- Wiem, i żałuję, że to zrobiłem. - powiedział poważnym tonem, przez lekko zaciśnięte usta - Przepraszam ciebie. - ruszył przed siebie, nie dając mi możliwości reakcji. Wyszedł na zewnątrz.

- Faja! Faja! - wrzeszczałam za nim w rozpaczy, oczy zaszkliły mi się w niepohamowanej złości, która rozlała się we mnie w jednej chwili. Z całej siły trąciłam miskę, z której na ziemię wytoczyły się dwie kolby gotowanej kukurydzy i kilka kawałków Wiewiórczych Kęsów. - Kurwa! - dałam upust swojej złości. Wybuchłam płaczem, tak głośno, na ile pozwalały mi płuca. Było mi wszystko jedno, czy ktoś to usłyszy. Może wówczas udałoby mi się wyprosić więcej Odlotu? Nikt jednak nie nadszedł. Chlipałam przeciągle, mokra od łez i kataru. Skuliłam się w klatce, czując jak ból ściska mi wnętrzności. Tak bardzo potrzebowałam tego pierdolonego świństwa!

Zmęczona silnym bólem i intensywnym płaczem w końcu zapadłam w sen. Na zewnątrz zrobiło się zupełnie ciemno, wpychając mrok także do wnętrza Kwadratu. W pewnym momencie usłyszałam, że ktoś biegnie w stronę chaty. Utkwiłam zapłakane oczy w nieruchomych drzwiach, które po chwili otworzyły się z hukiem. Do środka wpadła wysoka, ciemna postać. Podeszła szybkim krokiem i przyklękła przy klatce. Zaczęła majstrować nerwowo przy kłódce, próbując usunąć blokadę drzwi.

- Zaraz będziemy musieli bardzo szybko biec. - Usłyszałam przyciszony, męski głos. W końcu udało się usunąć zabezpieczenie, drzwi klatki otworzyły się na oścież. Postać wyciągnęła do mnie rękę, by pomóc mi wstać. Przez ostatnie dwa dni nie miałam zbyt wiele możliwości swobodnego ruchu, toteż moje stawy mocno zesztywniały.

Zachwiałam się lekko, jednak ostatecznie udało mi się złapać pion. Przybysz nie był zbyt cierpliwy, chwycił mnie pewnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w stronę drzwi chaty. Wyszliśmy na rześkie, wieczorne powietrze, przesączone dymem z pobliskich koksowników. Postać zatrzymała się, nasłuchując. Dopiero wówczas zorientowałam się, że z placu nie dochodzą zwyczajne, codziennie dźwięki. Zamiast pijackiego śpiewu, wyzwisk i brzęku szkła dobiegły nas krzyki, nawoływania i tumult panicznej bieganiny wielu stóp.

- Są zajęci, powinno nam udać się wymknąć tylnym wyjściem. - Mężczyzna ruszył na tyły osady, ciągnąc mnie wciąż za sobą. Tylne wyjście, a raczej dziura w palisadowym płocie, zapewne pozostałość po bandyckim szturmie na byłych mieszkańców, nie było strzeżone. Udało nam się bez problemu dostać poza obręb obozu. - Teraz musimy jak najszybciej znaleźć się w lesie. Biegnij, ile masz sił. - pchnął mnie przed siebie, zachęcając do biegu, sam truchtając za mną dostosowując prędkość do moich możliwości.

Z każdym krokiem wydawało mi się, że odległość od skraju lasu miast zmniejszać, wydłużała się coraz bardziej. Chwilami miałam wrażenie, że nigdy nie uda mi się dotrzeć na jego skraj. Dodatkowo, za sobą słyszałam ponaglenia postaci.

- Na Boga, szybciej!

Wytężyłam wszystkie siły, robiąc coraz większe susy i napinając wszystkie mięśnie. Włożyłam w to tak wiele wysiłku, że kiedy w końcu las nagle wyrósł tuż przede mną, przestraszyłam się. Wraz z mężczyzną wdarliśmy się w zarośla i coraz głębiej i głębiej zapuszczaliśmy w dzicz. W końcu przybysz chwycił mnie za rękę, zatrzymując.

- Dobrze, wątpię, że ktokolwiek nas widział. Odbiegliśmy wystarczająco daleko, by chwilę odetchnąć. - Zgięłam się w pół, desperacko łapiąc powietrze. Powoli moje serce zaczęło się uspokajać. Podeszłam do najbliższego drzewa i, opierając się o jego pień, usiadłam na ziemi. Mój wybawca nie ruszył się z miejsca, stał do mnie plecami.

- Mam nadzieję, że Szpony Śmierci wyprują tym prymitywom wnętrzności.

- Szpony Śmierci? Co to takiego?- spytałam zaskoczona.

Você leu todos os capítulos publicados.

⏰ Última atualização: May 03, 2023 ⏰

Adicione esta história à sua Biblioteca e seja notificado quando novos capítulos chegarem!

Fallout - AlternatywaOnde histórias criam vida. Descubra agora