∆Bill∆

6 0 0
                                    

Ilekroć o tym myślałem wracałem do tego głupiego świata. Myślałem o tych wielkich oczach, w które nie chciałem już patrzeć i zapachu czekolady w jej obecności. Nienawidziłem tego, lecz ten organ wewnątrz miękł na widok jej uśmiechu. Odrażające. Dręczyłem się pytaniem, czemu ją uratowałem i dlaczego nawet pomogłem? Przez pierwsze dni jako "człowiek" nie chciałem spać by nie dać temu durniowi satysfakcji. Tak naprawdę widziałem tylko jego ślepia i słyszałem głos, jednak wyobrażałem sobie jego śmiech. Nigdy nie spadłbym do poziomu Sosny! Nigdy nie stanę się czyjąś pacynką! Lecz i tak poległem. Powieki były coraz cięższe, nawet ta od mojego demonicznego oka. Miałem halucynacje, przyjemne i śmieszne. Widziałem moich znajomych śmiejących się i wołających mnie, tron z mieszkańców Gravity Falls i dobrą zabawę, a gdy nieszczęśliwie zasnąłem czułem intensywniej. Do dziś utkwił mi w głowie obraz śmierci tych głupich bliźniaków. Cieszyłem się, jednak coś było nie tak. Po raz pierwszy czegoś nie wiedziałem- czy na serio chciałem żeby Gwiazdeczka umarła? Dziwiło mnie jej zachowanie, chęci przymilenia się jakby to miało coś zmienić. Przyniesienie mi surowego ciasta w formie piernikowych ludków. 'Dobre żarty' pomyślałem wtedy, ale najwidoczniej cały wszechświat ze mnie drwi. Gdy widziałem jej zaróżowione policzki, kiedy dotknąłem jej malutkich rączek zarumieniła się bardziej. Czemu? Nie rozumiałem. Musiałem upewnić się, że mimo tej odrażającej powłoki wciąż jestem sobą. Prowokowałem bójki zwykłymi szeptami na przykład o tym, że jakaś dziewczyna pocałowała innego chłopaka niż tego, co się przy niej kręcił. To było takie zabawne! Do czasu... Szybko to ze mnie zeszło. Szybciej niż zwykle. Zazwyczaj to tak łatwo nie puszcza i okej. Byłem wredny, opryskliwy, fałszywy, ale nienawidzę ich wszystkich. To nie mój świat. Nie taki jaki chciałem stworzyć. Czułem się tak dziwnie. Ból był zabawny, ale moje rany goiły się tak szybko, co sprawiło, że jeszcze bardziej skierowałem swój gniew na Złotookiego. Nie chciałem popaść w zupełny obłęd i na przykład w tym dziwnym stanie się zabić. Potrzebowałem spokoju, a moje myśli nawet bez wszechwiedzy szalały. Potrzebowałem spokoju, który odnajdywałem jedynie w otoczeniu Gwiazdeczki. Przy niej uczyłem się czegoś, czego nie rozumiałem... Uczuć? To nie tak, że byłem jakimś zbokiem, czy coś, lecz przekierowywałem na nią świadomie, czy nie moje myśli. Starałem się jej... Pomóc? Tego pamiętnego dnia te słowa ledwo przeszły mi przez gardło i przyszedłem do domu moich wrogów. Sosna syczał na mnie. Muszę przyznać mimo, że mnie bawił był bystry. Jego matka odciągnęła go od naskoczenia na mnie przymusowym wyjściem. A ja? Poszedłem zwiedzać salon. Z początku z obojętnością przeleciałem wzrokiem po tych rodzinnych fotografiach, jednak coś mnie tknęło. "Rodzina"? Czym ona jest? Od kiedy pamiętam miałem braci, których nie chciałem. Miałem ojca, którym gardziłem. W końcu nikt z nich nie był potrzebny mi do szczęścia... Więc czemu Pines'owie na tych wszystkich zdjęciach się szczerzą? Czyżby aktorstwo, fałsz, natura ludzka? Nie. To coś głębszego. Zaciekawiło mnie jakby to wyglądało w rodzie Cipher'ów. Nie. To śmieszne. Wspominając to cicho zachichotałem, lecz wtedy naprawdę coś mnie ukuło. Spojrzałem na zdjęcia Gwiazdeczki na kucyku. Była taka szczęśliwa. Na ten widok poczułem dziwną ulgę, jakbym stał się lżejszy. To... Miłe? 'Zawsze byłaś taka wesoła, prawda?' pomyślałem na głos. Nie. Gdzie w tym sens? Przez głupie roztargnienie nawet nie dosłyszałem pozostałych Pines'ów w przedpokoju. Chyba nic nie słyszeli, bo nie zareagowali. Oby. Co za upokorzenie. Rozczulam się nad idiotycznym foto? Bzdura. Powędrowałem do pokoju, w którym przy biurku siedziała Gwiazdeczka.

