Rozdział 7 | Narzucona przez spódniczkę rola

79 6 7
                                    

Nie od razu udali się do znajomego Bokuto na imprezę. Jeszcze przez jakiś czas próbowali najróżniejszych atrakcji festiwalu halloweenowego. Shoyo trzymał dystans od Suny, żeby czasem znowu któregoś z nich nie poniosło, i zamiast tego oddał się wygłupom z Atsumu. Normalnie towarzyszyłby im również Bokuto, ale odkąd dołączyli do nich faceci z EJP, trzymał się z Washio i o czymś z nim rozmawiał. Prawdopodobnie nadrabiali zaległości, dlatego reszta dała im spokój i ich nie męczyła.

Shoyo i Atsumu spróbowali kilku gier zręcznościowych, oczywiście ze wszystkiego robiąc rywalizację. Swoimi zmaganiami wzbudzali niemałe zainteresowanie wśród innych studentów, bo w końcu nie co dzień można zobaczyć, jak cheerleaderka oraz duży kurczak strzelają z fałszywych broni do atrap zombie.

Pod koniec wieczora bilans wygranych był mniej więcej równy z nieznaczną przewagą na korzyść Shoyo, który nie omieszkał się tym chełpić przed Atsumu. Rozgoryczony blondyn szukał pocieszenia u swojego chłopaka, który dość niechętnie mu je dał.

O dziewiętnastej odbywał się jeszcze koncert studenckiej kapeli, w której grał Semi Eita z Shiratorizawy, więc się na niego udali, żeby go wysłuchać. To nie była muzyka do tańczenia (przynajmniej zdaniem Shoyo, bo widział, że niektórzy studenci próbowali), ale i tak dobrze się bawili.

Dopiero około godziny dwudziestej pierwszej opuścili kampus wraz z tłumem innych studentów. Później skierowali się na przystanek, skąd mieli dotrzeć do miejsca, gdzie mieszkał znajomy Bokuto.

— Często tak spontanicznie idziecie na imprezy? — Komori zwrócił się do Shoyo. Tak się przypadkiem złożyło, że ta dwójka usiadła obok siebie w autobusie.

Shoyo lubił Komoriego Motoyę, bo był zabawny i zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia. Rozmowa z nim była zaskakująco łatwa. Pod pewnymi względami trochę przypominał Nishinoyę, chociaż był zdecydowanie mniej chaotyczny.

— Nie — Shoyo odparł, kręcąc głową. — Właściwie to przeważnie planujemy coś z wyprzedzeniem, bo Omi-san nie lubi niespodzianek.

Komori zaśmiał się szczerze.

— Tak właśnie myślałem. Dlatego pytam, bo się dziwiłem, że Kiyoomi nie protestuje.

Shoyo złapał się za brodę i zrobił swoją typową minę na mędrca.

— To pewnie dlatego, że on i Atsumu-san mają dzisiaj dobry dzień.

Oboje odruchowo spojrzeli w stronę wspomnianej pary, która siedziała obok siebie. Trzymali się za ręce, trzymając je na siedzeniu pomiędzy sobą. Pewnie byli przekonani, że nikt inny tego nie zobaczy.

— Mają dobry dzień pomimo tego, że co najmniej trzy razy grozili sobie śmiercią i widowiskowo pokłócili się o to, które onigiri jest lepsze? — Komori zapytał z wyraźnym rozbawieniem.

— Tak. Nie chciałbyś ich widzieć, kiedy oboje mają gorszy dzień, Komori-san.

Oboje zadrżeli na samo wyobrażenie.

Wkrótce później dotarli do celu, którym okazał się kilkupiętrowy blok w dzielnicy mieszkalnej. Bokuto zaprowadził ich prosto do mieszkania swojego znajomego, gdzie przebywało już na tyle dużo ludzi, że mimowolnie szybko się ze sobą rozdzielili.

Shoyo najpierw poszedł do prowizorycznego baru (czyli kuchni), żeby się czegoś napić. Spotkał tam kilka osób, których w ogóle nie kojarzył, ale to nie przeszkadzało mu wdać się z nimi w przyjacielską pogawędkę. Zaledwie po kilkunastu minutach był zaznajomiony z historią zerwania Mai oraz Kobayashiego, problemami trzeciego roku farmacji z jednym prowadzącym oraz zabawną wpadką Igarashiego na ostatniej imprezie u Sendo. I tak, naprawdę pierwszy raz widział tych ludzi na oczy.

Słoneczniki dla lisa | SunaHinaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora