Rozdział 3

409 66 14
                                    

Riley

Atlas obudził mnie nad ranem. W przeciwieństwie do swojego właściciela wydawał się być zupełnie wypoczęty. Machał ogonem i trącał mnie nosem, gdzie tylko sięgnął. Zerknąłem na zegarek. Było parę minut po czwartej.

– Serio, Atlas? – jęknąłem, przetarłszy oczy. Udało mi się zasnąć dopiero chwilę po pierwszej, więc czułem się, jakbym w ogóle nie spał.

Na zewnątrz wciąż było ciemno. Prawie z zamkniętymi oczami założyłem pierwszą z brzegu bluzę, trampki i zszedłem na dół. Mama była w pracy, więc nie musiałem się martwić o hałasy. Zapiąłem Atlasa na smycz, zamknąłem drzwi na trzy spusty, po czym ruszyłem wzdłuż ulicy. Springvale było najnudniejszym sąsiedztwem, jakie można sobie wybrać do zamieszkania, więc nie martwiłem się o swoje bezpieczeństwo. Szczególnie w towarzystwie Atlasa, który, choć charakteru obronnego nie posiadał za grosz, większość intruzów odstraszał swoim rozmiarem.

W żadnym z mijanych domów nie paliło się światło. W żadnym, poza numerem jedenaście. W pokoju Camryn. Odetchnąłem zimnym powietrzem, aż zapaliło mnie w płucach. Wyjąłem telefon z kieszeni i może gdybym był wyspany, mniej zamroczony brakiem snu, nie podjąłbym takiej decyzji. Jednak zmęczenie na ogół nie należało do najlepszych doradców. Tylko czy Cammie wciąż miała ten sam numer?

– Halo? – warknęła do telefonu chrapliwym szeptem. Zobaczyłem jej cień za jasnymi zasłonami, gdy podeszła do okna.

– Hej, Cam – odezwałem się, nie odrywając wzroku od smukłej sylwetki.

– Ry... – wyszeptała miękko. Bez śladu złości sprzed paru godzin. – Masz pojęcie, która jest godzina?

– I tak nie śpisz – zaśmiałem się cicho.

– Skąd wiesz?

– Bo gapię się w twoje okno.

– Co... – Potem wyrzuciła z siebie zlepek niezrozumiałych dźwięków i za moment okno wychodzące na ulicę otworzyło się. Jej jasnoblond włosy niemal zamigotały w nikłym świetle. – Oszalałeś? – rzuciła w ciemność.

– Ja? Nie. Mój pies? Możliwe.

Usłyszałem perlisty śmiech, a w ciemności błysnęły zęby.

– Zaczekaj chwilę.

Okno zamknęło się, a światło zgasło. Minęła minuta, może dwie, zanim dostrzegłem postać skradającą się od tyłu domu przez podwórko. Miała na sobie jasnoróżową, przepastną bluzę, pasujące do niej dresy i białe trampki. W półmroku była jasną plamą. Długie blond włosy wystawały spod kaptura.

– Nie jesteś już na mnie zła? – zapytałem.

Cam patrzyła na moją twarz przez dłuższą chwilę. Musiała zadrzeć głowę.

– Nadal jestem – odparła. – I pewnie będę jeszcze przez jakiś czas.

– Auć... – mruknąłem, krzywiąc się.

– Ale... – zawahała się przez chwilę. – Nie pogardzę spacerem, skoro i tak nie mogę spać.

– Jak za dawnych, dobrych czasów? – Spojrzałem na nią i zalała mnie fala ciepła.

– Coś w tym stylu. – Uśmiechnęła się półgębkiem, po czym pogłaskała Atlasa, który trącał jej dłoń mokrym pyskiem.

Dopiero po odpowiedniej porcji pieszczot mogliśmy ruszyć dalej. Wokół było tak cicho, że wyraźnie słyszałem nasze kroki na chodniku ciągnącym się wzdłuż Springvale i miarowe stukanie pazurów Atlasa. Zapomniałem, jak spokojnie tu było w nocy. Zupełnie inaczej niż w Orlando. Powietrze o tej porze roku było wilgotne, ale rześkie. Pachniało letnim deszczem, który musiał spaść, gdy spałem. Deszczem i lasem, który otaczał Harlow, tworząc naturalną granicę miasta.

Warte wybaczenia WYDANA 22.09.2023Where stories live. Discover now