10.Przejażdżka..

558 20 1
                                    

Wstałam rano o godzinie 10:47 Shane'a już nie było. Wzięłam telefon z szafki i zobaczyłam wiadomość od Shane'a

Dzisiaj

Shane❤️😍
Pojechałem do organizacji.
W domu jest Dylan i Hailie.
Będę w domu o 20. Buziaki.
9:54
Okej
10:48

Poszłam do pokoju ubrać się w normalne ciuchy. Ubrałam się w biały top oraz krótkie jeansowe spodenki. Włosy spiełam klamrą oraz zrobiłam lekki makijaż.
Schodziłam po schodach kiedy usłyszałam rozmowy.

- Shane cały czas albo praca albo Abby.- powiedział pierwszy głos. Był to głos Tonego.- to nie tak że jej nie lubię. Ona jest spoko, ale przez to wszystko Shane się totalnie zmienił.

- Może trochę ale to nie jest jej wina.- Próbował wybronić mnie Dylan.- to jest moja przyjaciółka. Chociaż muszę przyznać, ostatnio z nimi się nie da pogadać.

Dziwnie się poczułam. Czy oni mnie obgadują? Ja....ja nie chciałam...

- Może to za wcześnie żeby ją tak wplątywać w te wszystkie sprawy organizacji i ogólnie rodziny.- Tony najwidoczniej nie był przekonany co do mojego i Shane'a związku.

-Ona jest narzeczoną Shane'a, czyli w sumie już jest rodziną.- Dylan jest kochany że próbuje mnie bronić, ale....oni mnie tu nie chcą..- Tony znamy ją od dziecka, nie ufasz jej?

- Nie widzieliśmy się z nią tyle lat, może się zmieniła.

- Hailie też do nas przyleciała, a jej nie znaliśmy w ogóle- widać że się już denerwował.

-Ale ona jest naszą siostrą..- nie dokończył bo Dylan mu przeszkodził.

- Abby też jest naszą rodziną, czy tego chcesz czy nie!- zaczął krzyczeć na Tonego

- Ona jest inna niż my! Dylan, zrozum! Wiem że to twoja przyjaciółka ale k**wa, trzeba jeszcze poczekać z tym wszystkim! Nie mieszaj jej we wszystkie sprawy!- Dylan się już nic nie odezwał wyszedł z salonu i zobaczył mnie. Stałam jak wryta w podłogę ze łzami w oczach.

-Ab....- nie widział co mi powiedzieć. Poprostu stał i się patrzył.
Jeśli on nie widział co ma zrobić, to ja coś zrobiłam. Pobiegłam do garażu i wzięłam jeden z motorów. Ten był chyba Shane'a, ale on go nie używa. Wyciągnęłam go najszybciej jak umiałam i odjechałam. Za sobą słyszałam tylko krzyki Dylana. Jechałam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie dojadę, nie miałam też wyznaczonego celu mojej przejażdżki.

Jeździłam tak z kilka godzin. Aż wreszcie dojechałam do jakiejś małej wsi. Weszłam do małego baru. Siadłam, poprosiłam o coś do picia bez alkoholu. Siedziałam tam 2 godziny, ludzie mi się przyglądali jakbym uciekła matce i ojcu z domu...w sumie, było podobnie.
Podszedł do mnie wysoki mężczyzna, ubrany w garnitur.

- Witam. Co Abigail Evans robi w moim barze ?- zapytał mężczyzna

- A ty to ?- nie znałam tego człowieka, skąd on zna mnie?

-Adrien Santan, członek organizacji. Evans, co tutaj cię sprowadza?- dopytywał Santan, musiałam stąd szybko uciekać, skoro on jest członkiem organizacji, zaraz może zadzwonić do Vincenta albo którego z braci.

- Poszłam się przejechać, przypadkiem trafiłam na twój bar.- próbowałam być spokojna ale dzisiaj wszystko mnie denerwowało.

Spojrzałam na telefon:
10 połączeń od Dylana
7 od Tonego
9 od Hailie
6 od Willa
14 od Shane'a...
Oraz
2 od Vincenta

O k**wa...o cholera! 2 połączenie od Vincenta. Jest źle. Jest bardzo źle! Zaczęłam się stresować jeszcze bardziej, co zauważył najwidoczniej Santan.

