Prudence i David - Dzień drugi (5)

11 3 9
                                    

5

Było dobrze po południu, kiedy Marie weszła do bawialni i zobaczyła panienkę Prudence leżącą na szezlongu, z jedną ręką, tą obandażowaną, zwisającą bezwładnie.

– Panienko, lepiej będzie, jak panienka położy się w sypialni. Szezlong to niezbyt wygodne miejsce na drzemkę. – Podeszła do Prudence i położyła rękę na jej ramieniu. – Panienko? – Jednak dziewczyna nie przebudziła się, leżała nieprzytomna, nie reagując na coraz bardziej zaaferowaną Marie.

Pokojówka próbowała dobudzić ją, potrząsając za ramię, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. Marie wybiegła z bawialni i prawie przewróciła przechodzącego holem kamerdynera.

– Panienka... Prudence – wymamrotała zdyszana i przerażona. – Nieprzytomna.

Kamerdyner wytrzeszczył oczy, ale już po chwili początkowy przestrach zastąpiło zimne opanowanie i pełnym spokoju, nieznoszącym sprzeciwu tonem oznajmił:

– Biegnij do kuchni, niech dadzą ci sole trzeźwiące. Ja zostanę z panienką.

Gdy Marie wróciła z buteleczką z ciemnobrązowego, aptecznego szkła, kamerdyner przykucnąwszy przy szezlongu, dość energicznie poklepywał Prudence po policzkach.

– Panienko, to ja, Hastings. Czy panienka mnie słyszy?

Powieki dziewczyny zatrzepotały, Prudence jęknęła, jednak w dalszym ciągu nie otworzyła oczu.

– Marie, nie stój tak – powiedział stanowczo. – Sole.

Pokojówka nachyliła się nad omdlałą i przytknęła odkorkowaną butelkę tuż pod jej nos. Powieki znowu zatrzepotały, a twarz wykrzywiła się w grymasie.

– Co... co się... stało? – wydusiła Prudence słabym głosem. Otworzyła oczy i dość nieudolnie próbowała się podnieść.

– Niech panienka nie wstaje. Zemdlała panienka – oznajmił spokojnie Hastings, kładąc jej na ramieniu ciężką dłoń i przytrzymując tym samym w półleżącej pozycji.

– Dobrze, że nie ma panienki ojca, biedaczek dostałby zawału, gdyby zobaczył, jak panienka tak leży blada jak trup i bez życia. I mielibyśmy wtedy prawdziwą tragedię – trajkotała Marie, tłumiąc w ten sposób silne wzburzenie. Zdawać się mogło, że reagowała słowotokiem na absolutnie wszystko. – Panienka już rano się źle czuła, musiała się panienka porządnie zaziębić na wczorajszym balu. Do tego to skaleczenie...

– Tak, zaziębić... – wyszeptała Prudence. – Ale już lepiej, tak...

– Nie wygląda panienka na zdrową – orzekł kamerdyner. – Powinna panienka zażyć leki i przejść do sypialni. Marie, zostań z lady Prudence, zlecę napalenie w sypialni i wezwę lekarza. Za chwilę wszystko będzie gotowe.

Hasting odmaszerował z bawialni. Prudence wodziła nadal nieprzytomnym wzrokiem po pokoju, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Jej spojrzenie nie było w stanie na niczym się zatrzymać, a ciało drżało jak w febrze, mimo że tuż obok w kominku płonął ogień.

– Która... która godzina? – Prudence uniosła się na łokciach, a następnie usiadła. Po chwili na jej twarz wróciły kolory, a wzrok zdawał się nieco bardziej trzeźwy..

– Niech panienka nie wstaje, poczekajmy na Hastingsa.

– Ja... powinnam się szykować... – nadal każde słowo wymagało od Prudence wysiłku. – David przyjedzie przed szóstą... kolacja...

– O nie, w takim stanie nigdzie panienka nie pojedzie. Zostaje panienka w łóżku, i bez dyskusji.

***

Koronki i demonyWhere stories live. Discover now