19. "Dom"

64 4 0
                                    

To było nieprawdopodobne, jak uczucie otępienia sprawiało, że gubiliśmy zdolność do rejestrowania tego, co działo się wokół nas. Zapominaliśmy, gdzie się znajdowaliśmy, co robiliśmy i co mieliśmy zrobić. Tak jakby nagle przestawało się to dla nas liczyć.

Otępienie sprawiało, że zaczynaliśmy żyć w innej czasoprzestrzeni i nie wiedzieliśmy, jak na nią trafiliśmy.

To był tak bardzo dziwny stan. Tak bardzo nieprzyjemny. Pobudzał we mnie współczucie wobec osób, które cierpiały na choroby otępienne. Było mi ich żal przez to, że non stop musieli mierzyć się z czymś tak cholernie dziwnym.

Nie byłam w stanie policzyć tych wszystkich minut, które spędziłam, siedząc bez ruchu. Jedyną czynnością, którą byłam w stanie stosunkowo normalnie wykonywać, było wpatrywanie się w kółeczko odznaczające się na ciemnobrązowym blacie. Przetaksowałam je, w każdym calu, począwszy od nieskażonej rysami faktury, z której zostało wykonane, aż do wygrawerowanych w środku literach, które przyprawiały mnie o bezdech. Nie byłam w stanie nawet jej dotknąć, ponieważ miałam wrażenie, że mnie poparzy.

Nie mrugałam oczami, dzięki czemu z chwili na chwilę w moim polu widzenia pojawiało się coraz więcej kolorowych mroczków wywołanych przesuszaniem się moich gałek ocznych.

Zewnętrzne bodźce w ogóle nie docierały do mnie. Zupełnie tak jakby wokół mojego miejsca położenia wytworzyła się bariera ochronna, której nic nie było w stanie przebić.

To było popieprzone. Cholernie popieprzone.

W głębi mojego serca tliło się niedowierzanie w to, że widok tak drobnego przedmiotu zdołał wywołać we mnie wewnętrzną śmierć, która nie przynosiła mi wymarzonego ukojenia. Zamiast tego wpędziła mnie do czyśćca, w którym miałam odpokutować swoje winy.

Może zadzwonić po Liama?... — usłyszałam jak zza ściany. Niewyraźne.

Nie drgnęłam. Owy głos nie wywołał u mnie nawet grama emocji, lecz zdołał ściągać mnie na ziemię w momencie, gdy zaczęłam przyzwyczajać się do stanu, w który wpadłam.

Ile czasu ona już tak siedzi?... — tym razem głos był dużo bardziej wyraźny.

Bariera otaczająca mnie zaczęła tracić na sile, co poskutkowało tym, że powoli zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, co się działo.

Obrączka. Tu jest cholerna obrączka...

Zamrugałam kilkukrotnie, gdy moje gałki oczne wręcz błagały mnie o odrobinę nawilżenia, o czym poinformował mnie lekki ból, który je przeszył.

Jest blada, jak trup... — głos rozbrzmiał tuż obok mojego ucha.

Trupy są sine, a nie blade...

Powróciłam. Boleśnie oraz zbyt gwałtownie, przez co wszystkie bodźce uderzyły we mnie dwa razy mocniej. Stało się to tak nagle, że nie miałam czasu na przygotowanie się na atak z ich strony. Nie miałam możliwości odparcia go.

Zaciągnęłam się powietrzem, nawet nie wiedząc, w którym momencie wstrzymałam oddech. Był prawdopodobnie tym najważniejszym oddechem, dzięki któremu nie straciłam przytomności. I tak wytrzymałam bez niego bardzo długo.

— Kalie, dobrze się czujesz? — niski oraz poważny baryton zabrzmiał w moich uszach, a zaraz potem poczułam na swoim barku ucisk dużej dłoni. — Słyszysz mnie?

— Powiedz, że nie zrobiłeś tego, o czym myślę. — wyjąkałam, nie potrafiąc zdobyć się na płynny ton głosu.

Złapałam w dłoń kółko, które przyprawiło mnie o ten dziwny stan. Trzymając je w dłoni, przekręciłam się w stronę Vincenta, który stał za moimi plecami. Spojrzałam w górę centralnie na jego twarz oczami zbitego kota, mając przeogromną nadzieję, że pozbawi mnie wszystkich obaw, które przyprawiały mnie o kołatanie serca oraz spadki ciśnienia krwi.

Szmaragdowe Miasto (+18) ❗[ZAWIESZONE]❗Où les histoires vivent. Découvrez maintenant