- Uciekłaś z domu...a teraz się chowasz przed braćmi Monet- on już wszystko wiedział. Byłam w dupie.- Nie ukryjesz się przed nimi. Oni cię znajdą, nawet bez mojej pomocy.

- Nie wiesz tego.- próbowałam być jak najbardziej stanowcza, co chyba marnie wychodziło, bo mężczyzna stał nade mną z prześmiewczym i lekkim uśmiechem.

- Ja wiem więcej niż ty. Ty wiesz cześć tego co ja.- stał cały czas wyprodukowany. Aż wreszcie usiadł koło mnie.- masz zamiar grzecznie poczekać na swoich kolegów?

Nie odpowiedziałam mu na pytanie, tylko zadałam swoje.

- Dzwoniłeś do nich?- zgadłam

- Tak, dzwoniłem. Jest to moim obowiązkiem, aby w przypadku na przykład zaginięcia, poinformować o tym jak się znajdzie poszukiwana osoba. Oczywiście chodzi o osoby z organizacji, ewentualnie o ich rodzinę- nie ukrywał się z odpowiedzią, przyznał wprost.

- Ja nie jestem ich rodziną, nie pasuje do nich- patrzyłam na niego, nie umiałam nic wyczytać z jego twarzy. Dosłownie jak u Vincenta, tylko on się czasem uśmiechał...a Vince się raczej nie uśmiecha. Chociaż z resztą, co ja tam wiem. Jak to powiedział Tony, nie widzieliśmy się długo, zmieniliśmy się.

Wstałam szybko i wybiegłam na zewnątrz do miejsca gdzie zostawiłam pojazd. Robiło się już ciemno. Wsiadłam na motor i odjechałam jak najszybciej mogłam. Jechałam przez jakiś las, aż wreszcie na zakręcie...motor skręcił w lewo.... wjechałam w drzewo. W pewnym momencie, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Obudziło mnie wycie sygnałów... O nie, ktoś wezwał pogotowie. Spojrzałam na rękę miałam lekko zakrwawioną, bolała mnie strasznie głowa. Dotknęłam czoła, okej już wiem skąd ta krew. Miałam rozwalone całe czoło. Jechałam już w karetce, koło mnie siedział Vincent. Spojrzałam na niego, i albo usnęłam albo zemdlałam, sama już nie wiem.
Wiem tyle , że obudziłam się już w szpitalu. Leżałam pod kroplówką. Pierwszą rzecz którą zrobiłam, to było rozejrzenie się po sali.
Oczywiście oczy napotkały twarz Shane'a.
Cholera, że akurat on tu musiał być.

-Abby...jak się czujesz?- zapytał jak zwykle zmartwiony.

- Jest...ok- nie miałam ochoty z nikim gadać. A to nie był koniec moich rozmów. Czekała mnie najgorsza rozmowa. Rozmowa z Vincentem...
Taki plus, że nie będzie mnie chciał męczyć.

- Shane. Wyjdź na korytarz. Muszę pogadać z Abby. - usłyszałam ten chłodny głos z którym wiedziałam że będę musiała przetrwać rozmowę.

- Cześć Vince...- zaczęłam

- Abby, co to miało znaczyć?- zaczęło się, siadł obok mnie i patrzył tym lodowatym wzrokiem na mnie.

- Ja do was nie pasuje Vince... jestem inna niż wy. - łzy zaczęły napływać mi do oczu.- Myślałam że jak zniknę na jakiś czas, to wszystko się ustatkuje. Że znowu wszystko wróci do normy...

- Abigail, mam się tobą opiekować. A nie ty takie rzeczy odprawiasz. Porozmawiamy w domu, a teraz odpoczywaj, i żeby było mi to ostatni raz.- jego głos był jak zwykle wyprany z wszelkich emocji.
Wyszedł z sali a na jego miejsce wszedł znowu Shane. Usiadł na krześle który przed chwilą zajmował Vincent. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę do Shane'a żeby nie móc na niego patrzeć, i poprostu usnęłam.

Prawie jak MonetWhere stories live. Discover now