. Nie chcę odrywać od niego wzroku, gdy mogę się mu tak bezkarnie przyglądać, bo nie wiem, kiedy znowu będę mieć na to okazję. Śledzę wzrokiem tatuaże zdobiące jego dłonie i ramiona, walcząc z chęcią, aby zsunąć nieco kołdrę i zobaczyć te, które ma na torsie. Ale czy to faktycznie ozdoba? Na palcach u dłoni widnieją litery zapisane chyba pismem runicznym, ale na tym kończy się moja wiedza. Próbuję zrozumieć, co przedstawiają pozostałe, ale nie widzę ich w całości, a poza tym większość z nich ma dziwne kształty. Co to jest? Przecież Ian nie wytatuowałby sobie śladów opon, ale im dłużej im się przyglądam dociera do mnie, że to węże oplatające jego ręce od nadgarstka, po samo ramię. Czy to nawiązanie do pierwotnego grzechu? 

Postanawiam zostawić swoje senne myśli i zrobić śniadanie. Po cichu wymykam się z pokoju i mając szczerą nadzieję, że nie spotkam jego matki, ruszam po schodach na dół. W kuchni odnajduję raj, bo jest nawet ekspres do kawy, ale na tyle, ile zdążyłam poznać Iana wiem, że zwykle pije tę z fusami, więc taką mu szykuję. Burczy mi w brzuchu, więc przyśpieszam tempo i zaczynam rozlewać na patelni masę na pancakesy. 

- Widzę, że pomyśleliśmy o tym samym - słyszę za plecami zaspany głos, a gdy się odwracam widzę Toma, który przeciągle ziewa. - Cześć w nowym roku, Waters. 

- Cześć. Mam nadzieję, że to nie problem? Pomyślałam, że zrobię nam wszystkim śniadanie. 

- Problem? Bynajmniej. Tak czułem, że to będziesz ty, bo kucharz ma dziś wolne, a ci trzej dranie w życiu nie wstaliby wcześniej, żeby zrobić śniadanie. A nawet jeśli, zobaczyłbym w ich wykonaniu tylko spaloną grzankę. 

Do tej pory styczność z Tomem miałam przy samych przykrych incydentach i nigdy nie mieliśmy chwili, aby swobodnie porozmawiać. W sumie - nie było ku temu powodów, ale chciałabym choć odrobinę poznać ludzi, którymi otacza się Ian. 

- A Harper? - pytam, starając się brzmieć neutralnie. 

- Ona nawet tutaj nie wchodzi - odpowiada ze śmiechem. - Zaraz rozsadzi mi głowę. Muszą mieć tu jakieś proszki. - Kątem oka obserwuję, jak Tom otwiera jedną z szafek i wyjmuje z niej pudełko, przypuszczam, że z lekami. Kuchnia jest ogromna, więc jestem zaskoczona, że wie, gdzie one są. Musi tutaj często przebywać. - Może ci pomogę? Sergiusz na pewno zje połowę tego, co już usmażyłaś. I wyjmę syrop klonowy. Nie potrzebujemy słuchać marudzenia cesarzowej od rana. 

Uśmiecham się, lekko przytakując i jednocześnie walcząc z konfliktem, w jaki wprowadza mnie jego osoba. To wielki, umięśniony mężczyzna, zgolony prawie na łyso, a od tyłu, gdy dalej przeszukuje zawartość szafek, przywołuje mi na myśl niedźwiedzia. Sądzę, że jest nawet wyższy od Iana, więc musi mieć prawie dwa metry wzrostu. Jak facet, który tak wygląda jest jednocześnie tak miły? To gra pozorów? Spodziewałam się z jego strony ciszy lub wywiadu, a już na pewno dystansu. 

Bractwo Omerta [2] - PokutaWhere stories live. Discover now