🦋 ROZDZIAŁ V 🦋

156 13 24
                                    

Diana stanęła na krześle, który chwilę wcześniej ustawiła na samym środku korytarza na piętrze. Sophie w tym samym czasie mocno trzymała siedzenie, żeby wnuczka miała stabilny grunt pod nogami i przypadkiem nie upadła. To był oczywiście pomysł staruszki, która uparła się, że nastolatka nie może sama podjąć próby otworzenia strychu.

— Widzisz! — powiedziała z pretensją w głosie, kiedy szatynka stanęła na palcach i zachwiała się, w ostatnim momencie odzyskując równowagę. Pisnęła przerażona, złamała się w pół i złapała oparcia krzesła. Brakowało jej dosłownie kilku milimetrów, żeby dosięgnąć i przekręcić haczyk, gdyż jak na złość ktoś zgubił przeznaczony do otwierania klapy kijek. — Dobrze, że tu jestem, bo byś się zabiła. Zejdź, ja wejdę.

— Nie! — zaprotestowała dziewczyna, ponownie stając na palcach, tym razem jednak lepiej rozłożyła ciężar ciała i ustabilizowała się. — Jestem od ciebie wyższa, więc jeśli ja nie sięgam, to ty na pewno nie sięgniesz, babciu.

Sophie machnęła ręką, ale od razu przypomniała sobie, że nie powinna puszczać krzesła nawet na moment. Uniosła głowę, gdy drzwi od pokoju Dantego się uchyliły.

— Co tu się dzieje? — zapytał chłopak niskim, zachrypniętym głosem. Odchrząknął, marszcząc brwi. — Co wy kombinujecie o tej porze?

— Jest dziesiąta, śpiąca królewno — zauważyła Diana, nie przestając sięgać do klapy. Wybudowanie domu z niestandardowo wysokim sufitem było antyfeministycznym krokiem ze strony Damiena. Ze zrezygnowaniem opuściła obolałe ręce, uderzając nimi o uda.— Potrzebuję dostać się na strych.

— Złaź. — Blondyn machnął ręką, a jego siostra od razu usłuchała, robiąc mu miejsce. Sophie na moment rozprostowała kręgosłup, który zastał się w zgiętej pozycji i zaczął niemiłosiernie boleć. Chłopak nie czekał na asekurację, szybko wspiął się na krzesło na jednej nodze, obrócił haczyk, który służył za zamek i uwolnił tym samym składane schody prowadzące na poddasze. Zeskoczył na podłogę, z której już bez większego problemu dosięgał do konstrukcji i mógł rozłożyć stopnie. — Po co ci strych?

— Gdzieś są moje wrotki — odparła i zaczęła wspinać się po schodach, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Widząc, że bardziej one przypominały drabinę, zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób zejdzie na dół.

— Będą jeszcze na ciebie dobre? — Redfield przytrzymał dla niej stopnie z jednej strony, a Sophie w tym samym czasie chwyciła je z drugiej.

— Ja jej mówiłam, że pewnie nie. Trochę lat już na nich nie jeździła. — Sophie zerknęła w górę, ale nie zobaczyła nic poza smugą światła i toną unoszącego się w powietrzu kurzu.

— To nie było aż tak dawno! — zawołała dziewczyna. — Poza tym one wtedy były na mnie odrobinę za duże, więc powinny być w porządku.

— Co ona tam mamrocze? — zapytała staruszka Dantego, kompletnie nie rozumiejąc ani słowa wypowiedzianego przez wnuczkę.

— Że to nie było tak dawno i powinny być dobre, bo wtedy były za duże.

— Mam je! — krzyknęła Diana, a tupot jej stóp rozniósł się po suficie. Wychyliła się przez prostokątny otwór i opuściła na poluzowanych sznurówkach parę błękitnych, zakurzonych wrotek. Dante je przejął i odłożył na podłogę. — Dobra, teraz muszę stąd zejść.

Tak jak podejrzewała, droga powrotna okazała się znacznie trudniejsza niż ta w górę. Na nic zdała się asekuracja brata i babci, kiedy jej nogi trzęsły się tak mocno, że wprawiały w ruch również schody. Zeszła tylko do połowy, gdzie blondyn po prostu ją ściągnął i odstawił na ziemię.

Bez wyjścia [Redfield #2]Where stories live. Discover now