Rozdział 33

377 54 1
                                    

Soleil

Laurent bardzo dużo czasu spędzał u rodziców, jak tylko jego tata po kilku dniach został wypisany ze szpitala. Przez kolejne dwa tygodnie praktycznie cały czas u nich był, jak tylko nie było go w kancelarii. Nie byłam na niego zła. Dokładnie to rozumiałam. Poza tym bardzo często do mnie dzwonił lub pisał, gdy byłam w pracy. A po pracy sama często jeździłam do Staffordów. Chciałam im pomóc, jak tylko potrafiłam. W końcu byli też i moją rodziną. A z samym Laurentem byłam bardzo blisko. Na pewno bardzo zbliżyliśmy się do siebie po naszej dość trudnej podróży poślubnej. Nawet myśl o tym, że kiedykolwiek musiałabym spać w łóżku bez niego, wydawała się abstrakcją.

Zakochałam się w nim. Bez wątpienia.

Wracając myślami do naszych początków, nie sądziłam, że nasza historia rozwinie się w taki sposób. Miałam wtedy nadzieję, że się zaprzyjaźnimy, ale nie przypuszczałam, że uczucie między nami stanie się czymś głębszym. Jeśli miałabym stawiać zakłady, przypuszczałabym raczej, że nasza droga zakończy się rozwodem. Lecz po tych kilku miesiącach nie potrafiłabym nawet rozważać takiej opcji. Moje uczucia do niego były zbyt głębokie, żebym o tym myślała.

Nikt nie potrafił zrozumieć mnie tak doskonale, jak Laurent. Czasami miałam wrażenie, że on nawet nie jest człowiekiem, bo ludzie nie potrafią czytać sobie w myślach. On czytał ze mnie jak z otwartej książki. Wiedział, jak się czuję, jeszcze zanim zdążyłam mu cokolwiek powiedzieć.

Ja też się na niego otworzyłam. Głównie dzięki terapii, na którą uczęszczałam. Wiedziałam, że przede mną jeszcze sporo pracy, ale pomagała mi. Nie robiłam tego tylko dla siebie, ale i dla niego. Chciałam być najlepszą wersją siebie. Nie chciałam krzywdzić w żaden sposób Laurenta, a bałam się, że do tego dojdzie, jeśli nie nie pójdę na tę terapię. Była ona kluczowa, aby temu zapobiec.

Kończyłam przygotowywać śniadanie, gdy mój mąż wszedł do kuchni. Laurent z samego rana był moim ulubionym widokiem. Szczególnie gdy był taki zaspany. W ogóle szczęśliwy Laurent był moim ulubionym, ale kochałam go w każdym możliwym wydaniu.

– Dzień dobry, kochanie. Wyspałeś się? – zapytałam, gdy przede mną stanął, by złożyć na moich ustach czuły pocałunek.

– Nawet tak, dziękuję. Piłaś już kawę?

– Nie, czekałam na ciebie. Możesz zrobić? Ja dokończę śniadanie.

– Jasne. Dawno wstałaś?

– Z pół godziny temu. Myślałam już dzisiaj nad świętami. – Zerknęłam na niego przelotnie, krojąc paprykę. – Wiem, że jeszcze jest trochę czasu, ale zastanawiałam się, czy chciałbyś, żebyśmy je spędzili wszyscy razem? W sensie twoi i moi rodzice i Leora i my? Czy chcesz najpierw jechać do jednych, a później do drugich? Nie chcę też sprawiać kłopotu ani twojej mamie ani mojej, więc myślałam, że może zaprosilibyśmy ich tutaj. Oczywiście, jeśli chciałbyś, żebyśmy spędzili święta wszyscy razem. Mogliby nawet zostać na noc albo byśmy ich później odwieźli. Na pewno nie chcę takiej sytuacji, że ty pojedziesz do swoich a ja do swoich. Chcę spędzić święta razem. To w końcu nasze pierwsze, a ja kocham święta.

– Też bym chciał spędzić je razem. Myślę, że zorganizowanie ich tutaj, byłoby najlepszym pomysłem. Porozmawiam jeszcze z mamą, ty ze swoją też możesz. Przedstaw jej swój pomysł i zapytaj, czy w ogóle chcieliby je spędzić z nami. Może mają już jakieś plany. Moglibyśmy też zaprosić Elvisa, bo jego rodzice przeważnie wyjeżdżają wtedy z kraju i często zabieram go do nas. Chyba że Gabriel czy Will mnie uprzedzą i pierwsi mu to zaproponują. Święta to jedyny czas, gdy nie kłócą się z Leorą.

Ślub na kilku warunkachWhere stories live. Discover now