CAPÍTULO DOS

485 28 6
                                    

―obecnie―

Arabela patrzyła przez okno, usiłując zapamiętać jak najwięcej szczegółów z otoczenia, w razie gdyby miały jej się kiedyś przydać. Na powrót zaczynali zbliżać się do centrum miasta. Santiago z dobrego serca opowiedział jej, co właśnie mijają. Mieli za sobą stary magazyn zboża zachowany jako obiekt historyczny oraz muzeum uwielbiane przez turystów. Kierowali się na południe, wzdłuż obskurnych kamienic we wszystkich odcieniach pomarańczowego. Przejechali obok lokalnego supermarketu, by następnie skręcić w ciasną jednokierunkową alejkę. Dziewczyna próbowała znaleźć nazwę ulicy, ale mignęła jej przed oczami tak szybko, że nawet nie zdążyła jej odczytać. Od zawsze łatwiej było jej mówić po hiszpańsku. Znała brzmienie niektórych wyrazów, jeszcze zanim nauczyła się ich kształtu na papierze. Z tego powodu tata nieustannie zamawiał jej ciekawe książki. Większości z nich nawet nie tknęła. Leżały w jej mieszkaniu pod podręcznikami do biznesu, pokryte warstwą kurzu.

― Więc mówiłeś, że mieszkasz z przyjaciółmi? ― zagadnęła w końcu, usiłując mentalnie nastawić się na to, co ją czeka. Cicho liczyła jednak, że akurat nie zastanie lokatorów. Być może będą akurat poza domem, a ją ominą kolejne niezręczności.

― Tak jest taniej ― odpowiedział Santiago bez zaangażowania. ― Jesteśmy we czworo. Ja, Matias, Rico i Victoria.

― Trzech gości i jedna laska? ― upewniła się, bo z hiszpańskimi imionami nigdy nic nie wiadomo.

Chłopak jednak odebrał to pytanie nieco inaczej.

― Tak. Minusem są krzywe spojrzenia sąsiadów przekonanych, że jebiemy Vicky we troje ― prychnął z rozbawieniem. ― Co jest absurdalne, bo Rico jest jej młodszym bratem. W dodatku gejem.

Arabela uniosła do góry brwi. Powinna była już wcześniej zauważyć, jaki bywał bezpośredni. Nie miewał raczej problemu z ubieraniem myśli w dosadne słowa.

― Zawsze zostajesz ty i ten drugi ― podsunęła żartobliwie, nie mając zamiaru wyjść na zawstydzoną cnotkę. Wątpiła jednak, by nawet Hiszpanie byli przyzwyczajeni do rozmów o poligamii. Szczególnie z osobami, które znali niecały dzień.

― Robił to tylko jeden z nas ― odparł niby mimochodem. ― I to bardzo dawno temu.

Szukała na jego twarzy czegoś, co świadczyłoby o tym, że chłopak żartuje. On jednak mimo swobodnego tonu mówił poważnie. Sądząc po jego lekkim podejściu do tematu oraz drwinie w kącikach ust, domyśliła się, że mówił o sobie. Mieszkanie pod jednym dachem z ex w jej wyobraźni nie wyglądało dobrze, ale jemu najwyraźniej nie przeszkadzało. Musieli mieć to przerobione.

― Wszyscy zajmujecie się tym samym? ― spytała, by wyplątać ich z tej niezręczności wypełniającej przestrzeń w samochodzie niczym gorące powietrze. Nagle doceniła to, że w jednym z okien brakowało szyby.

― Można tak powiedzieć ― odparł wymijająco. ― Każdy w trochę inny sposób, ale również mało legalny.

Miała ochotę spytać dlaczego w zasadzie zdecydowali się na takie życie. Nie chciała wierzyć, że tak bardzo brakowało tu legalnej pracy. Ciekawiło ją, co sprawiło że tak ryzykowali. Bo przecież fakt, że chłopak nigdy nie został przyłapany, nie gwarantował dożywotniego bezpieczeństwa. Czuła jednak, że za tym kryje się głębsza historia, której nie będzie chciał jej opowiadać. W każdym razie jeszcze nie teraz.

― Masz ochotę zdradzić mi o nich coś jeszcze? ― dopytywała zamiast tego, łudząc się, że może zdoła wyczytać coś między wersami.

Chłopak gwałtownie skręcił w jedną z ciaśniejszych alejek, omal nie zahaczając o jeden z przydrożnych śmietników. Z sykiem wypuścił powietrze z płuc.

BÓG ZŁODZIEI [18+] || DZIECIAKI Z LA MANCHY #1Where stories live. Discover now