Rozdział 2

416 65 11
                                    

Camryn

Po kolacji siedziałam na tarasie z książką, łapiąc ostatnie promienie słońca. Opatulona w ciepłą bluzę, ze słuchawkami w uszach, nie dostrzegłam pędzącej w moim kierunku masy futra, dopóki włochaty pysk nie wylądował do moich kolanach. Zdjęłam słuchawki i zatopiłam palce w ciemnej, miękkiej sierści wilczarza irlandzkiego.

– Atlas! – wykrzyknęłam uradowana, drapiąc za uszami psa, który właśnie mrużył brązowe oczy pod wpływem pieszczoty. Nie przestawał machać ogonem. – Cześć, piesku. Też za tobą tęskniłam...

Gdybym nie znała Atlasa i pies jego rozmiarów nagle by do mnie podbiegł, przestraszyłabym się nie na żarty. Był ogromny, ale miał łagodne usposobienie. Gdy stanął na łapach, już dwa lata temu przewyższał mnie wzrostem. Z pewnością niewiele się zmieniło. Ja za wiele nie urosłam, za to Atlas, choć wydawało mi się to niemożliwe, wydawał się być jeszcze większy. Jeszcze chwilę głaskałam psa, zanim zabrał włochaty pysk i zaczął węszyć po tarasie z zainteresowaniem. Z pewnością wyczuwał zapach kota. Chwilę obserwowałam jego poczynania, gdy z zaskakującą gracją lawirował między donicami z kwiatami, ale w końcu musiałam przestać ignorować jego właściciela, którego wzrok czułam na sobie już od dłuższej chwili.

Właśnie tu pierwszy raz zobaczyłam Rileya i mimowolnie pomyślałam o tamtym dniu w środku lata. Tym razem jednak zamiast piłki, w rękach trzymał smycz Atlasa. Nie wyglądał też już jak dzieciak. Przez te dwa lata rozłąki jego rysy się wyostrzyły, a smukłe zwykle ciało nabrało mięśni. To drugie z pewnością było zasługą hokeja. Żaden facet nie miał tak wytrenowanych nóg jak hokeista. Riley nadal jednak miał te same ciemne, wiecznie nieco przydługie włosy, które niesfornie kręciły się od wilgoci i opadały na oczy o niezwykłym odcieniu niebieskiego. Teraz dyszał ciężko, a jego twarz oraz ramiona błyszczały od potu. Szeroka klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie, gdy oddychał przez usta. Słuchawki zwisały mu z szyi, a Riley nie odrywał ode mnie wzroku.

– Cześć – odezwałam się cicho, nagle żałując, że nie ma już między nami bariery w postaci Atlasa, który z tarasu zdążył się już przenieść w głąb ogrodu. Miał sporo zapachów do odkrywania po dwóch latach nieobecności.

– Cześć – odpowiedział Riley. Samo brzmienie jego głosu wywoływało u mnie gęsią skórkę. Miałam do niego tak wiele żalu, ale nie potrafiłam nie tęsknić, nawet jeśli od wewnątrz od rana rozsadzała mnie złość. Byłem na niego wściekła. Wściekła, że zniknął. Wkurzona, że wrócił bez ostrzeżenia. Zła na siebie, że wciąż miał na mnie taki wpływ.

– Przepraszam za niego. – Riley wskazał głową na Atlasa i zagwizdał. Pies od razu do niego podbiegł, po czym na jeden gest grzecznie usiadł przy jego nodze. – Czasem wciąż zachowuje się jak szczeniak. – Dłonią zwichrzył sierść na łbie psa, a ten szczeknął krótko. – Tak, o tobie mowa, stary koniu.

W policzku Rileya pokazał się uroczy dołek, gdy spojrzał w dół na Atlasa, który wpatrywał się w swojego właściciela ze szczerym uwielbieniem.

– Nie szkodzi – odpowiedziałam, z trudem odrywając wzrok od tego cholernego dołka i przeniosłam go na wilczarza machającego radośnie ogonem. – Jak znosi przeprowadzkę?

– Lepiej niż się spodziewałem, ale trudno nad nim zapanować. Za dużo nowych zapachów i wszędzie go pełno. Chyba nie powinienem go jeszcze spuszczać ze smyczy. – Z tymi słowami przypiął smycz do obroży Atlasa.

– Zamieszkaliście w okolicy? – zapytałam, choć znałam już odpowiedź. Julian mógłby robić za informację turystyczną w Harlow.

Warte wybaczenia WYDANA 22.09.2023Where stories live. Discover now