Rozdział 29

5.7K 230 31
                                    

Clare

Wcześniej nigdy dotąd nie myślałam zbyt wiele o śmierci. Nie miałam ku temu większych powodów. Nigdy nie stawałam z nią twarzą w twarz. Nie obserwowałam jej nawet z bezpiecznej odległości. Jednak tego wieczoru to się zmieniło.

Wraz z nadchodzącą ciemnością nocy uświadomiłam sobie jak bardzo życie potrafiło być kruche i ulotne. Jak każdy kolejny dzień przemijał niosąc za sobą tajemnice „jutra", które tak właściwie może już nigdy nie miało nadejść.

Nikt z nas nie jest przygotowany na ten moment. No bo niby jak? Po prostu żyjemy z dnia na dzień nawet o tym nie myśląc.

Dlatego tym bardziej zadziwiające jest to, jak nagle i szybko dociera to do naszej świadomości, kiedy pomimo wszelkich trudów i starań, ostatecznie i tak stajemy na skraju życia i śmieci.

Mówi się, że na każdego czeka odpowiedni moment. I najwyraźniej tym razem nadeszła pora również na mnie. Przynajmniej tak myślałam. Bo to właśnie dzisiaj po raz pierwszy otarłam się o śmierć.

Nie odczuwałam jednak strachu czy złości. Bo to pozorne poczucie bezsilności w jakiś pokręcony sposób powodowało, że czułam się wolna. Wolna od podejmowania wszelkich decyzji.

Ktoś inny dziś za mnie zadecydował tym samym ratując moje życie. Tą osobą był William, który w tamtym momencie zaryzykował dosłownie wszystkim. Uratował mnie, tym samym nie zważając na swoje bezpieczeństwo. Zrobił to dokonując wyboru. Wszyscy ich dokonujemy. Jednak niektóre z nich są ważniejsze od pozostałych. A niektóre nie mają przyszłościowo żadnego sensu bądź logiki. Być może ten dzisiejszy wybór też był tego pozbawiony.

Ale czy tak właściwie to właśnie nie o to chodzi? O brak jakiejkolwiek pewności nad słusznością naszych czynów, które tak mocno nas definiują?

Zostałam uratowana. I to przez mężczyznę, który zdawał mi się być tak odległy, a jednocześnie tak niepoprawnie bliski. To uczucie jeszcze bardziej się wzmacniało, gdy do mojej świadomości docierało, że po raz kolejny życie naszej dwójki wisiało niemal na włosku.

W głowie huczały mi odgłosy kolejnych wystrzałów. Czułam jak William z każdą kolejną sekundą coraz bardziej przyśpieszał. Widziałam jak z jego ramienia sączyła się stróżka krwi, którą kompletnie ignorował. Czerwona ciecz odznaczała wyraźne ślady na jego całym ramieniu, doszczętnie plamiąc przy tym czarny materiał jego koszulki. I pomimo wcześniejszych zapewnień zdawało się, że oberwał znacznie mocniej niż początkowo chciał przyznać.

Nie byłam w stanie stwierdzić ile mil już przejechaliśmy. Prędkość, z jaką się przemieszczaliśmy była wręcz zatrważająca. Przez szybę widziałam jedynie rozmyte obrazy, które teraz zastąpiła wszechobecna ciemność. Zorientowałam się, że zjechaliśmy z głównej drogi tym samym tracąc źródło światła z przydrożnych latarni.

Po mojej szybkiej próbie oceny sytuacji domyśliłam się, że asfalt najprawdopodobniej zamienił się w usypaną z drobnych kamyczków wąską dróżkę, ciągnąca się wzdłuż wybrzeża. Skoncentrowałam się na drodze przed nami próbując dostrzec cokolwiek więcej. Nie spodziewałam się jednak, że już za krótki moment ujrzę koniec naszej trasy. Inaczej zwany urwiskiem...

Moje serce momentalnie zamarło.

– Will... – wydukałam tonem przepełnionym nagłą wzbierającą się we mnie paniką.

– Mocno się trzymaj! – nakazał w pełni skoncentrowany, nie zwracając na mnie większej uwagi.

Zgodnie z jego poleceniem szybko złapałam się siedzenia, w które za sprawą tak ogromnej prędkości i tak już mocno się wbijałam. Najgorsze było jednak to, że z każdą kolejną sekundą uświadamiałam sobie, że wystarczyłby zaledwie jeden najmniejszy błąd, jeden zły ruch i skończylibyśmy roztrzaskani na skałach tuż przy brzegu pobliskiego klifu.

Deliverance - Edevane Brothers 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz