Rozdział 19: Uwolnijmy się z tego potrzasku...

227 15 2
                                    

GO, DYLAN!
__

POV DYLAN: 

Nie sądziłem, że życie może mieć taki gorzki smak dopóki nie byłem zmuszony patrzeć na to w jaki sposób Philip Larcher traktował mamę. Na pozór zdawał się być partnerem idealnym: dbał o nią, spełniał jej potrzeby i zwracał na nią uwagę zarówno podczas formalnych przyjęć jak i w czterech ścianach. 

W rzeczywistości jednak Philip nie dbał o swoją kobietę, on ją kontrolował. Nie przychylał się do jej próśb, a jedynie zapewniał to co uważał za podstawowe dobra - zegarek Cartiera i pobyty w SPA, po tym jak płakała wcześniejszej nocy, osaczał ją na imprezach i nie pozwalał swoim ludziom spuszczać jej z oczu, natomiast w domu po prostu się nią bawił. Cieszył się, że była jego i nie zamierzał przestawać grać w swoją żenującą grę. 

Zastanawiałem się ile jeszcze upokorzeń z jego strony będziemy musieli znosić i gdzie położone są granice jego okrucieństwa, ale kiedy myślałem, że gorzej być nie może, Larcher wyciągał kolejnego asa z rękawa. Nie mógł odpuścić nawet w Święta Bożego Narodzenia. 

Siedzieliśmy przy stole w naszej patchworkowej rodzinie w standardowym składzie: Larcherowie, mama i ja. Philip jak zwykle zabawiał nas rozmową w postaci swoich zupełnie nie śmiesznych historii o jego luksusowym życiu, wypełnionym po kokardę pieniędzmi. I krwią, ale o tym nie raczył wspomnieć. 

- Cieszę się, że jest nas czwórka, jednak nieco smuci mnie, że dziewczynki odpuściły święta z matką... - powiedział gospodarz, gdy podawano danie główne. Z całych sił starałem nie przewrócić oczami: w Anglii święta były porą radosną, pełną głupkowatych żartów taty - Brandona - i kolędowania ze strony mamy. Mieliśmy swoje tradycje i dziwnostki, które sprawiały, że nie czułem się nawet w połowie tak drętwo jak w tej chwili. Najpierw tata czytał fragment z Pisma Świętego, ponieważ wiara była niezwykle ważna dla mojej mamy, potem Chelsea raczyła nas jakimś przemówieniem historycznym, co roku wybierając mowę jakiegoś innego władcy, myśliciela czy innego polityka, natomiast Barbie przygotowywała dom do zdjęcia, zazwyczaj prosząc dorywczych pracowników o to, aby jej pomogli. To właśnie dzięki mojej bliźniaczce mieliśmy ładne świąteczne zdjęcia, na których i tak nigdy się nie uśmiechał. 

- Wiesz dobrze dlaczego opuściły święta z matką - powiedziałem, nie mogąc wytrzymać. Znowu zrobiłem coś głupiego i doskonale o tym wiedziałem, ponieważ mama posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Od kiedy Philip wygrał sprawę w sądzie i wziął mamę "pod swoje skrzydła", moja rodzicielka nie jadła, przez co schudła chyba z pięć kilo, a może i więcej. Słaba i koścista resztkami sił, starała się mnie opanować. Tym razem obyło się bez większych dramatów, ponieważ Philip był w wyjątkowo dobrym nastroju. 

Tamtego dnia kiedy wprowadziłem się do jego domu, nie miałem tyle szczęścia. 

Dwójka goryli wciągnęła mnie do jakiegoś białego pokoju. W pierwszej chwili wydał mi się luksusowy - ogromne łóżko, jedwabna pościel, wielkie okno... 

Dopiero po chwili namysłu dostrzegłem, że pomieszczenie stanowiło idealne miejsce na urządzenie przytulnego więzienia. Philip cieszył się z mojej wprowadzki, ponieważ z bliska mógł mnie łatwiej kontrolować. A przeze mnie był w stanie wpływać na mamę. Zdałem sobie z tego sprawę dość szybko, ale nawet ja nie miałem pojęcia jak bardzo musiała przeze mnie cierpieć. Niepotrzebnie pyskowałem. Musiałem sporo odczekać, zanim usłyszałem przekręcający się zamek. 

Przyszedł Larcher, który nie za bardzo przejmował się moim jestestwem, skoro zdążył się umyć i przebrać. Miał na sobie golf i marynarkę, a do tego szare spodnie. Wyglądał jak taki jeden laluś, któremu miałem ochotę obić mordę w Londynie. Na sam jego widok w moim pokoju świerzbiły mnie ręce, a mimo to, musiałem się opanować. Jak się za chwilę miało okazać, całkiem słusznie: 

SuperiorWhere stories live. Discover now