🦋 ROZDZIAŁ VIII 🦋

117 10 3
                                    

Kiedy Dante wyrwał się ze snu i usiadł na materacu, przez dłuższą chwilę nie mógł złapać tchu. W pomieszczeniu było parno, a mokra od potu koszulka kleiła się do jego ciała. Ściągnął ją jednym ruchem i rzucił na podłogę. Dusił się, otwierał usta, ale mogłoby się wydawać, że zapomniał, jak się oddycha. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. W końcu złapał duży, łapczywy haust, nie poczuł jednak ulgi.

Otwartą dłonią uderzył w klatkę piersiową, czując w niej znajome pieczenie. Przez moment próbował przekonać sam siebie, że to tylko atak paniki — tak byłoby lepiej. Bezpieczniej. Nie musiałby się wtedy martwić o nikogo, ponieważ stanowiłby zagrożenie tylko dla siebie, a natrętne myśli nie mogły go przecież skrzywdzić, ponieważ były tylko myślami. Jednak ból narastał, a chłopak wiedział, że w jego umyśle nie gości panika a wszechogarniający gniew.

— Nie, nie, nie, nie, nie... — mamrotał do siebie, gdy na czworaka przeszedł przez materac i zsunął się na podłogę, siadając naprzeciwko lustra.

Jego oczy żarzyły jak dwie rozgrzane do czerwoności bryłki węgla, a na czole lśniły kropelki potu. Wilgotne kosmyki włosów przykleiły się do jego czoła, więc odgarnął je gwałtownie, jakby to przez nie było mu tak gorąco.

Wiedział, że to nastąpi, a mimo tego nie potrafił przygotować się psychicznie do kolejnej utraty kontroli. Poprzednia zniszczyła go i bał się, że następne będą tylko gorsze. Ale czy najgorsze już się nie wydarzyło? Zrobił coś, do czego nie sądził, że kiedykolwiek się posunie — zabił człowieka. Niewinnego człowieka. I tej skazy już nikt nigdy z niego nie zmaże.

Pisk w uszach stawał się nie do wytrzymania i nie pozwalał się skupić na odgonieniu czarnej chmury przysłaniającej jego umysł. Zamknął oczy, aby wybudować wokół swojej świadomości wysoki mur, ale zdawało się, jakby ciemna masa z zaborczą siłą przeciskała się pomiędzy najmniejszymi szczelinami i tworzyła nowe pęknięcia.

Nagle wstał, czując, że nie da rady dłużej trzymać w sobie całego tego gniewu i musi w jakiś sposób go wyładować. Spojrzał jeszcze raz w swoje odbicie, zauważając, że jego oczy wróciły do normalności. Wziął zamach i pięścią rozbił lustro. Mniejsze i większe kawałki szkła posypały się na podłogę, robiąc przy tym taki hałas, że nie trzeba było długo czekać na reakcję pozostałych domowników.

Jako pierwsza z sypialni wychyliła się Diana, jednak niepewnie stała w drzwiach, bojąc się wyjść na korytarz. Drugi pojawił się Dennis, który od razu chciał zamknąć za sobą pomieszczenie, ale Viola mu to uniemożliwiła, blokując go.

— Co się dzieje? — szepnęła Diana, a pytanie zawisło gdzieś w próżni.

Rodzice spojrzeli po sobie, gdyż w przeciwieństwie do pozostałych, doskonale wiedzieli, skąd dobiegał hałas. Usłyszeli powolne kroki Damiena, który wspinał się po schodach na piętro.

— Idę to sprawdzić — oznajmił Dennis bez wahania. — Zostańcie tutaj.

Po tych słowach ruszył prosto do pokoju Dantego, ostrożnie otworzył drzwi, nie wiedząc do końca, czego się spodziewać w środku. Zastał tam syna stojącego bosymi stopami na szkle, jego pięść zdobiła krew, mimo że na skórze nie znajdowało się już żadne rozcięcie.

— Hej — powiedział mężczyzna, aby zwrócić jego uwagę. Uniósł dłonie, pokazując ich wewnętrzną stronę w geście uległości. — Spokojnie, Dante.

Głos w jego głowie odezwał się i odbił echem po zmęczonym sytuacją umyśle chłopaka.

— Podnieś szkło — nakazał. — Zabij go.

— Nie — szepnął w odpowiedzi, ledwie słyszalnie. — Nie dam rady, tato... To znowu się dzieje.

— Musisz walczyć, synu. — Przysunął się na krok, nie wiedział jednak, co zrobi, kiedy wystarczająco się do niego zbliży. Tylko raz spróbował go przytulić w takim stanie i skończyło się to podbródkowym. Wirus szybko stłumił ból, ale ten po przygryzieniu języka został z nim na dłużej. — Musisz znaleźć sposób, żeby znowu przejąć kontrolę.

Bez wyjścia [Redfield #2]Where stories live. Discover now