Rozdział 2

832 15 3
                                    

Podróż taksówką zajęła mi z 5 minut. Wysiadając z niej spojrzałam przelotnie na skrzynkę na listy. Zdziwiłam się ponieważ był w niej list, a była sobota, więc kurierzy i listonosze nie powinni dzisiaj raczej pracować. Cóż pewnie pan Jones poprosił wczoraj Maggie o opróżnienie skrzynki, a ta pijawka jak zwykle pewnie olała temat i zajmowała się ploteczkami ze swoimi równie wkurwiającymi koleżaneczkami.
Raz miałam okazję słyszeć ich rozmowę i o jezu.

Nigdy w życiu nie słyszałam równie tak kłamliwych suk jak one. Najpierw obrabiają komuś dupę, a na następny dzień są mega miłe i pomocne. Jak to kiedyś powiedziały "są miłe tylko dla osób z których mogą czerpać jakieś korzyści". Osobiście twierdzę, że to co robią jest chore, zresztą one w sumie także.

Nie zastanawiając się więcej nad zachowaniem Maggie i jej przyjaciółeczek, postanowiła wziąć ten list. Już wysuwałam rękę, aby go dosięgnąć, gdy nagle zamarłam.
Na liście było moje imię i nazwisko.

Ale dlaczego?

Przecież nikt nie wiedział o tym, gdzie się obecnie znajduję. Nikogo nie obchodziłam. Ten list nie wyglądał również na wysłany z urzędu czy podobnych instytucji. Postanowiłam czym prędzej udać się do pokoju i dokładnie obejrzeć list wraz z zawartością.

Wchodząc do budynku natknęłam się na nikogo innego jak tą fałszywą sukę Margaret.

- I jak tam bluzeczka od mamusi skarbie? - zapytała prześmiewczo dziewczyna.

Obiecuję, że gdyby nie fakt, że w domu znajdowali się jej rodzice przyłożyłabym jej z całej siły w twarz, na której maluje się przepełniony kpiną uśmiech. Chyba będę musiała zapisać się na boks czy coś, bo przez nią mam nagromadzone w sobie tyle złych emocji, że mogę kiedyś "przez przypadek" mocno jej przywalić w towarzystwie państwa Jones, a to coś czuję nie skończyłoby się dla mnie najlepiej.

Postanawiam nie odpowiadać, tylko pogromić ją zabójczym spojrzeniem. Toczymy walkę parę sekund po czym wymijam ją i specjalnie zahaczam mocno ramieniem. Coś czuję, że mogę mieć jutro przez to lekkiego siniaka, ale było warto. Nie czekając na odpowiedź dziewczyny szybko ruszam schodami na piętro i zatrzaskuję się na klucz w moim pokoju.

Jest to tak naprawdę jedyne miejsce wolne od Maggie. Nigdy tutaj nie wchodzi, nie zagląda, nie to żeby mi to jakoś przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Bardzo się cieszę, że nie muszę jej oglądać w moim małym azylu.

Siadam przy moim biurku, który jest umieszczony przy oknie, przez co podczas wykonywania prac domowych czy innych czynności mam piękny widok na ogród, o który pani Jones bardzo dba. Wyciągnęłam z kieszeni jeansów list i jeszcze raz mu się przyjrzałam.

Hm.. to trochę dziwne - myślę sobie.

Na kopercie znajdowało się tylko i wyłącznie moje imię i nazwisko. Nie było żadnego znaczku, czy danych, gdzie list ma trafić. Już po tym wiedziałam, że list musiał zostać doręczony własnoręcznie.

Tylko przez kogo?.

Nie zastanawiając się więcej sięgnęłam po linijkę i sprawnie otworzyłam kopertę. Pierwsze, co wpadło mi w oczy, była fotografia. Wyciągnęłam ją więc ostrożnie i momentalnie zdębiałam. Serce zaczęło mi szybciej bić, poczułam zimny pot na plecach. Nie wiedziałam skąd ktoś mógł mieć tą fotografię. Nigdy w życiu jej nie widziałam oraz o niej nie słyszałam.

Przedstawiała moich rodziców, którzy byli bardzo szczęśliwi, trzymali małą mnie. Jeśli miałabym strzelać powiedziałabym, że mam tam około 2 może 3 miesiace. Wszyscy wydawali się być niezmiernie szczęśliwi i spełnieni, siedząc przy stole w sadzie pełnym jabłoni. Kojarzyłam ten sad, razem z mamą pare razy w roku tam jeździłyśmy pozbierać jabłka. Nigdy nie pytałam do kogo należał ten sad, chociaż wiedziałam i się dziwiłam, bo nie był naszą własnością, a i tak jeździliśmy tam na zbiory.

Escape from destinyWhere stories live. Discover now