14. Nawroty bólu

92 6 7
                                    

Wszelkie obrazy zdawały się na siebie nachodzić. Wszystko było jedną, wielką plamą, od której pragnęłam uciec, jednak nie było gdzie. Nie było w tym w ogóle mnie. Nie czułam swojego ciała - gdzie moje dłonie, nogi, głowa? Jednak tu jestem, jako bierny obserwator. Muszę być, prawda? W końcu widzę... Czuję i słyszę. Może jednak w jakiś sposób sama jestem tą sytuacją? Tym miejscem?

Co się w ogóle dzieje?

- Dowódco, kończą nam się zasoby.

Widziałam teraz moich przybocznych, którzy zostali mi przydzieleni do TEJ misji. Nie byłam sobie w stanie przypomnieć ich imion. Czułam, jak mam je na końcu języka.

- Deszcz uniemożliwia dalsze działania - rozglądałam się w poszukiwaniu tego głosu, bo wszystko się rozmyło. Znów patrzyłam jedynie na totalny miks wszelkich barw. Bolał mnie już każdy skrawek ciała - ciała, którego nie czułam. - Nie mamy nic - wody, jedzenia, leków. Chorzy i ranni umierają, a zdolni do walk nie mogą nic zrobić. Jakie są Twoje rozkazy? Potrzebujemy ich.

Nuta w jego głosie była oskarżycielska. W momencie poczułam się brudna i najgorsza. Jakbym to ja była wszystkiemu winna.

Jakbym odpowiadała za wszelkie zło tego świata.

Ten moment jednak tak nie wyglądał. Byłam tego pewna, bo śnił mi się praktycznie każdej nocy. Zresztą nie musiał - pamiętałam wszystko, co do najmniejszego szczegółu i jestem pewna, że przyboczni emanowali wtedy po prostu smutkiem i żałością.

Dlaczego teraz jest inaczej?

To było głupie pytanie - moje wyrzuty sumienia nigdy mnie opuszczą i samoprzebaczenie nigdy nie przyjdzie.

- Ilu mamy zdolnych i niezdolnych? - słyszałam teraz swój głos, a z rosnącego dymu wystąpiły przede mną trzy sylwetki - to musiałam być ja i moi zastępcy.

Walka z Dzikimi Centaurami. Plułam sobie w twarz, że się na to zgodziłam. Jednak jak bym mogła odmówić?

Myśląc także, że chociażby Koriam musiałby mierzyć się z takimi ciężkimi warunkami i decyzjami... Może i dobrze wyszło. Chcę dla niego jak najlepiej.

Jednak co z tego, że dostałam dobry oddział?

Co z tego, że wszyscy w kraju na mnie liczyli?

Pogoda nas zawiodła, teren okazał się już sam z siebie podmokły. Wszystko szło nie po naszej myśli.

Zaczęło się od ich ataku, totalnie niespodziewanego. Istna pułapka.

Mistrzowie strategii.

Zabili dużą część z naszych, część zranili, a inną zarazili.

- Łącznie z nami Pani będzie trzynastu, a leżących, nieprzytomnych bądź po prostu takich, którzy nie są w stanie walczyć trzydziestu sześciu.

- Nie jesteśmy w stanie ich obronić... - szeptałam sama do siebie.

- Nie jesteśmy w stanie obronić nawet siebie. Jeśli nasz zwiadowiec się nie mylił to...

- Tak wiem, będą tu dosłownie w ciągu godziny - dopowiedziałam, skazując nas niejako na wyrok.

Nieważnie jaka wtedy byłam, za jaką mnie uważano. Jaką chciano mnie widzieć.

Patrząc w oczy śmierci, czułam się niewyobrażalnie mała. Niewidoczna. Jakby ktoś już zmiótł mnie z powierzchni ziemi.

Wtedy to był policzek, bo spoglądałam w czarną pustkę w imię całego mojego oddziału - tego żywego, martwego i będącego na granicy.

Żywot NiezwyciężonejWhere stories live. Discover now