11. Taki właśnie był Camden Monet.

590 18 70
                                    

Pov: Camden

Dziś był, jeden z najcięższych dla Monetów dni w roku.
Gdy tylko się obudziłem, wymarzyłem sobie, by nie musieć wychodzić z własnej sypialni. W szczególności nie byłem gotów spojrzeć na swojego pierworodnego. Zawsze mimo jego starań by to ukryć, widziałem ból w jego oczach.

Zanim się podniosłem, minęło jakieś pół godziny. Wcześniej tylko rozmyślałem. Wziąłem szybki prysznic, a na siebie włożyłem czarne garniturowe spodnie, oraz czarną elegancką koszule. Na placu, jak zawsze widniał sygnet, a na szyi miałem srebrny łańcuszek. Mój nadgarstek za to zdobił drogi, również ze srebra zegarek, poza tym kolorowa bransoletka z koralików którą zrobiła i podarowała mi moja córka.

Zszedłem właśnie na dół, w kuchni było już przygotowane przez Eugenie śniadanie. Kobieta zdawała sobie sprawę jak dołująca atmosfera panuję w tym domu tego dnia roku, przez co miałem wrażenie że zawsze starała się jak najszybciej ulotnić.

Zrobiłem sobie kawę, nie jadłem, miałem zamiar zrobić to w w spokoju później. Zerknąłem w stronę drzwi, gdy tylko usłyszałem ciche dziecięce tuptanie. Już chwilę później, w kuchni zjawiła się święta trójca, oraz Hailie. Maluchy kompletnie nie świadome tego, jaki jest dzień.

- Dzień dobry, wyspani? -
Zapytałem spokojnie, przyglądając się, jak wspinają się na krzesła. Podszedłem do nich, a następnie każdemu nałożyłem porcję jedzenia które było dalej ciepłe.

- Takk -
Odpowiedziała mi radośnie moja piękna dziewczynka. Wiedziałem jak Tony przywraca oczami.

- Nawet -
Stwierdził Tony, jednocześnie nabijając na widelec, kawałek jakiejś kiełbaski.

Skinąłem głową, każdemu z nich nalałam wody, starałem się ich nie przyzwyczajać do samych soków. Odłożyłem im to na blat stołu, po czym podszedłem do krzesła na którym siedziała Hailie. Palcami, delikatnie przeczesałem jej włoski.

- Warkocz słodka?-
Zapytałem, a ona szeroko uśmiechnęła się na drugie słowo. Kiwnęła głową, biorąc gryza kanapki z szynką, pomidorem oraz jajkiem.

- Tak, proszę!! -
Pisnęła, na co Dylan się skrzywił, Tony zamrugał kilka razy, Shane pokręcił głową a ja tylko się zaśmiałem.

- Oczywiście królewno -
Przeszedłem na moment, do salonu, gdzie zawsze musiały walać się jakiejś jej gumki czy szczotka. A przecież była tu kilka dni. Gdy wróciłem do kuchni, delikatnie zacząłem rozczesywać jej włosy, a po tym zaplatać warkocza. Niesamowite jest ile się na oglądałem o tym w internecie by się tego nauczyć. Bycie ojcem, dla piątki synów było inne niż przy małej dziewczynce.

- Gotowe -
Oznajmiłem odkładając szczotkę gdzieś na bok. Mała, jej malutką dłonią przejechała po warkoczu a potem uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- Dziękuję -
Powiedziała, a ja pochyliłem się, a następnie złożyłem pocałunek na czubku jej głowy.

- Nie ma za co córcia, a teraz jedz -
Odpowiedziałem, sam poszedłem po kubek swojej kawy, której się napiłem. A potem moje spojrzenie przeniosło się na Willa, ubranego w czarne jeansy oraz granatową koszulę. Włosy miał roztrzepane, ale mu takie pasowały.

- Cześć -
Przywitał się z wszystkimi cicho, jednocześnie siadając przy stoliku, spojrzał tylko na jedzenie a potem sięgnął po szklankę do której nalał se soku pomarańczowego.

- Nie zjesz? -
Zapytałem zaniepokojony, co roku tak się to kończyło. Co nie do końca mi odpowiadało, bo potem był jeszcze bardziej zmęczony i nie wiedział co się wokół niego w danym momencie dzieje.

Gdyby wszystko było inaczej? [Hailie od małego z braćmi?]Where stories live. Discover now