Rozdział IX

16 0 0
                                    

   Gdy Chris wracał ze szpitala było już prawie rano. Był tak zmęczony że jego oczy same się zamykały. Jego dyżur co prawda nie trwał nie wiadomo jak bardzo długo, aczkolwiek prawie całonocna operacja potrafiła być jeszcze bardziej wymagająca. Na zewnątrz już się rozjaśniało. Z sekundy na sekundę co raz bardziej widać było słońce, było około godziny czwartej. Nagle Stevens zauważył jak z oddali zbliża się do niego auto. Samochód jednak poruszał się nie jednostajnym ruchem. Czlowiek ledwie trzymał się jezdni, jechał od lewej strony ulicy do prawej przy tym samym z ogromną prędkością. Gdy auta znalazły się blisko siebie. Kierowca z drugiego samochodu wjechał w prost w Stevensa, jednocześnie spychając go do rowu na drzewo. Wyglądało to w ten sposób iż cały prawy bok czarnego auta był zupełnie zniszczony. Chris w czasie uderzenia uderzył głową w kierownicę i stracił przytomność. A, jego nogi spotkały się ze zgniecionym jak pusta puszka przodem samochodu.

   Wtedy Angelina się obudziła, zerwała się ze snu zupełnie przestraszona. Było już całkiem jasno, dokładnie tak iż przez zasłony prześwitywały promienie wschodzącego słońca. Wtedy zobaczyła że jej narzeczony Christopher śpi obok niej niczym małe zmęczone dziecko. Odetchnęła z ulgą, wzięła głęboki wdech i przytuliła się do niego.

   Grace za chwilę miała zaczynać dyżur, tak więc aby zdążyć punktualnie weszła do szpitala wcześniej. Podeszła do recepcji, aby podpisać dokument obecności. Zauważyła obok siebie dyrektora szpitala.
- Dzień dobry - powiedziała Grace.
- Dzień dobry - odpowiedział. - Dobrze że panią widzę. Mam do pani sprawę. Proszę do mnie! - uśmiechnął, odłożył dokumenty które właśnie uzupełniał.
- No dobrze - Artley poszła za lekarzem.
- Zapraszam - wskazał gdy dotarli do jego gabinetu, pozwolił jej wejść pierwszej. Wskazał Grace aby usiadła na krześle które stało na przeciwko jego biurka. Ta usiadła, on również na swym czarnym, skórzanym dość masywnym fotelu. Człowiek założył jeszcze nogę na nogę po czym uśmiechnął się i zaczął mówić.
- Widzi pani! Żal mi że muszę to mówić ale, musimy się pani pozbyć - odrzekł jeszcze szerzej się uśmiechając. Grace spojrzała na niego jednocześnie pytającym i z chwili na chwilę co raz bardziej zmartwionym wzrokiem.
- Oczywiście w dobrym sensie - dopowiedział. - Bo jak mam nadzieję wróci do nas pani jeszcze lepsza.
Artley najwyraźniej nie do końca wiedziała co się dzieje. Na chwilę zapadła cisza.
- Wie pani kim jest, Jackson Zimermann? - zapytał w końcu.
- Oczywiście - odpowiedziała. - To jeden z najlepszych chirurgów na świecie - powiedziała.
- Dostaliśmy propozycję wysłania naszego najlepszego chirurga na pół roczny staż u jego boku - odrzekł. - I wybraliśmy właśnie panią.
Grace spojrzała na niego, nie do końca wiedząc co powinna zrobić.
- To jak przyjmuję pani tą propozycję? - zapytał mężczyzna. Artley westchnęła.
- Czy mógłby dać mi pan czas na zastanowienie? - odrzekła.
- Nie ma problemu, pani doktor - uśmiechnął się. - Byle tylko nie zbyt długo.
- Oczywiście. Jutro dam znać - odpowiedziała Artley. - Do widzenia.

   Grace szła właśnie po klatce schodowej w kierunku swojego mieszkania. Wtedy dostała telefon od matki. Odebrała więc.
- Pomocy - usłyszeć się dało cichy szept.
- Mamo? - zapytała.
- Pomocy - szepnęła, kolejny raz.
Grace nie patrząc na nic zbiegła po schodach w dół. Po chwili zbiegła do garażu po swoje auto i wyjechała.