-Bill!- zawołała na mój widok.

To trochę zbiło mnie z tropu. Może przez fakt, że w jej przyszłości byliśmy... Wrogami? Gdyby to wiedziała... Lepiej nie gdybać. Zaskoczyła mnie tym, że odmówiła mojej propozycji pomocy. Zrobiła to już drugi raz... Chociaż może podczas tamtego skarpetkowego show dla jakiegoś chłoptasia... To w sumie był szantaż. Jednak ona była inna przez to tak strasznie denerwująca. Zwykle ludzie są na tyle naiwni by bez namysłu podać mi dłoń. A ona tego nie robi. Dlaczego? Przecież jest głupsza od pozostałych, albo to ja jestem głupcem. Co w sumie było absurdalne. Ja? Istota wszechwiedząca? Dawniej...

**

Przełknąłem nerwowo ślinę łapiąc jeszcze bardziej za poręcz balkonu motelu w centrum miasta. Wyglądałem w dal, aby wrócić do pełni tego zimnego wspomnienia...

**

Pokazała mi w zeszycie jakieś głupoty. To nie miało sensu! Przecież to równanie! Byłem wściekły. Jak mogła tego nie pojąć?! To matematyka, a nie jakiś romans. W sumie, czy ten poziom nie jest za wysoki na jej wiek? Nigdy się tym nie interesowałem. Ale wnerwiała mnie myśl, że nie rozumiałem. Przecież to nie na tym polega! Po co są głębsze uczucia? Te myśli sprawiały, że w pomieszczeniu zrobiło się dziwnie duszno. Zagotowałem się. O, co z tym chodzi? Przecież wszyscy powinni skupić się na swoich korzyściach, a ona... Robiła to celowo? Głupia troska, zbędne chęci... W końcu dla niej to najwyraźniej zabawa. Nie wiem, czym się kierowałem i czy wogóle myślałem. Zupełnie jakbym stracił nad sobą kontrolę. Nie pamiętałem nawet jak wyszłem z pokoju Gwiazdeczki. Tylko momentalny haj, głośny śmiech, gorąc na policzkach, ból i szybsze bicie serca. Jakby jutra miało nie być. Wtedy się zjawiła zadając to trudne pytanie. Zastygłem bez ruchu, milczałem. Podczas, kiedy ona... Byłem taki ślepy. Czułem jakby coś przedziurawiło TEN organ. Błyskawica? Gdy tylko zauważyłem w jej dłoni mały nożyk, którym... Zbladłem. Ścigałem się z czasem aż metal nie obił się o podłogę. Nieświadomie mocno się w nią wtuliłem. Czemu to robię? Po co ratuję Gwiazdeczkę? Nie mogę jej skrzywdzić. Czy ja ją lubię? Przecież nie powinienem! W przyszłości będzie moim zabójcą! Zdystansowałem się. Gdy tylko wróciła jej rodzina wyszedłem bez słowa czując gorzki posmak w gardle. Wyszedłem z mieszkania. Wszyscy pytali 'co się stało?' Nie odpowiedziałem...

**
Minęły dwa tygodnie od tamtych wydarzeń, a ja wciąż czuję ten gorzki odór. Wypuściłem głęboki oddech, a wraz z nim dymny obłoczek. Temperatura znów jest na minusie. A ja stoję na balkonie. Podziwiam miasto nocą, masę świateł. Zimno mi, lecz nie bardziej niż wtedy. Ciągle wspominam tamten dzień i nie czuję radości. Właściwie coś przeciwnego, wstręt do siebie. Mogłaby dołączyć do mojej gromady międzywymiarowych przestępców. Może wtedy nie czułbym się tak samotny słysząc zamiast bezmyślnych komplementów jej głos mówiący "głupi dorito". Uśmiechnąłem się lekko chcąc wybuchnąć śmiechem, lecz przerwała mi myśl, że to bez sensu. Wcześniej, czy później mnie znienawidzi. To boli nie przyjemnie. Tą dziwną ciszę przerwało pytanie za moimi plecami.

-Billy?- odwróciłem się w kierunku sypialni.

Drzwi balkonowe wciąż były szeroko otwarte, materiał zasłony ciągnął wiatr. Rozszerzyłem oko na widok błękitnowłosego chłopaka.

-Will?- pomyślałem na głos.

Ten nieznajomy| MabillWhere stories live. Discover now