5. Chwila miłości

267 4 6
                                    

- Imeall? - zdążyłam usłyszeć tylko pytanie Edmunda, kiedy jak sterowana laleczka wychodziłam z sali treningowej. Wiedziałam, że mój wzrok jest pusty, a ponadto oblał mnie zimny pot i na dodatek cała zbladłam. Odczuwałam na plecach uwagę Sprawiedliwego i Koriama. Atmosfera zgęstniała. Słońce dla mnie zgasło, a zieleń zza okien stała się dobijająca. Nogi były zwykłą, najtańszą watą.

Cholera.

Nie zachowywałam się tak nawet wtedy, kiedy okazało się, że nie zdążę z przygotowaniem na przyjazd Edmunda. Dlaczego więc tak się teraz czułam?

Odetchnęłam ciężko i po chwili nabrałam więcej powietrza do płuc. Postanowiłam stawiać kolejne kroki przed sobą. Metaliczne trzaski odbijały się jakby głośniej niż zwykle. Czułam, jak duszę się w ćwiczebnym ubraniu i wyobrażałam sobie, jak całe moje otoczenia zaraz na mnie runie.

Maszerując tak przez korytarz, pozwoliłam sobie na ułożenie dłoni na pobliskiej ścianie. Koniuszki palców delikatnie muskały stare, białe cegły, które chciałyby się jakby rozsypać pod ciężarem opuszków. Pył niepozornie wkradał się za moje i tak już krótkie, ale zadbane paznokcie.

W ułamku sekundy zacisnęłam dłoń w mocną pięść, czując, jak napina się cała ręka.

Zatrzymałam się, zaciskając ją jeszcze mocniej i mocniej. Aż do bólu.

Odpuściłam chwilę później jak poparzona.

W głowie panował istny mętlik. Było logiczne, że w końcu i z ojcem będę musiała się pożegnać, jednak kiedy teraz wzywa mnie do siebie, wszystko wokół stało się dziwne.

Jakby obce.

Ruszyłam dalej.

Nie ukrywajmy, zawsze tak było. Nasze interakcje były dość sporadyczne, chociaż zawsze cząstka mnie chciała, żeby to wszystko wyglądało inaczej. Nie lubiłam szukać przyczyn takich relacji. Źle by to zabrzmiało, gdybym powiedziała, że jesteśmy na siebie wkurzeni albo traktujemy się nie w porządku. Po prostu zachowujemy się wobec siebie formalnie.

Służbowo.

On zdaje się być dla mnie bardziej królem Petungi, a ja dla niego następcą tronu, głównym wojskowym, spuścizną wiedzy o roślinach. Chociaż to ostatnie trochę mniej (bo to jak już było wspomniane), ojciec nie wdał się w swojego tatę, czyli dziadka, który miał bzika na punkcie natury. Nie dziwię się, nie powinniśmy zapominać o korzeniach.

I to dosłownie.

W każdym razie broniłam się całe życie przed myślą, że może mnie nienawidzić przez to, że mama zmarła w trakcie porodu. Bądź przez to, że po śmierci dziadka został ze świeżo wybudowanym królestwem sam. Zamiast silnego syna urodziła mu się po prostu dziewczynka.

Sam często wyjeżdżał albo po prostu był dla mnie niedostępny. Czułam jego dumę, szczególnie kiedy dochodziło do formalnych przyjęć z obcymi ludźmi. Wtedy trzeba było pokazywać, że królestwo, a więc nasze relacje mają się okej. To właśnie w takich wypadkach nasze służbowe odruchy wychodziły najczęściej i słowa były najlepiej przemyślane, zdania najbardziej dopracowane.

Troszczył się o mnie i dbał, nigdy nie pozwoliłby, by stała mi się jakakolwiek krzywda. Tak czuję. Wiem to. Może więc po prostu miłość ojcowska na szczeblu królewskim zostaje całkowicie przesłoniona przez nasze obowiązki i nie ma na nią czasu?

Ja też mogłam być lepszą córką.

Córką.

Mogło tak być?

Nie przyszłą królową, wojownikiem, obrońcą, kobietą w pięknych sukniach.

Jęknęłam gorzko, opierając się o najbliższy ceglany parapet. Słońce, które górowało teraz nad południem, grzało tak niemiłosiernie, że można by pragnąc uciec. Narnijskie słońce mnie jednak tak nie ogrzeje.

Żywot NiezwyciężonejWhere stories live. Discover now