CAPÍTULO VEINTICINCO

252 14 2
                                    

―obecnie―

Kilka minut po północy wyszli na balkon w mieszkaniu Julia, by oglądać przechodzący ulicą pochód. Arabela wychyliła się za barierkę, obserwując tancerzy w strojach faraonów, sfinksów i Kleopatr. Tego roku to właśnie starożytny Egipt stał się motywem przewodnim parady. Najpierw szła część tancerzy, później jechało kilka platform, na których siedzieli aktorzy. Wszystkiemu towarzyszył orszak bębnów, wystukujących ten sam niepokojący rytm. Oprócz tego gdzieniegdzie przejawiali się połykacze ognia, żonglerzy i iluzjoniści, a ulice zostały przyozdobione neonami, co nadawało nocy niepowtarzalnej magii. Czuła się jak zahipnotyzowana obserwując widowisko. Z zapartym tchem starała się rozkoszować tym momentem. Powiewem chłodnego wiatru i obecnością Tiaga. Jego dłońmi na swoich biodrach. Powinna się cieszyć tym momentem. Starać się zapamiętać każdy szczegół. Coś jednak ją rozpraszało. Jakieś dziwne przeczucie, że nie powinno ich tu być. Niepokój krążył w dole jej brzucha, nie pozwalając odetchnąć ani na chwilę.

Stali tak dopóki parada nie ruszyła dalej, a ulicę wypełnił podążający za nią tłum. Wtedy w drzwiach stanął Julio z niebezpiecznym uśmiechem na ustach i lampką szampana w dłoni. Nie miał okularów, bo tego dnia założył soczewki. Prezentował się natomiast niesamowicie szarmancko w rozpiętej, białej koszuli i szarych jeansach.

― Gotowi na noc pełną wrażeń? ― spytał przesadnie tajemniczym tonem. Wtedy jednak Matias zwyczajnie wyminął go w drzwiach. ― To miało znaczyć, tak?

Victoria machnęła na niego ręką, jakby chciała powiedzieć, że ma się nim nie przejmować. Miała na sobie sukienkę z wycięciami w talii i krzykliwy makijaż na miarę charakteryzacji z Euphorii. Proponowała Arabelii taki sam, ale nie miała sił na szykowanie się.

― Nie przejmuj się, bestie ― ruszyła w jego stronę, obejmując go ramieniem, jak prawdziwą przyjaciółkę. ― On tak wyraża ekscytację. Poza tym ma uczulenie na zbyt ekspresywnych ludzi.

― Jestem ekspresywny? ― spytał, udając zdziwienie, choć doskonale znał odpowiedź.

Gdy ich dwoje razem z Rico weszło do wnętrza budynku, by zejść na dół, Arabela odwróciła się do Tiaga, który wzrok wciąż miał utkwiony gdzieś w tłumie pod nimi. Dziewczyna poczuła ukłucie zmartwienia, znów widząc w nim roztargnienie. Był taki od kłótni z Matiasem i mimo że się pogodzili, jego humor nie uległ zmianie.

― Idziemy? ― spytała, łapiąc go za ramię i składając delikatny pocałunek na jego szyi, by przywrócić go do rzeczywistości.

Ulżyło jej, gdy złapał ją za rękę.

― Tak, a gdzie reszta?

― Właśnie wyszli. Nie zauważyłeś?

W odpowiedzi pokręcił głową, ale oboje ruszyli już do środka.

Na ulicy było tłoczno i głośno. Ludzie dookoła śmieli się, pijąc alkohol z plastikowych kubeczków. Otaczali ich zarówno starsi, jak i młodsi. Dzieci ścigały się w te i z powrotem, choć był już środek nocy. Święto trwało w najlepsze. Po niedługim spacerze wszyscy dotarli w końcu do centrum, gdzie rozpoczął się festyn. Nad miastem górowały migające karuzele i kolejki. Wzdłuż drogi rozstawione były budki z jedzeniem oraz innymi atrakcjami. Tłum był tak gęsty, że momentami wszyscy musieli trzymać się za ubrania, żeby nikogo nie zgubić.

Chwilę zajęło im ustalenie pierwszej atrakcji, z której chcą skorzystać. W końcu poszli na samochodziki. Dobrali się w pary, by następnie wsiąść do niewielkich pojazdów i zderzać się ze sobą w przeznaczonym do tego obszarze. To nieco pozwoliło wszystkim wpasować się w klimat festynu. Na moment zapomnieli o problemach i śmiali się w głos jak niczego nie świadome dzieci.

BÓG ZŁODZIEI [18+] || DZIECIAKI Z LA MANCHY #1حيث تعيش القصص. اكتشف الآن