Rozdział 17

314 44 3
                                    

Wieczór kawalerski. Wszyscy panowie z naszej paczki byli podekscytowani na ten dzień. Postanowiliśmy zrobić sobie męski dzień. Od samego rana. Zdecydowaliśmy się także odciąć od telefonów komórkowych i wszelkich kontaktów z płcią piękną. Na początku myślałem, że to zadanie będzie dla mnie banalnie proste, ale w mojej głowie krążyły myśli o Soleil. Co aktualnie robi, gdzie się znajduje... Z kim? To było bardzo dziwne. Na szczęście reszta chłopaków potrafiła skutecznie przekierować moją uwagę na nasze zaplanowane aktywności. Nawet Elvis, zazwyczaj nieobojętny na temat Leory, powstrzymywał się od rozmowy o niej... To był akurat cud.

Po rozpoczęciu dnia od pysznego śniadania postanowiliśmy spędzić czas na polu golfowym. Szczególnie że pogoda była wręcz idealna, a słońce nie prażyło zbyt intensywnie. Liam nie był fanem tego sportu, więc on chodził za nami po polu i pił piwo. Choć starał się śledzić lot naszych piłek, nieustannie pytał, gdzie dana piłka poleciała, bo nawet jej nie zauważył.

– Myślicie, że mają tutaj krokodyle? – zapytał nagle.

– I tygrysy – odezwałem się. – Nie słyszałeś przed chwilą?

– Nie. Serio?

– No tak. Musisz dobrze słuchać, pewnie niedługo znowu zaryczy – dołączył do tego żartu Elvis. – Był też przed wejściem napis, żeby uważać na tygrysy, bo mogą spacerować po polu.

– Co ty gadasz?

– No mówię ci... Nie zmyślam przecież.

Liam przez cały czas siedział blisko wózka golfowego, rozglądając się nieustannie po okolicy. Z Elvisem i Willem ledwo powstrzymywaliśmy śmiech, gdy mówił, że chyba coś słyszał.

– Czy on coś brał przed przyjściem tutaj? – zapytałem Willa, który tylko wzruszył ramionami.

 – Prawdopodobnie. Inaczej nie uwierzyłby w te wasze tygrysy.

– Tak myślałem.

– Jak ja mam trafić w tę jebaną piłkę?! – usłyszałem zirytowany głos Gabriela, który rzucił kij na trawę. – Nienawidzę golfa! Kto wymyślił, żeby tutaj przyjść? Stafford?

– Oczywiście że ja. A kto by inny to zaproponował? To w końcu mój dzień. A ty Liam... Mieliśmy iść na gokarty. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę.

– Dlatego piję – rzucił. – Żebym nie musiał z wami jeździć. Wezmę sobie flagę i będę wam nią machał.

– Czy jakakolwiek dzisiejsza atrakcja ci się podoba, marudo?

– Pójście do klubu – odpowiedział i szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. – Wiecie, że ja nie jestem wielkim fanem robienia...czegokolwiek. Soleil ma ładne koleżanki? Są zajęte? Będzie się z kim pobawić na weselu? Napić chociaż?

– Bardzo ładne. Córka Effie też wraca do miasta na to wesele.

– Wieki jej nie widziałem – stwierdził cicho Liam. – Zmieniła się? Miała chyba z osiemnaście lat, kiedy ostatni raz ją widziałem.

– Wyładniała. W ogóle nosi teraz okulary.

– Kocham kobiety w okularach.

– Nudno tak jest bez nich, nie? – zapytał Will. – Tak dziwnie...

Nie dziwiłem się, że czuł się nieco dziwnie. Spędzali z Ashley razem mnóstwo czasu. Mieszkali razem, pracowali razem... Był przyzwyczajony do jej obecności.

Po golfie pojechaliśmy na gokarty. Zrobiliśmy sobie nawet małe wyścigi. Wtedy dopiero całkowicie wyłączyłem myślenie o czymkolwiek innym i skupiłem się na jeździe. Ani razu nie pomyślałem nawet o pracy. Dopiero po tym małym wyścigu pomyślałem, że pewnego dnia będę musiał zabrać Soleil właśnie na gokarty. Byłem ciekawy, czy by jej się spodobało i jak by się zachowywała. Czy chciałaby się ścigać, czy jeździłaby dość spokojnie i ostrożnie?

Ślub na kilku warunkachحيث تعيش القصص. اكتشف الآن