PROLOG

297 16 24
                                    


Dzień z wolna chylił się ku końcowi. Naruto widział to nie tylko w przygasającym słońcu, ale i w zmęczonych oczach Boruto, który raz po razie pocierał powieki drobnymi piąstkami. Chłopiec od dłuższej chwili pozwalał ojcu zamykać się w troskliwych objęciach i tylko nadzwyczajna siła woli – lub też zwykła przekora – nie pozwalały mu zapaść w kojący sen. Bywał uparty, nawet w równie niedorzecznych sytuacjach, jakby próbował udowodnić światu, że niesforna krew rodu Uzumaki goreje w jego żyłach od pierwszych miesięcy życia. W końcu ciekawskiemu spojrzeniu błękitnych, choć mocno już sennych oczu nie mogło umknąć nic, nawet jeśli miałby to być pojedynczy, wzbijający się w powietrze ptak.

— Hinata nie będzie zadowolona, jeśli Boruto znów zaśnie bez kąpieli — rzucił markotnie Naruto, ale w tych słowach nie zadźwięczała ani odrobina wyrzutu. — Mieliśmy wrócić przed kolacją.

Wzrok Naruto przesunął się w bok, zatrzymując na twarzy idącej obok niego kobiety. Uśmiechała się leciutko pod nosem, a różowe, sięgające ramion włosy raz po razie rozdmuchiwał podmuch wieczornego powietrza. Dziś Sakura nie miała na głowie ochraniacza z wyrytym na nim znakiem Wioski Liścia, a zwyczajowy uniform lekarski zastąpiła codziennym strojem; wiedział, że naprawdę trudno było zmusić ją do wzięcia dnia wolnego od szpitalnych obowiązków, dlatego czuł radość z ich wspólnego wieczornego spaceru.

— Myślę, że Boruto miał dobry dzień i to dla Hinaty liczy się najbardziej — odparła bez zastanowienia Sakura, spoglądając na pogrążone w sennym spokoju oblicze chłopca. — Dla niego zresztą też.

Naruto nie odpowiedział na słowa przyjaciółki. Skwitował je tylko uśmiechem, dbając, by myśli, które właśnie rozkwitły w jego głowie, nie wzbiły się przypadkiem w przestworza, gdy ubierze je w słowa i wypapla, jak zwykł to robić. Od czasu narodzin Boruto obiecał sobie przecież, że dojrzeje, odrobinę, na tyle, żeby być ojcem, którego sam być może nie miał, ale którego obecność czuł obok od zawsze. Bo dopiero teraz zaczynał rozumieć, jak silna była bezinteresowna miłość, za jaką jego rodzice bez wahania poświęcili swoje życie. I gdyby zaszła taka potrzeba, wiedział, że postąpiłby dokładnie tak samo.

— Sakurcia — zagaił nagle, zdając sobie sprawę, gdzie w swych spontanicznych krokach dotarli. — Pamiętasz to miejsce?

— Na tamtej polanie Mistrz Kakashi nauczył nas, czym jest praca zespołowa. Jak mogłabym nie pamiętać? — Sakura przystanęła, odwracając twarz i spojrzała w dal, dokładnie w ten sam punkt, w który właśnie patrzył Naruto. Trzy, nadgryzione zębem czasu drewniane pale wzbijały się ponad wysoką trawą, przywołując wspomnienia czasów, gdy wiele rzeczy wydawało się o wiele łatwiejszych niż w istocie było.

— Ziemia wygląda na nienaruszoną. Tak jakby dawno nikt tu nie trenował — zauważyła Sakura.

— Nic dziwnego, w końcu Mistrz Kakashi nie jest już pierwszej młodości. — Uzumaki zachichotał pod nosem. — Pewnie boi się, że teraz musiałby się trochę bardziej postarać.

Haruno skarciła go, ostrzegawczo przeciągając jego imię, jak dawniej, kiedy rzucił głupim żartem lub zaprosił ją na randkę po którejś z rzędu odmowie. Teraz też wyszczerzył się szeroko, kompletnie nic nie robiąc sobie z jej uwagi.

— Mistrz Kakashi pełni ważną funkcję — przypomniała mu. — Gdyby nie to, jestem pewna, że taki pojedynek nie sprawiłby mu żadnego problemu.

Cała Sakura. Od zawsze dbała o dobre imię ważnych jej osób, nawet gdy celowo ją podpuszczał.

— Jesteś tego pewna? — podsunął, a kącik warg drgnął mu w zawadiackim wyrazie. — Pewnie sam już nie pamięta, kiedy ostatnio był na jakiejś misji. Poza tym zauważyłem, że trochę... ten teges — zniżył głos do konspiracyjnego szeptu — przybrało mu się na wadze.

[SakuSasu] Jak Yin i YangWhere stories live. Discover now