Maksymilian I

49 2 0
                                    


Obudził mnie dźwięk telefonu, zerwałem się na równe nogi. Od kilku nocy albo nie śpię albo mój sen jest tak lekki, że czuje jakbym w ogóle nie odpoczywał. Podnoszę komórkę i patrzę na numer. To ze szpitala. Momentalnie moja krew płynąca w żyłach staje się rwącym potokiem. Adrenalina gwałtowanie wzrasta, serce podchodzi do gardła. Przez głowę przelatuje mi ogrom myśli lecz skupiam się na tej jednej, którą najbardziej chcę odtrącić. Mijają sekundy, dla mnie są jak minuty, a może i godziny. Siedzę na łóżku bez ruchu i tylko gapię się na wyświetlacz telefonu. Muszę odebrać. Przeciągam do góry migającą zieloną słuchawkę.

- Maksymilian Bart, słucham?

- Dobry wieczór, dzwonię ze szpitala w sprawie pani Anny Bart. Proszę przyjechać jak najszybciej, pańska matka przestała oddychać. Lekarze prowadzą akcje ratunkową, jednak proszę być przygotowanym na... - W tym momencie rozłączam się nie pozwalając kobiecie dokończyć zdania. Nie ma mowy, że ona nie przeżyje. Nie chcąc tracić ani sekundy wstaję, zakładam czarną koszulę i spodnie, które mam pod ręką. Zbiegam po schodach na parter domu i kieruję się od razu do garażu. Pędzę jak wariat przez ulice Warszawy. Nie zwracam uwagi na światła i znaki, w głowie mam tylko obraz mojej ukochanej matki, która jest mi jedyną bliską osobą. Nie może odejść, jest jedynym światłem w moim życiu. Jedyną osobą, która potrafi sprawić bym był innym człowiekiem. Lepszym człowiekiem i czuł jakiekolwiek pozytywne emocje. Mijają kolejne sekundy, a mi zdaje się, że wraz z nimi ulatuje moje życie. Strach miesza się z wściekłością. Boję się tego na co nie mogę mieć wpływu. Czasu i śmierci, tylko tego. Nie mojej śmierci rzecz jasna tylko jej. Moja byłaby zbawieniem dla tego świata, jej będzie jego największym przekleństwem i piekłem, które zawładnie wszystkim. Więc jeżeli bóg naprawdę istnieje niech lepiej nie pozwoli jej odejść. Na parking szpitala docieram po niespełna dwudziestu minutach. Zostawiam auto i biegnę do budynku. Rozglądam się dookoła, jestem jak dziecko we mgle. Mimo, że przychodzę tu codziennie, nie wiem dokąd iść. Wpadam na pielęgniarkę.

- Anna Bart. Gdzie jest Anna Bart?! - Nie panuje nad sobą i swoim głosem.

- Spokojnie, zaprowadzę pana. - Podążam za kobietą. Po przejściu dwóch korytarzy jestem pod salą matki. Próbuję wtargnąć do środka ale lekarz skutecznie mi to uniemożliwia. Nie chcę przeszkadzać w akcji ratunkowej ale tak bardzo chcę coś zrobić, być przy niej, złapać ją za rękę.

- Ratujcie ją słyszycie, macie ją ratować! Ma otworzyć oczy. Zapłacę wam ile chcecie. Każdemu z osobna! - Krzyczę przez ogromną szybę oddzielającą salę od korytarza. Uderzam w nią pięściami. Jestem w furii, dlaczego nic się nie dzieje. Cały personel zgromadził się wokół mojej matki ale ona nadal ma zamknięte oczy, a aparatura do której jest podłączona ciągle piszczy. Czuję się jakbym był duchem. Stoję za tą grubą szybą i mogę tylko obserwować jak jakiś cholerny widz na sali kinowej. Nie mam na nic wpływu. Nie mogę zmienić biegu wydarzeń. Mogę tylko liczyć, że lekarze coś zrobią. Cały mój świat jest teraz w ich rękach. To jak oddanie całej władzy nad moją osobą w cudze ręce. Mijają tak kolejne minuty. Tkwię tam bezruchu, może nawet przestałem oddychać. Z tylu obecnych tam osób nagle wychodzi do mnie jeden z lekarzy. Dobrze go znam, a on mnie. Od początku zajmuje się moją matką.

- Bardzo mi przykro panie Maksymilianie, nic nie mogliśmy zrobić. - Patrzy mi prosto w oczy. Ja patrzę w jego. Na początku dostrzegam w nich wielki żal, a po chwili już tylko przerażenie. Rzucam się na niego z pięściami. Jednym ruchem obalam go na podłogę. Nie patrzę na nic, czuję się jakbym uderzał w worek. Wszystko to zostaje przerwane w momencie gdy ktoś łapie mnie za braki i próbuję ściągnąć z lekarza. To mnie trochę otrzeźwia. Kieruje wzrok na leżące na łóżku już tylko ciało matki bo jej już tam nie ma. Rozglądam się dokoła, podłoga jak i moje ręce są całe we krwi. Patrzę przez ramie za siebie. Widzę mojego młodszego barta, ma mokre od łez policzki. Podnoszę się z zimnej posadzki i odwracam w jego stronę. Próbuje do mnie podejść ale robię krok w tył. Nie chcę z nim rozmawiać, ani nawet na niego patrzeć. Już nic nie ma znaczenia, nic się dla mnie nie liczy. Omijam ich wszystkich i wchodzę do sali. Jest cicho i pusto. Czuję nieprzyjemny chłód jaki ogarnął to pomieszczenie, aż moje ciało pokrywa gęsia skórka. Siadam na brzegu łóżka, łapie matkę za rękę.

