ROZDZIAŁ 14

264 20 108
                                    

- Zaprowadzę mamę do sypialni. Musi odpocząć. A wy, do salonu. Zwołuję rodzinną naradę - rozkazuje Vincent, patrząc na mnie, jak na arcywroga. - Natychmiast! - Odprowadzam go wzrokiem, gdy trzymając matkę pod ramię odchodzi. - Ty również, Remington - dodaje, zanim znikają za drzwiami. 

Po naprawdę dobrym i spokojnym poranku, nadeszła rzeczywistość. Czy musiałem stać się głównym antagonistą tej rodziny? Prawdopodobnie było to nieuniknione. To stała część mojej egzystencji - zawód, który funduję bliskim. 

- To prawda? - pyta po dłuższej chwili James, gorzko się krzywiąc. - Czy matka jest po prostu chora?

- Ostrzegałem cię, że życie nie jest sprawiedliwe. Śmierć tym bardziej - odpowiadam, wzruszając obojętnie ramionami.  

- Minął rok. Przez cały ten czas nie przyszło wam do głowy, że mam prawo wiedzieć, co się z nim stało? 

- Moim głównym zadaniem było dbać o twoje bezpieczeństwo, bez względu na cenę. 

- Czyli tak wygląda rodzina, o której tyle opowiadasz? 

- Tak, właśnie tak ona wygląda. A ja nie muszę się nikomu spowiadać z moich decyzji. 

- Nie wierzę w to, co słyszę - mówi, kręcąc przecząco głową.

- James, masz prawo być zły, ale sądzę, że pierw powinieneś wysłuchać braci, zanim wysuniesz błędne wnioski - upomina go Harper, która zdaje się być, aż nadto niewzruszona.  

- Da się wysunąć błędne wnioski po usłyszeniu, że mój brat zabił naszego ojca?

Chwilę milczymy, bo nie ma odpowiednich słów, aby ugasić pożar, który zaczął kąsać fundamenty tego domu. Ogień pochłania ściany, niszczy frontowe białe kolumny i drewniane belki na poddaszu. Kwestią czasu jest zanim dotrze do instalacji elektrycznej, wysadzając nas w powietrze. 

- Wiedziałaś o tym? - pyta nagle James, uważnie przyglądając się Harper. 

- Nie, ale to nie ma teraz znaczenia.

- Ja uważam inaczej.

- To tylko dowodzi, jak mało jeszcze wiesz - ciągnie Harper, wyglądając na nieco rozdrażnioną. Nie patrzy nawet nikomu w oczy. Jej wzrok jest utkwiony w nieznanym mi punkcie, będąc przy tym skupionym i tęsknym jednocześnie. 

- Tak. Jestem o tym przekonany, bo wszyscy tutaj mają tajemnice. Ciekawe, ile się jeszcze dowiem o własnej rodzinie - rzuca James i wycofuje się z holu, a ja nie zamierzam go zatrzymywać. Harper zerka na mnie, jakby szukając podpowiedzi, co robić. 

- Niech idzie - odpowiadam krótko. 

Ona rusza za nim, a ja w końcu zdobywam się na odwagę, by spojrzeć na Remy, która wygląda jakby próbowała się stopić ze ścianą. Powoli do niej podchodzę, mając poniekąd związane ręce. Nic nie jest w stanie sprawić, aby nie widziała we mnie tylko mordercy. 

- Czy twój ojciec odpowiada za te ślady na plecach? - pyta na jednym wydechu. 

- Nie bezpośrednio.

- Ale jednak. 

Ciężko patrzeć mi jej w oczy, więc mój wzrok tylko przesuwa się po ścianie, podążając za wzorem przypominającym dzikie pnącza, na ciemnozielonej tapecie. 

- Czyli zasłużył na śmierć - dodaje po dłuższej chwili. 

Wokół mojego żołądka zawiązuje się pętla, która zaczyna się niebezpiecznie zaciskać. Zupełnie nie spodziewałem się takich słów. Remy prostuje się, nadal ciężko oddychając i chwyta ostrożnie moją dłoń, splątując ze sobą nasze palce. 

Bractwo Omerta [2] - PokutaWhere stories live. Discover now