   Ellis po skończonym dyżurze od razu wróciła do domu.
- Cześć - powiedziała. - A, co tutaj tak pięknie pachnie? - weszła do mieszkania w którym unosił się piękny zapach świeżo gotowanego obiadu.
- Cześć - do korytarza wszedł Chris. Pocałował narzeczoną w policzek. I zaczął zdejmować z niej płaszcz.
- To sprawka mamy czy twoja? - zapytała obejmując go za szyję. On uśmiechnął sie.
- Kochanie, nie mów że wątpisz w moje umiejętności? - zapytał patrząc jej prosto w oczy, jednocześnie uśmiechając się.
- Nie wątpię - odpowiedziała i znów pocałowała go w policzek - Mój przyszły mąż jest człowiekiem renesansu. Tak więc wszystko potrafi zrobić. On uśmiechnął się, po czym pocałował ją prosto w usta.
- Kocham cię, kobieto - przytulił ją do swojej piersi, po czym pocałował. Ona go również pocałowała najmocniej jak potrafiła po czym przytuliła do siebie z całej siły. Oparła jeszcze głowę na jego umięśnionym ramieniu i na chwilę podniosła głowę. Spojrzała w jego jasno niebieskie oczy.
- Nie chcę cię nigdy stracić - odrzekła, on uśmiechnął się.
- Tak prędko się mnie nie pozbędziesz - zaśmiał się i przytulił do siebie.
  
   Grace zapukała do drzwi domu jej rodziców. Nikt jej jednak nie otworzył. Po krótkiej chwili pukania w drzwi, nacisnęła na klamkę. Wtedy drzwi do domu się otworzyły. Artley weszła do środka. W domu panowała kompletna cisza i niesamowity bałagan. Lekarka rozejrzała się jeszcze po parterze, nigdzie jednak nikogo nie było. Po tym weszła po schodach na górę. Idąc korytarzem z pomieszczenia które było sypialnią rodziców usłyszała cichy płacz. Weszła tam. Ujrzała swoją mamę, kobieta leżała w kącie. Kobieta podniosła głowę, spojrzała na córkę. Przetarła leżącymi obok chusteczkami oczy, po czym znów odwróciła twarz. Lekarka zauważyła na głowie mamy krwawiącą ranę.
- Gdzie on jest? - zapytała Grace. Matka zaczęła jeszcze bardziej szlochać. Artley spojrzała na nią jeszcze po czym, pobiegła na dół. Zamknęła wszystkie drzwi i okna na klucz.
- Dzwoniłaś na policję? - zapytała gdy wróciła.
- Nie - odpowiedziała matka Artley.
Grace wyciągnęła komórkę i zadzwoniła pod numer 911. Po tym chirurg pobiegła do łazienki i zaczęła opatrywać rany Sophi Artley. Po chwili jednak ktoś zaczął pukać do  drzwi. Z sekundy na sekundę pukanie stawało się co raz silniejszego. Aż w końcu przepotwarzyło się w agresywne walenie. Artley mimo podejrzeń zdecydowała się sprawdzić kim jest osoba która próbuje się dostać do domu. Weszła więc do pomieszczenia z którego było widać drzwi wejściowe. Po chwili wróciła na górę. Jej podejrzenia niestety się sprawdziły do domu próbował wejść Thomas Artley. Lekarka po powrocie do sypialni rodziców zamknęła na klucz drzwi od pokoju i z całkowitym spokojem usiadła na podłodze obok matki aby dokończyć opatrywanie ran. Nie dawało to stuprocentowej ochrony ale zawsze chodź trochę dla poczucia bezpieczeństwa.
   Mężczyzna nie poddawał się. Z mijajacymi momentami Sophia Artley co raz bardziej płakała, jej łzy zaczęły pod wpływem ran zaczęły przyjmować czerwony kolor.
   Nie minęło wiele czasu gdy usłyszały dźwięk tłuczonego szkła. Po tym dało się usłyszeć odgłos biegu po schodach. Pukanie do drzwi było teraz jeszcze bardziej wyraźne niż wcześniej, teraz wszystko działo się zaledwie za ścianą. Lekarka nie wiele myśląc wstała i przysunęła do zakluczonych drzwi, komodę. Nagle wszystko ucichło. Po kilku chwilach wszystko wróciło z potrójną siłą. Mężczyzna w tej chwili uderzał ciężkim przedmiotem w drzwi, jednocześnie wymieniając uderzenia z krzykiem. Drzwi zaczęły być przebijane przez przedmiot na wylot. Sophia Artley spojrzała na córkę która siedziała obok niej.
- On nas zabije - szepnęła matka łkając.
Grace spojrzała na nią tylko.
Thomas Artley przebił drzwi na wylot. Przebił się do wnętrza. Pchnął komodę na ziemię i podszedł do kobiet. Miał w dłoni siekierę. Spojrzał na nie i zaśmiał się. Zbliżył się do nich powoli.
- Wstań! - zwrócił się do Grace. Ona wstała, spojrzała mu prosto w oczy. On w jednej chwili wymierzył cios i uderzył ją w twarz. Kobieta upadła na ziemię. Skuliła się ona z bólu, on kopnął ją. Lekarka odsunęła się powoli. Mężczyzna cały czas ją obserwował. Ona po kilku chwilach wstała. Stanęła na przeciw niego spojrzała ojcu w oczy z zupełnym brakiem jakichkolwiek uczuć w nim zawartych.
- Dlaczego mnie nie uderzysz? - zapytała. Po jego policzku spłynęła łza. Siadł na sypialnianym łóżku i zaczął płakać. Grace spojrzała na matkę. Ojciec schował twarz w dłoniach.
- Przepraszam - powiedział dławiąc się łzami. - Bardzo przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Wtedy usłyszeli odgłosy syren policyjnych. W domu rozległ się odgłos biegu po schodach.
- Stój! Nie ruszaj się! - do pomieszczenia wpadł policjant z pistoletem. Za raz za nim kolejny. Zbliżyli się, jeden z nich kopnął leżącą na ziemi siekierę na drugi koniec pokoju.
- Przepraszam - krzyknął Artley.
- Zamknij się! - policjant zapiął na rękach ojca Grace kajdanki.
- Gracy! Sophi! - mężczyzna spojrzał na córkę i na żonę wzrokiem pełnym łez. Policjant pchnął go w stronę wyjścia z pomieszczenia. Po chwili bez żadnych oporów wyszli z sypialni. Grace spojrzała na matkę. Kobieta płakała.
- Pakuj się! - Artley rzuciła w stronę matki. Kobieta spojrzała na nią pytająco.
- Dlaczego? - zapytała.
- Zabieram cię do Houston - Artley usiadła na łóżku rodziców.
- Nie mogę. Co z domem? - zapytała Sophia. - On żałuje. Nie mogę go zostawić.
- Akurat - Grace powiedziała lekceważąco.

