Rozdział 12: Anioł

146 20 5
                                    


ENJOY THE RIDE!
__
Wymykałam się z domu, aby podpijać tanie wina. Jak jakaś zabłąkana nastolatka, która  zmęczona życiem rozważała samobójstwo. 

W moim przypadku nie było ono nawet opcją. Nie, kiedy musiałam ochronić własne dzieci. 

Na samą myśl o odebraniu sobie życia, przed oczami pojawiał mi się obraz Kommodusa, grożącego Lucilli tym, że jej potencjalny koniec oznacza koniec dziecka. Nie byłam największą fanką Gladiatora, ale doceniałam psychologiczne zagrania wykreowanych przez Scotta bohaterów.

Co zaś do samej groźby...

Philip nie był osobą dobrze znoszącą upokorzenia, a możliwość mojej wygranej nad nim z pewnością wpędziłaby go w poczucie porażki. Nawet nie chciałam myśleć gdzie wysłałby moje dzieci. 

Weszłam do monopolowego zbijając sobie piątkę z małoletnim sprzedawcą. Na początku mówił mi dzień dobry, ale teraz gdy tylko mnie widział mówiliśmy sobie siema. Zakapturzona podeszłam do lady czekając, aby podał mi jak zwykle jakieś tanie, słodkie wino, kiedy usłyszałam za sobą szept. 

- Nie obchodzi mnie, że chcesz iść na imprezę, masz się uczyć jeżeli nie chcesz skończyć jak ona. 

Przepraszam, co? 

Do tego jak ja "skończyłam" nie przyczynił się mój brak nauki, ba, zdałam z wyróżnieniem. Postanowiłam zignorować uwagę paniusi, która nosiła płaszcz obklejony logiem Dior, mając się za lepszą i cierpliwie czekałam na swoje zamówienie. Raja coś długo nie było, a ja miałam ochotę napić się i zatracić w rzeczywistości. 

Stałam się jedną z tych żon bogaczy, które uciekały w świat alkoholu, z tym, że jeszcze nie skończyłam na odwyku. Starałam się dobrze kamuflować - to znaczy wychodzić z domu pod przykrywką porannego zwiedzania miasta. 

To było dość zabawne, bo moje zwiedzanie miasta skończyło się na sklepie monopolowym w sąsiedniej dzielnicy lub gdy miałam nastrój w kolejnym, nieco dalej. 

- Nie zamierzam dużo pić mamo - odszeptała po chwili córka paniusi - to tylko impreza. 

- Nie pozwolę ci zaprzepaścić przeszłości, nie skończysz na ulicy... - diorówka kontynuowała.

Właśnie robiliśmy zakupy w ekskluzywnym sklepie w Harrison - miasteczku tak małym, że mogło robić za jedną z dzielnic Nowego Jorku - na jebanych przedmieściach NYC, nawet jeden głupi sikacz kosztował dwadzieścia dolków, chociaż na Bronxie dostałabym takie cztery razy taniej. 

- Nie skończyłam na ulicy - odparłam w pewnym momencie, akurat wtedy kiedy Raj wrócił z moim sikaczowym czteropakiem. 

- Nie odzywaj się do mnie obdartusko - paniusia powiedziała teatralnie zasłaniając moją postać ręką. 

- No ja przynajmniej nie panoszę się z Diorem na wierzchu - odgryzłam się. Przetrwałam życie z Aidenem - które ostatecznie nie okazało się złe - przetrwałam tortury ze strony Philipa, dam sobie radę i z wyrachowaną babą z monopolowego. 

Wzięłam głęboki wdech.

- Raj - zwróciłam się do sprzedawcy zaciskając zęby - daj mi jakieś Château Pétrus i miejmy to z głowy. Wino za trzy kafle z Harrison kosztujące pięć. Fajnie. Gdy Raj był tak dobry i podał mi butelkę, przesunęłam kartą po terminalu płacąc za wszystko, a następnie zwróciłam się do dziewczyny - ucz się pilnie, to skończysz z mężem w wielkim domu i trójką dzieci i jakimś psychopatą, który będzie chciał cię za wszelką cenę zdominować. Ale hej nie skończysz z marką na płaszczu, myśląc, że to podkreśli twój status. 

SuperiorWo Geschichten leben. Entdecke jetzt