Rozdział 1

21 3 0
                                    

–     Gotowa pożegnać tę zapyziałą dziurę? – rzucił do mnie na powitanie.

–     Przestań, przecież jeszcze stąd nie wyjeżdżamy.

–     Ale już prawie, dlatego nie mogę się doczekać! – odpowiedział z prawdziwym entuzjazmem, przyspieszając na prostej.

Na jego słowa zapatrzyłam się w boczną szybę gdzieś przed siebie. Właśnie jechaliśmy drogą przy samym klifach z panoramicznym widokiem na Pacyfik. Nie podzielałam entuzjazmu Victora, doskonale wiedząc, że będzie mi brakować tego miejsca. Lubiłam Astorię właśnie za to, że była niemal odludziem na końcu świata i miała swój mroczny, oceaniczny urok. Nie zliczę, ile przemierzyłam kilometrów w tutejszych lasach lub wzdłuż plaży w czasie samotnych wycieczek. No może nie do końca samotnych, bo zawsze towarzyszył mi mój nieodłączny kompan – aparat fotograficzny.

Wreszcie, z westchnieniem odwróciłam głowę do Victora. Przystojny chłopak o bujnej ciemnej grzywie siedział pewnie za kierownicą w swoim czerwonym cacku i wesoło pogwizdywał. Swoim wyglądem nie raz wywoływał głośnie westchnienia dziewczyn z naszej szkoły, jednak zupełnie nic sobie z tego nie robił. Z nikim się nie spotykał i tylko ja od pewnego czasu znałam prawdziwy powód – pewnego dnia Victor po prostu stwierdził, że nie jest zainteresowany płcią piękną, a że mieszkaliśmy na największym zadupiu, jakie można sobie tylko wyobrazić, nikt tutaj nie przyjąłby tego faktu pozytywnie. Nie raz też posądzano nas o tworzenie pary, co jemu było idealnie na rękę. Dlatego mój przyjaciel wprost nie mógł doczekać się momentu, w którym opuścimy Astorię i w wielkim świecie Seattle, gdzie, jak twierdził, panowała wolność i tolerancja, wreszcie będzie mógł uczynić swój coming out.

Z kolei ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie to, jak bardzo pragnęłam studiować dziennikarstwo, nigdy nie opuściłabym naszego miasteczka. Na samą myśl o wielkim mieście, tłumie ludzi, kampusie i jednej wielkiej nieznanej, w którą wkrótce miałam wpaść jak w czarną otchłań, dosłownie mnie paraliżowało... Jednak nie było innego wyjścia i już wkrótce miałam zmierzyć się ze swoimi największymi demonami.

Zjechaliśmy z klifów, by na końcu ulicy znaleźć się dokładnie pod ogromnym gmachem naszej szkoły. Rzuciłam okiem na budynek, który wkrótce przyjdzie mi pożegnać na zawsze. To było dziwne uczucie i nie do końca jeszcze to do mnie docierało. W czasie, gdy Victor parkował samochód, ze mną działo się to, co zwykle, zaczęły pocić mi się ręce, a mój oddech stawał się płytszy. Mój przyjaciel nic sobie z tego nie robił, bo doskonale wiedział, że po jakimś czasie mi przejdzie. Zresztą przez te wszystkie lata zdążył przyzwyczaić się do tego, że ma bardzo dziwną przyjaciółkę, która na samą myśl o spotkaniu z tłumem ludzi za każdym razem niemal mdleje ze strachu. Wiem, że niektóre fobie można leczyć, ale na moją chyba nie było rady, taka już byłam, odkąd pamiętam i nikt z moich bliskich za bardzo nie wiedział, co mogło spowodować moją traumę.

Po wyjściu z samochodu, podobnie jak reszta uczniów, zaczęliśmy kierować się na szkolny dziedziniec, gdzie lada moment nasze absolwenckie czapki miały poszybować wysoko w górę. Mijając główne wejście, zapatrzyłam się na ciemnozieloną szarfę z napisem „pożegnanie", którą ktoś rozwiesił nad drzwiami. Kawałek materiału wymownie walczył z wiosennym wiatrem, który właśnie się zerwał, rozwiewając również moją jasną grzywkę na boki. Im bliżej było miejsca docelowego, tym zbierał się większy tłum ludzi, co wcale nie pomagało mi oddychać. Starałam się patrzeć przed siebie i skierować moje myśli na zupełnie inne obszary. Robiłam wszystko, byleby nie wpaść w panikę. Wreszcie, gdy zajęliśmy swoje miejsca, a dyrektor zaczął przemowę, poczułam prawdziwą ulgę.

–     Gratuluję – Victor szepnął mi do ucha, gdy już każde z nas odebrało swój dyplom.

–     Niby czego? – zapytałam podejrzliwie.

Miss PstryczekWhere stories live. Discover now