Rozdział 21 - Kobiety armii

165 19 16
                                    

Nie mogłaś zasnąć. Przewracałaś się z boku na bok, a myśli krążyły pomiędzy strachem o własne życie z powodu ataku na Mel i możliwą w związku z tym wendetą Żniwiarza a zmarnowaną okazją na ucieczkę.

Miałaś szansę uciec – lider wypuścił cię przecież na całą noc i to jeszcze samopas.

Taaa, jasne, na pewno miałam jakiegoś "anioła stróża" za plecami.

A przynajmniej tak starałaś się usprawiedliwić to, że nie dość, że nie skorzystałaś z okazji do ucieczki, to jeszcze grzecznie wróciłaś, nawet dużo wcześniej niż miałaś prawo. Dlaczego?

Przecież jakbym nie wróciła, toby mnie dopadł w trzy sekundy.

No tak. Oczywiście, że ze strachu. Lepiej się nie narażać.

Zawiodłabym Torda.

O nie, tylko nie to. To nieprawda – nie obchodzą cię jego chore uczucia. W ogóle: haha, dobre, no na pewno by się rozpłakał, nie? Już to widzisz... Nie no, ale w sumie to wyraźnie był szczęśliwy, gdy cię zobaczył. Zauważyłaś to, mimo że starał się to ukryć. Spojrzał ci w oczy wzrokiem, w którym mieszały się przekora i ulga; zanim wrócił do tego domyślnego – obojętnego i oficjalnego. W ogóle się przyhamował, bo przez ułamek sekundy chciał też wykonać chyba jakiś gest w twoim kierunku, jednak w ostatniej chwili się wycofał i skrzyżował ręce. Krótko mówiąc, wyglądało na to, że mocno ucieszył się z twojego powrotu, a wszystkie dobre uczucia implodowały, to jest wybuchnęły, ale w środku i tam zostały. To raczej nie jest zdrowe.

Coś upadło z trzaskiem na korytarzu. Usiadłaś gwałtownie na pryczy. Skok adrenaliny rozbudził cię do reszty.

Cholera, nie zabijaj mnie. Sama też ucierpiałam, zresztą wiesz o tym. Nie rób mi krzywdy większej niż zdążyła mi się stać. Ja już się ciebie boję, nie musisz mnie straszyć bardziej.

Nasłuchiwałaś jeszcze chwilę, ale nic się nie działo. Ostrożnie położyłaś się z powrotem. Już naprawdę musi być z tobą źle, skoro po nocach zamiast spać analizujesz najmniejsze dźwięki i stany emocjonalne lidera.

Analizuję stany emocjonalne, bo to pozwoli mi przetrwać.

Dobra, dość tego. Pora wreszcie się zdobyć na ten krok, bo naprawdę zaczynasz popadać w Syndrom Sztokholmski. A to wyrok. Pozbierałaś się, założyłaś buty i sweter. Rozejrzałaś się kontrolnie. Dookoła wszyscy spali już głęboko. Mel nie było, ale nie obchodziło cię, gdzie jest. Najważniejsze, żeby wróciła za trzy godziny na dyżur na kuchni.

***

Ostrożnie przemykałaś korytarzem, co chwilę oglądając się przez ramię. Żadna ciemna postać za tobą nie podążała. Mimo to, starałaś się nie wydawać żadnego szelestu, oszczędzałaś nawet oddechy. Śmierć z ręki osoby, która zna się na anatomii i fizjologii ludzi wydaje się nawet gorsza niż jakikolwiek atak Torda.

Dobra, trzeba to przemyśleć. O szóstej rano moja przepustka wygaśnie, ale nie potrzebuję przepustki, skoro zamierzam uciec przez dziurę w ogrodzeniu. Z drugiej strony nie mogę uciec tak bez planu, bo źle skończę. Muszę mieć jakąś broń. Tu jest mnóstwo broni. Na pewno mają to policzone, ale chyba nie na tyle, żeby się zorientować jak jeden pistolet zniknie. Muszę się tylko upewnić, że tym razem nie zabieram pistoletu szefa. Po pierwsze: uciekam stąd, ale dokąd? Mój dom odpada – podałam im adres. Ale... mam tam kilka cennych rzeczy. To może... Ucieknę, zaszyję się gdzieś i poczekam aż zrobią mi rajd na dom i pójdą... Bez sensu, po co tracić przewagę czasową zanim się zorientują?! Beznadzieja jakaś.

Okej – nowy plan: najpierw ucieknę, potem się będę zastanawiać. To, co zrobię dalej jest zależnie od tego, ile będę miała czasu zanim ogarną, że mnie nie ma, czyli od mojego stealthu. Po prostu... Nie panikuj.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 16 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Intruz (Tord x Reader)Where stories live. Discover now