Rozdział 5

20 3 0
                                    

–     No to mamy pozamiatane. Nie damy rady tego ominąć, musimy zadzwonić po pomoc. – Maison wrócił do samochodu z cudowną wiadomością.

–     O cholera... – zdołałam jedynie wydukać.

–     A z tego, co się orientuję, to jedyna droga wyjazdowa – westchnął, po czym sięgnął po swój telefon.

Chłopak wzywał pomoc, a ja w tym czasie zaczęłam przeglądać zrobione zdjęcia i przy okazji usuwać te nieudane. Tak się na tym skoncentrowałam, że nie zauważyłam, kiedy zaległa cisza, a Maison od dłuższej chwili po prostu mi się przyglądał z ukosa. Po raz kolejny poczułam się zmieszana. Nigdy do tej pory nikt mnie aż tak nie krępował. Kompletnie tego nie pojmowałam.

–     Dlaczego ten twój ochroniarz nazywa cię tak dziwnie jakoś...

–     Pstryczek.

–     Ach bo lubisz pstrykać no tak – wywnioskował z przekąsem, na co tylko wywróciłam oczami.

–     Długo robisz fotki? – padło kolejne pytanie po kilku minutach krępującej ciszy.

–     Odkąd pamiętam – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od aparatu.

–     A często biegasz z aparatem za ludźmi w poszukiwaniu dramy? – zadrwił.

A już myślałam, że jest normalny.

–     Czy musimy do tego wracać? Chyba, że opowiesz mi o tamtym dupku. Martwię się o Corę. Jeśli będę coś więcej wiedziała na ten temat, to przynajmniej będę mogła zareagować w razie czego.

–     Słuszna uwaga...

–     No więc? I tak tu musimy siedzieć, to przynajmniej coś poopowiadaj.

–     Od kiedy to jesteś taka rozmowna?

–     Słucham? – spytałam zaskoczona.

Rzucił mi takim tekstem, jakby mnie co najmniej znał. Ten człowiek kompletnie nic o mnie nie wiedział, a zachowywał się, jakby miał wiele do powiedzenia na mój temat. Zbijało mnie to z tropu.

–     Nieważne – odparł lekko zmieszany. – Ryan, ten koleś, to idiota, który myślał, że moja siostra na niego poleci. Chodził za nią przez pół liceum i nie docierało do niego, że to za wysokie progi. Ludzie się z niego śmiali, że robi z siebie błazna, ale nikt nie sądził, że on posunie się do... – Maison nagle przerwał.

–     O rany, do czego? – Pospieszyłam go, bo miał tendencje do budowania napięcia niczym Hitchcock.

–     Do szantażu. Cora lubiła zabalować. Czasami przeginała i ten skurwiel wykorzystał moment. Na jednej z imprez, gdy była mocno wstawiona zaciągnął ją do jakiegoś pokoju i narobił jej fotek, których raczej nie chciałaby nikomu pokazać. Pechowo, nie było mnie wtedy na miejscu. Na szczęście nic jej nie zrobił, bo urwałbym mu łeb, ale później zaczął ją szantażować. Kompletnie mu odbiło. Skończyło się policją, a ja omal nie wyleciałem z budy, tak go później sprałem.

–     Rozumiem – stwierdziłam z niemałym szokiem wypisanym na twarzy. – Co on robi na naszej uczelni?

–     Dobre pytanie, ma tupet koleś. Ale na szczęście zakaz zbliżania się do Cory wciąż go obowiązuje. Chciałem mu jedynie o tym przypomnieć.

–     I wtedy weszłam ja... – przyznałam z ironią.

–     Niewątpliwie – Maison parsknął ze śmiechu.

–     Przepraszam, gdybym tylko wiedziała... – odparłam, jednak nagle przerwałam, bo niespodziewanie zabrakło mi tchu.

Rozmawiając z nim, cały czas mimochodem przeglądałam fotki, jednak to na co się natknęłam we własnym aparacie, odjęło mi mowę. Było tam przynajmniej dziesięć, a może więcej... moich własnych zdjęć, różnych ujęć twarzy, sylwetki. Jakim cudem nie widziałam tego wcześniej? I skąd to się tam wzięło?? Gdy spojrzałam na daty, wszystko stało się dla mnie jasne. Powoli podniosłam pytający wzrok na Maisona, kierując w jego stronę wyświetlacz aparatu.

Miss PstryczekWhere stories live. Discover now