   Grace po powrocie do Houston, kolejnego dnia szła w stronę szpitala. W oddali zauważa Angelinę idącą za rękę z Christopherem. Wyglądali na szczęśliwych, śmieją się do siebie. Po chwili Stevens przytula do siebie lekarkę. Otwiera jej drzwi i wchodzą razem do szpitala.

   Angelina idąc korytarzem w oddali zauważyła Grace wychodzącą z innego pomieszczenia.
- Doktor Artley! - powiedziała dość głośno, a wręcz tak głośno że lekarka usłyszała głos i się odwróciła. Ellis uśmiechnęła się szeroko i podeszła do niej.
- Coś się stało? Że kompletnie się nie odzywasz - zapytała Angelina.
Artley uśmiechnęła się i zignorowała to. - Kiedy kończysz dyżur?
- Brzmi ciekawie. Za około godzinkę - odpowiedziała.
- Spotkamy się na dachu - odrzekła z całkowitą powagą.
Ellis uśmiechnęła się. Po czym wspięła na palce i pocałowała chirurg w policzek.
- Do zobaczenia - uśmiechnęła się Ellis i wyminęła ją. Grace nic nie odpowiedziała. Cały czas patrzyła w oddalony punkt. Ellis spojrzała tam. Okazało się że cały czas przyglądał im się Eisenberg. Gdy zauważył że obydwie patrzą uśmiechnął się, fałszywym uśmiechem i odszedł.
- Sorki - szepnęła Angelina i minęła ją.

   Zdążyło się już ściemnić. Było ciemno, niebo także było ciemne. Nie widać było nawet jednej najmniejszej gwiazdki. Jedynym co rozświetlało niebieskie przestrzenie był kulisty księżyc. Grace mimo to stała obserwując niebo.
Po chwili dołączyła do niej Angelina. Była zdecydowanie niższa dlatego oparła się o jej ramię. Artley zwróciła się w jej stronę, stanęła na przeciw niej i początkowo patrzyła jej w oczy.
- Wyjeżdżam - przerwała w końcu ciszę Grace.
- Jak to? - oczy Angeliny zaczęły szybko biegać od lewego do prawego oka Grace. Chirurg uśmiechnęła się.
- Dostałam propozycję stażu w klinice Zimmermana w Nowym Jorku - odrzekła. Ellis zaskoczona wpatrywała się w twarz Artley.
- Kocham cię! - pediatra spojrzała głęboko w oczy chirurga.
Artley kiwnęła głową przecząco.
- Gdybyś mnie naprawdę kochała rozstałabyś się z Christopherem.
- Obiecuję, że go zostawię jeśli zostaniesz - odrzekła.
- Nie mów tak - powiedziała Grace patrząc gdzieś w bok. - I tak ten związek nie miał by racji bytu. W Angeliny oczach pojawiły się łzy.
- Dlaczego? - zapytała. - Niech zgadnę przez ludzi?!
Artley westchnęła.
- Pewnie już się nie zobaczymy. Dlatego życzę ci szczęścia na nowej drodze życia - Artley uśmiechnęła się, przytuliła Ellis do siebie i pocałowała jej głowę. -  Do zobaczenia w innym życiu. Artley nie odwracając się nawet na chwilę zaczęła iść w stronę wejścia do wnętrza budynku. Ellis natomiast stała obserwując ją. Z jej oka spłynęła łza. Przetarła ją ręką. Po czym już całkowicie zalała się łzami.

  
  






Maybe In Another Universe Where stories live. Discover now