Rozdział 21 | Metaforyczna i dosłowna bariera

43 9 0
                                    

Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień finałowego meczu męskiej ligi uniwersyteckiej w piłce siatkowej.

Shoyo praktycznie od samego przebudzenia żył tylko i wyłącznie tym meczem. Chociaż odbywał się on popołudniu, to i tak różne kwestie (niekiedy formalne) trzeba było załatwić dużo wcześniej. Poza tym przed samym meczem mieli jeszcze ostatni trening, który był również swego rodzaju rozgrzewką. Dlatego właśnie cały ten dzień Shoyo spędził w towarzystwie swoich kolegów z drużyny i nie miał czasu na cokolwiek innego.

Jednak z każdą upływającą godziną narastało w nim uczucie oczekiwania i nie dotyczyło tylko ekscytacji związanej z graniem o mistrzostwo.

W końcu nadszedł moment, w którym wraz z resztą zawodników MSBY znalazł się w szatni, przygotowując się do wejścia na boisko. W pomieszczeniu było wesoło i co za tym idzie bardzo głośno – był to standard w wykonaniu zawodników MSBY. Prawdopodobnie byli najbardziej żywiołową drużyną uniwersytecką ku nieustannej bolączce Sakusy Kiyoomi.

— Noga ci drga — zauważył dopiero co wspomniany siatkarz.

Shoyo zerknął na swoją nogę i stwierdził, że jego przyjaciel ma rację. Czym prędzej chwycił się za kolano, żeby ją unieruchomić. Posłał zakłopotany uśmiech w stronę Sakusy ze swojego miejsca na ławce pomiędzy rządami szafek.

— Sorki — powiedział.

— Nie potrzebuję twoich przeprosin — Sakusa rzucił sucho, zatrzaskując szafkę. — To z ekscytacji czy nerwów? — zapytał, podchodząc do Shoyo.

— Sam nie wiem... — Shoyo przełknął ślinę. — Chyba mieszanka jednego i drugiego.

— Tylko tu nam nie rzygaj.

— To zdarzyło się tylko raz! I byłem w pierwszej klasie liceum!

Sakusa z niedowierzaniem uniósł jedną brew.

— Naprawdę zdarzyło się coś takiego? — mruknął, krzywiąc się przy okazji z obrzydzeniem. Nie miał na sobie maseczki, więc Shoyo mógł to zobaczyć w pełnym blasku i chwale.

Na szczęście ich rozmowę przerwało pojawienie się Atsumu, który również zdążył się przebrać w swój strój.

— O czym gadacie? — zapytał, zarzucając rękę na ramiona Sakusy, który jednak od razu ją z nich zrzucił.

— O niczym — Shoyo odparł szybko, uśmiechając się promiennie. — Chyba jeszcze pójdę do toalety przed meczem — stwierdził, podnosząc się z ławeczki i otrzepując tyłek, mimo iż nie było na nim żadnego brudu lub też piasku brazylijskich plaż.

— Ej! Tylko się nie spóźnij, Shoyo-kun! — Atsumu rzucił za nim, kiedy wychodził z szatni.

Shoyo skwitował to jedynie krótkim śmiechem. Nie było mowy, żeby spóźnił się na mecz. Prędzej będzie spóźniony na swój własny ślub (o ile jakiś kiedyś go czeka), niż na finał mistrzostw, w których gra.

Korytarz przed szatniami był na szczęście pusty, a zamknięcie drzwi niemal całkowicie blokowało hałas powodowany przez zawodników MSBY. Shoyo na tym konkretnym stadionie grał już niejednokrotnie, dlatego bez wahania ruszył wzdłuż korytarza w stronę łazienek.

Idąc, nucił pod nosem jakąś bliżej niezidentyfikowaną piosenkę, ale robił to bardziej z przyzwyczajenia niż z rzeczywistego dobrego nastroju. Trochę stanowiło to dla niego rytuał, który miał odpędzić złe demony, które zawsze czekały na niego podczas drogi do lub z stadionowych łazienek.

Słoneczniki dla lisa | SunaHinaWhere stories live. Discover now