CAPÍTULO VEINTIUNO

412 27 4
                                    

―obecnie―

Isabela była dobrym słuchaczem. W czasie historii opowiadanej przez Arabelę nie próbowała przerywać, ani zadawać pytań. Dziewczyna sądziła, że tylko czeka, aż dotrze do końca, ale ona nie otworzyła ust jeszcze długo po tym, jak zapadła cisza. W milczeniu patrzyła tylko za okno, w stronę plaży, gdzie fale rozbijały się o skały. Jej twarz była surowa i skupiona. Tylko oczy zdradzały jakiekolwiek poruszenie. Wciąż biła się z myślami, a Arabela mogła jedynie mieć nadzieje, że nie postanowi wydać jej policji. Do głowy przychodziły jej setki możliwych reakcji kobiety. Nie spodziewała się jednak, że Isabella od razu przejdzie do rzeczy.

Powinnaś się ukryć poradziła, zwracając się do niej z opanowaniem. Jeśli ojciec twojego byłego męża faktycznie ma zamiar cię odnaleźć, najlepiej będzie, gdy znikniesz. Wyjedź w jakieś odległe miejsce. Najlepsza będzie Ameryka Południowa. Da się tam wieść spokojne życie. Można podrobić dokumenty i zacząć od nowa. Dam ci na to pieniądze...

Nie powiedziała ani słowa o tym, że jej przykro. Żadnych słów otuchy. Żadnego okazania emocji. Arabela nie mogła znieść myśli o tym, że jej babcia mogłaby być aż tak zimna, a jednak to wiele tłumaczyło. Isabella była człowiekiem sukcesu, który nauczył się dbać przede wszystkim o swoje pragnienia. W tym momencie z jakichś powodów chciała bezpieczeństwa wnuczki i była gotowa od razu rozpocząć należyte działania, by to osiągnąć. Arabeli jednak nie o to chodziło.

Instynktownie nachyliła się w jej stronę ponad stołem.

Nie mogę teraz wyjechać zaprotestowała. ― Muszę...

― Co musisz?

Isabela założyła ręce na piersi, jak zwykł jej ojciec. Poczuła dreszcz na karku. Nawet jeśli nie widzieli się przez ponad dwadzieścia lat, wciąż byli spokrewnieni. Wciąż mieli te same cechy. Łączyła ich krew.

― Wywiązać się względem tej bandy włóczęgów? ― spytała z wyraźną pogardą w ich stronę. ― Słyszałam, co mówił ten chłopak. Mają zatarczki z Diazem. Nawet tutaj się o nim słyszy. Jeśli również szuka zwojów, powinniśmy mu je dać. Niech bierze sobie diament razem z klątwą.

Pokręciła zawzięcie głową.

― Nie mogę odpuścić. Ojcu z jakiegoś powodu zależało na tym, żeby nikt go nie dostał...

― I nagle teraz chcesz być dobrą córką, która wypełnia wolę zmarłego tatusia? ― spytała ostro, ale widząc minę Arabeli, westchnęła cicho, wiedząc że przesadziła. Jej oczy odrobinę się zaszkliły, a głos zadrżał, gdy próbowała obronić się przed tym zarzutem.

― Nie masz prawa mnie oceniać.

― Nie oceniam cię ― odparła Isabella już nieco mniej napiętym tonem. ― Chcę ci pomóc, bo wyobrażam sobie, jak musiało wyglądać twoje życie, ale musisz zrozumieć, że kiedy Diaz się o tobie dowie, z pewnością skontaktuje się z Cameronem i będzie po wszystkim. Zmusi cię to współpracy lub przymknie, a jestem pewna, że nie tak chcesz spędzić resztę życia.

Dziewczyna milczała, czując się potwornie rozdarta. Z jednej strony wiedziała, że kobieta ma rację. Przyjechała do Hiszpani z myślą o jej pomocy, ale teraz gdy widziała inną szansę na znalezienie pieniędzy, dzięki którym mogłaby uratować swoją przyszłość, nie chciała przyjmować jałmużny. Z drugiej strony, w końcu zdołała doświadczyć prawdziwego życia. Takiego o którym wcześniej nie odważyła się nawet śnić. Nie wiedziała, czy zdoła się go wyrzec, jeśli coś pójdzie nie po jej myśli.

― Powinnaś to jeszcze przemyśleć ― oznajmiła Isabela, powoli wstając od stołu. ― Zrobisz co zechcesz, a ja pomogę. Jestem ci to winna, bo mój syn... ― nagle zachwiała się na nogach. Wyglądała jakby wraz z tymi słowami, poraził ją niewyobrażalny ból. Nie był on jednak związany z ciałem. Arabela to czuła.

BÓG ZŁODZIEI [18+] || DZIECIAKI Z LA MANCHY #1Kde žijí příběhy. Začni objevovat