Christina i Robert - Dzień pierwszy (8)

1 0 0
                                    

8

Christina chichocząc jak mała dziewczynka, przemykała korytarzami rezydencji Bradforda. Robert próbował ją dogonić, jednocześnie nie robiąc za dużo hałasu, ale skutecznie mu się wymykała. Lekko i bezgłośnie jak gazela gnała pustym holem pierwszego piętra, gdy na dole bal trwał w najlepsze. W końcu zdyszana wpadła do sypialni pana domu. Znalazła się w pułapce.

Bradford powoli i nonszalancko wszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi. Jego bogini stała tuż przed nim, zdyszana, półnaga, z długimi, czarnymi włosami spływającymi na ramiona i piersi. W jej oczach błyskały iskry rozbawienia, a na twarzy rozkwitł szeroki, kokieteryjny uśmiech. Christina oblizała karminowe usta i zapytała chropowatym głosem:

– Gospodarz nagle znika na własnym balu. To niedopuszczalne.

Bradford zaśmiał się i odpowiedział, zbliżając się wolnym krokiem do Christiny:

– Owszem, absolutnie nietaktowne.

– Wręcz nie do przyjęcia. – Christina spojrzała hrabiemu głęboko w oczy. Dostrzegła łagodnie rozpalające się czerwone iskry. Gdzieś tam, w głębi czaił się chaos i zniszczenie.

– Jak tak w ogóle można. – Z każdym wypowiedzianym słowem Robert znajdował się coraz bliżej lady O'Reily, aż w końcu stanął tuż przed nią, tak że jego twarz niemal się stykała z jej twarzą. Jej zapach uderzył go w nozdrza i odurzył. Sprawił, że czerwone iskry w jego oczach rozpaliły się z pełną intensywnością.

– Czarna Matka pragnie ofiary – wypowiedziała półszeptem Christina, rozsupłując i ściągając z Bradforda kaftan.

Pod jej skórą drżały wszystkie wcielenia Kali. Mandala na plecach rozbłysła jasnym płomieniem, przebijając się przez warstwy granatowej farby. Gdy Robert dotknął jej ciała, omal się nie oparzył – płonęła, i to dosłownie. Moc czarnej bogini eksplodowała w Christinie, rozpalając każdy fragment jej ciała.

Oczy lady O'Reily ponownie świeciły czerwonym blaskiem, porażając wzrok Bradforda. W pewnym momencie Christina zbliżyła się do niego jeszcze bardziej i ujęła jego twarz w swoje płonące dłonie, po czym pocałowała go. To był głęboki pocałunek, spopielający jego wnętrze i wtłaczający nieziemski żar w jego żyły. W tym momencie on sam zaczął płonąć, a jego skóra emitowała czerwony blask, jakby w jego wnętrzu wybuchł pożar. Stopniowo płomień obejmował każdy zakamarek jego ciała, aż dotarł do umysłu.

Bradford nagle znalazł się na polu bitwy. Pod jego stopami zalegały ciała tysiąca poległych w walce. Ziemia spływała krwią, zaś niebo gorzało od łuny pożarów; czerwień dookoła aż wypalała wzrok. Zewsząd dochodziły krzyki i wołania, szczęk mieczy oraz jęk umierających.

Obok hrabiego stała olbrzymia kobieca postać, zagniewana, ze zmarszczonym czołem. Durga, imię nieznanej do tej pory bogini zabrzmiało w umyśle Roberta. Nagle jej czoło rozstąpiło się, a z niego wypadła ona Kali-Christina, czteroramienna manifestacja niszczycielskiej mocy, dzierżąca miecz, pętlę i maczugę. Ubrana była w skórę słonia, zaś wokół szyi zawieszony miała naszyjnik z zakrwawionych głów poległych. Z ust wystawały jej wampirze zęby i wielki czerwony język. Gdy zakrzyknęła, trupem padły hordy demonów i ludzi. Wtedy rozpoczęła swój morderczy taniec. Jej ramiona obracały się niczym skrzydła wiatraka, ścinając głowy i szatkując ciała. Była niezwyciężona. Była chaosem.

Tuż przed nią zmaterializował się demon Raktabija, dręczyciel świata i zwycięzca nad bogami. Był olbrzymim wojownikiem o ciemnej jak noc skórze i brodzie, z czerwonymi oczami i rogami wyrastającymi z głowy. Christina-Kali przypadła do niego i cięła mieczem. Z jego rany spłynęła krew, a gdy tylko krople zetknęły się z ziemią, narodziły się z nich kolejne demony. Każde cięcie kończyło się powstaniem kolejnych wcieleń, które trzeba było pokonać.

Koronki i demonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz