CAPÍTULO TRES

429 28 0
                                    

―obecnie―

Victoria była odrobinę drobniejsza, toteż ubranie, które podarowała Arabeli ciasno opinało ją w talii, uwydatniając kształt bioder. Z początku miała zamiar poprosić ją o spodenki i jakiś top, ale końcowo uznała, że nie będzie wybrzydzać. Skończyła więc okryta w zwiewną sukienką na ramiączkach. Śliski materiał luźno opływał dekolt, by następnie marszcząc się lekko na brzuchu, spłynąć w dół aż do kolan. Jasny odcień kontrastował z jej opaloną skórą. Gdyby tu i ówdzie dodać koronkę, czułaby się jak w koszuli nocnej. Wyglądała jednak na dużo bardziej ogarniętą niż w rzeczach Tiaga. Gdy dodatkowo włożyła do uszu duże kolczyki, poczuła się niemal jak dawna wersja siebie. Dziewczyna, która potrafiła godzinami wystawać przed lustrem, mierząc idealne stroje na kolacje firmowe. Ta, która wiedziała, że klient pozwoli jej wykazać się wiedzą, tylko jeśli ładnie się zaprezentuje. Która potrafiła raz spojrzeć na człowieka, by już wiedzieć, czy ma go w garści. Odrobinę przeraziła ją myśl, że już nigdy nią nie będzie. Bo choć czasem niezmiernie nużył ją schemat pracy, lubiła osiągać wyznaczone sobie cele. One w pewien sposób napędzały jej życie. Teraz miała natomiast tylko jeden:

Nie trafić za kratki.

Dlatego przed wyjście zaczęła przeglądać internet. Na ogół trzymała telefon wyłączony, by nie zdradzać swojej lokalizacji. Co prawda na lotnisku wymieniła kartę SIM, ale nie miała pewności, czy w czasie ich związku, Blaise nie zainstalował żadnego nadajnika. Wpisywała w wyszukiwarce różne hasła: Wydarzenia Londyn, Garcia Inductries Sp. Z.o.o., Blaise Cameron, Blaise Cameron i Arabela Garcia. Znalazła jednak tylko artykuły o upadającej firmie, śmierci swojego ojca oraz zdjęcia Blaise'a ze spotkań oraz imprez. Nic czego dotąd by nie wiedziała. Oznaczało to tylko jedno. Robert nie chciał, by sprawa wyciekła do mediów. Chciał załatwić ją po cichu. Odnaleźć Arabelę, odebrać jej to, czego potrzebował by sprzedać jej dziedzictwo, a następnie wysłać za kratki, by ukarać ją za odebranie syna. Gdy ojciec kilka miesięcy temu przestrzegał ją przed Cameronami, była pewna, że ma urojenia. Znała ich przecież od dziecka. Byli porządnymi ludźmi ze smykałką do interesów. Wiedziała, że nie zrobiliby jej krzywdy. Teraz dałaby wszystko, by posłuchać jego rady. Może wtedy nie pozwoliłaby matce sprzedać im części udziałów. Może wszystko co się stało, nie musiałoby mieć miejsca.

Słysząc pukanie do drzwi, zgasiła ekran telefonu. Nie zdążyła zawołać „proszę" kiedy w progu stanął Tiago. Był w pokoju już chwilę wcześniej, by zabrać z szafy ciuchy. Teraz miał na sobie koszulkę z kilkoma rozpiętymi do obojczyka guzikami oraz szorty z szerokimi kieszeniami. Jego włosy wciąż były odrobinę mokre po prysznicu. Wyglądał, jak beztroski surfer, który chwilę temu wrócił z plaży. Do jej nozdrzy natychmiast dotarł nęcący zapach sosnowych perfum.

― Gotowa?

Ostrożnie podniosła się z materaca, wygładzając materiał sukienki.

― Mogę przyznać, że nie?

Chłopak wzruszył ramionami, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i ruszył ku niej w głąb pokoju.

― Możesz, ale raczej nie wiele to zmieni ― odparł, krzywiąc się nieznacznie. ―Myślę, że twoja babcia żyje, jednak lepiej będzie zajrzeć do ksiąg parafialnych. Może natkniemy się na jakiś trop. Potem sprawdzimy lokalny dom starców, a na koniec zajrzymy do baru.

― Do baru?

― Najwięcej informacji zawsze zdobędziesz tam, gdzie leje się alkohol.

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem, kiwając głową. Miał rację. Ta niepisana zasada obowiązywała w każdym miejscu na ziemi. Nie bez powodu chadzała na imprezy dokładnie w te same miejsca, co szefowie konkurencyjnych firm.

BÓG ZŁODZIEI [18+] || DZIECIAKI Z LA MANCHY #1Où les histoires vivent. Découvrez maintenant