- Odnotowuje zgon o godzinie 05:24. - Słyszę obok lekarza, który odłączył cały sprzęt od ciała mojej matki i zanotował coś w dokumentach. Po tym na sali zostaję już tylko ja. Zaciskam szczękę tak mocno aż słychać chrobotnięcie zębów. Patrzę na ciało leżące przede mną z pustką w oczach. W głowie nadal słyszę głos lekarza wymawiającego godzinę, w której przestałem czuć cokolwiek. Nie odzywam się, tylko patrzę, to moje pożegnanie. Matka dobrze wiedziała jaki jestem, jedyna dostrzegała we mnie jakiekolwiek uczucia. Tylko dla niej chciałem jakieś w sobie w ogóle mieć. Obecnie wewnątrz jestem czarną otchłanią. Wszyscy, nawet ona wiedzieli, że gdy jej zabraknie nic już nie będzie takie samo, a ja będę najgorszą wersją siebie. Bez skrupułów, uczuć i żalu. Jedynym co jestem w stanie czuć jest złość, od dziś ona jest moim paliwem. Ostatni już raz patrzę na jej twarz, po tym wstaje i nie parząc ani nie odzywając się do nikogo opuszczam mury szpitala.

Wracam do auta, otwieram drzwi i biorę z podłokietnika paczkę papierosów. Wkładam jednego do ust podpalając jego koniec. Mocno się zaciągam na kilka sekund wstrzymując oddech. W mojej głowie nastała cisza. Wszystkie głosy jakie męczyły mnie przez ostatnie trzydzieści minut ustały. Przed oczami też już nie mam obrazu matki. Dochodzi do mnie cała szara rzeczywistość jaka mnie otacza i cieszy mnie to. To jedyne co chcę by było wokół mnie. Szarość, cisza i pustka. Rzucam pod nogi niedopałek i depcze go czubkiem czarnego pantofla. Dzień właśnie się zaczyna, słońce wznosi się powoli w górę oświetlając pusty parking. Wsiadam za kierownicę i postanawiam wrócić do domu.

Przemierzam kolejne ulice bez pośpiechu. Nadal nic nie czuję, w aucie panuje cisza. Nie docierają do mnie żadne bodźce z zewnątrz. Czuję się jakby sam diabeł był zamknięty w moim ciele. Biada każdemu kto spróbuje go wypuścić. Na drogach zrobiło się już bardzo tłoczno. Każdy gdzieś pędzi jednak nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Samochody zmieniają pas ruchu by mnie wyminąć. Dojeżdżam do zakorkowanego ronda. Auta kolejno włączają się do ruchu. Gdy dostrzegam lukę stanowczo naciskam pedał gazu by szybko wjechać na rondo. Gdy mi się to udaje i już jestem przy kolejnym wjeździe nagle jakieś auto wjeżdża przed maskę mojego Land Rover'a. Z impetem uderzam w jego bok, a siła uderzenia wpycha ten samochód w kolejny, który był przed nim.

- Kurwa. - Wycedzam przez zęby. Zaciskam pięści na kierownicy tak mocno aż moje knykcie stają się białe. Patrzę przez przednią szybę na rozwaloną z każdej strony Toyote Yaris. Wszystko wokół nas stanęło. Jakby czas się zatrzymał. Rondo stało się nieprzejezdne, ilość gapiów zebranych wokoło po chwili zasłania mi już widok zmasakrowanego auta. Wysiadam, poprawiam koszule. Od razu podchodzę na przód maski by sprawdzić jak wielka jest szkoda. Złość jaka we mnie wzbiera za moment znajdzie ujście na twarzy tego idioty, który nie umie jeździć i rozwalił mi cały zderzak wgniatając przy tym maskę.

- Ja bardzo przepraszam. Naprawdę nie chciałam. Zapłacę za wszystkie szkody. - Za moimi plecami słyszę cichy, damski głos, który w emocjach wyrzuca kolejno słowa.

- Co kurwa zapłacę! Twoje całe auto nie było warte tyle co mój zderzak. Jak kurwa zamierzasz mi zapłacić? - Wyrzucam z siebie w emocjach i odwracam się do rozmówcy. Dziewczyna stoi tyłem do mnie rozglądając się chaotycznie na boki. Kilkoro ludzi staje w jej obronie rzucając w moją stronę wyzwiska i zrzucają na mnie winę. W głębi mnie to bawi ale nie mam zamiaru pozwolić się tak traktować. Podchodzę do jednego mężczyzn który miał tak wiele do powiedzenia. Zaciskam swoje palce na jego szyi i podnoszę go kilka centymetrów nad ziemię. Tłum zawrzał, podbiega do mnie inny facet prosząc bym się uspokoił. Lecz na mnie nie robi to wrażenia. Nie odrywam wściekłego wzroku od duszącego się w moim uścisku mężczyzny.

- Proszę nie. Dogadamy się, to moja wina. - Czuję jej dłoń na moim napiętym od uścisku nadgarstku. Nienawidzę gdy ktoś pozwala sobie na taką bliskość. Momentalnie puszczam szyję tego gościa, a ten ląduje z hukiem na ziemi. Drugą ręką gwałtownie ściągam dłoń dziewczyny tym samym popychając ją na zaparkowane obok auto.

- Jak śmiesz mnie dotykać? - Zaciskam teraz palce na jej nadgarstku. Czuję jak jest przerażona, oczy ma wbite w moją zaciśniętą dłoń.

- Przepraszam. - Mówi ledwo słyszalnym delikatnym głosem i podnosi na mnie swoje oczy. Kurwa. Zastygam i mimowolnie umacniam uścisk tak, że dziewczyna mruży oczy z bólu. Nie wierzę w to co widzę. Nieprzyjemny prąd przechodzi przez całe moje ciało.

ZIELONA BRAMA Z PIEKŁAWhere stories live. Discover now