Rozdział 1.5

236 38 2
                                    


6

Po dojedzeniu owsianki i zagryzieniu jej chlebem, Farbauti Mischief wyruszył za drużyną. Szli już dobre dziesięć minut, kierując się na główny rynek. O tej porze Spenshown można pomylić z obozem wojskowym – przez niewątpliwie dużą ilość poszukiwaczy, krzątającą się tu czy tam. Tutejsi mieszczenie musieli przywyknąć do takiego stanu rzeczy, bo bez przejęcia, zgrabnie odnajdywali się w tłumie, zmierzając w swoje strony.

Płacz. Mag z nagła usłyszał narastający płacz. Wyraźnie przebijał się przez szmer ulicy, docierając także do uszów reszty; "Kapitana", Dena i Zenosa.

Gdzieś z boku, samotnie błąkała się mała dziewczynka, w okolicach czterech-pięciu lat. Niezwykle charakteryzowały ją zadbane, kruczoczarne włosy. Przecierała piąstkami oczęta i zdzierała gardło.

Przechodnie mijający dziewczynę, nie poświęcali jej choćby szczypty uwagi. W zabieganej codzienności każdy miał wystarczająco problemów na głowie, a smarkula jedynie się wydzierała; nie doskwierały jej rany ani nic podobnego. Najlepiej jeśli wkrótce zajmie się nią straż. Ale ku zdziwieniu Farbautiego, do dzieciaka ktoś podszedł...

– Hej, co się dzieje? No już, już, nie płacz.

I tym kimś, był ich "Kapitan". Przyklęknął przy dziewczynie i pogłaskał ją po łebku. Ale płacz zamiast zmaleć, tylko przybrał na sile. Może Light tryskał pozytywnym nastawieniem, a jego twarz intuicyjnie wzbudzała zaufanie; lecz był także postawnym mężczyzną, którego taki dzieciak mógł najzwyczajniej się wystraszyć. Szczytem było to, kiedy ukradkiem spojrzał w ich kierunku, z odrobiną paniki w oczach – prosząc tak o pomoc.

Ehh, beznadziejny facet. Chciał, to ma. Niech się teraz męczy.

Light starając się naprawić sytuację, strzepnął z papierosa okruszki popiołu. Owe opadły na ziemię, trochę się rozrosły i ukształtowały w miniaturowego kraba, robiącego proste ruchy. Na ten gest dziewczynka minimalnie się uspokoiła, wciąż cicho popłakując. Light widocznie sobie nie radził.

W końcu podszedł do niego Deny, zakrywając oczy i mówiąc coś w stylu "Gdzie jest Deny?", potem odkrył twarz i powiedział "Tu jest!". Dziecko znowu wybuchło histerią.

Rety, kolejny idiota.

– Kapitanie nie mamy za wiele czasu. Może weźmiemy ją ze sobą? – zaproponował chłopak.

– Dobra uwaga. Ale zamiast targać malca po sklepach, może lepiej z Farbautim poszukajcie jej opiekuna czy cośik podobnego?

– Um...

– W razie wu, widzimy się za dwie godziny przy bramie!

Light pociągnął za sobą Zenosa i oddalił się tak szybko, że dopiero gdy we dwójkę zostali sami, uświadomili sobie, że mężczyzna zwalił na nich zadanie opiekowania się smarkaczem – samemu uciekając.

- No cudownie. Tylko tego nam brakowało.

Mag przyjrzał się dziewczynie. I ogarnęło go zdziwienie. Nie chodziło o jej wygląd. A o to, co usiłowała powiedzieć. Potrafił używać zarówno języka powszechnego, jak i języka elfickiego. Nauczył się nawet demonicznego i dialektu zwierzoludzi. Znał wszystkie mowy jakimi można porozumieć się na Pantsnovel.

Imperium, Królestwo Diserd, Republika, Królestwo Zwierzoludzi, Królestwo Potworów, Wioska Elfów. Wszędzie, ale to wszędzie mógłby się dogadać. Jednak słowa małej pozostawały dla niego niezrozumiałe. I nie szło tu o jakiś tam dziecięcy bełkot, a o faktyczne próby ulepienia słów. Niebywałe. W takim razie po jakiemu mówiła? Starożytne rasy miały własne języki, ale czemu taki malec miałby się takowym posługiwać? A jeśli to nie to, to co? A może tylko mówi niebywale niewyraźnie? Albo jest chora umysłowo i plecie trzy po trzy?

Łzy RozpaczyWhere stories live. Discover now