Rozdział 5

5 0 0
                                    

Wiele czasu musiało upłynąć, aby moja złość na Victorię nieco osłabła. Jednak ogólne podejście do dziewczyny siłą rzeczy zmieniło się diametralnie. Odtąd miałam jedną zasadę - przy jej próbach przekonywania mnie do swoich pomysłów, najlepszym wyjściem było odwrócenie wzroku. Nie mogłam ulegać błagalnym spojrzeniom, zerkać w smutne, psie oczy, teatralnie wybałuszone na mnie w momencie nakłaniania do swojego planu. Chociaż po zajściu w Wilczym Jarze przytrafiło się nam jeszcze kilka pomniejszych przygód, nie miały one większego wpływu na ogólny spokój rewiru domowego. Moja niewzruszoność względem nowych pomysłów gospodyni zaowocowała sprawniejszym unikaniem niepotrzebnych problemów. Kolejne dni w dużej mierze upływały na wykonywaniu rutynowych obowiązków i sporadycznych odwiedzinach Jerry'ego. W tych momentach w domu panowała uroczysta atmosfera. Leo radował się już od samego rana, nawijając o swoich planach spędzania czasu z Jerry'm aż do jego rzeczywistego pojawienia się. Victoria za każdym razem przykładała szczególną uwagę do swojego wyglądu, ciesząc oko schowanymi wcześniej na tą okazję strojami i nienaganną fryzurą. Ot, zwyczajne życie.

Pewnego wtorkowego ranka zeszłam do kuchni na posiłek. Victoria weszła pięć minut później, wyciągnęła z szafki zieloną szklankę, nalała sobie braminiego mleka i wypiła je duszkiem.

- Mogę zadać tobie jedno pytanie, które nie daje mi spokoju od naszej przygody w jarze?

- Chyba pokazu głupoty, nie przygody, ale dajesz, pytaj. - odpowiedziałam. Za każdym razem, gdy przywoływała to wspomnienie, nie potrafiłam powstrzymać się od złośliwości.

- Jak wolisz. Dlaczego na tą wyprawę nie wzięłaś krzyżowca? - zapytała. Dobre pytanie. Nie myślałam o tym wcześniej.

- Ja... Właściwie nie wiem. Chyba z przyzwyczajenia do starej broni. Nie mam jeszcze zaufania do tego kawałka żelastwa z wymyślną modyfikacją.

- Aha. Mogę może sama jej trochę poużywać?

- To znaczy? Po co ona tobie? Masz strzelbę.

- Tak po prostu. Wiesz, że interesuję się bronią i, w przeciwieństwie do ciebie, nie mam sentymentów do złomu. Lubię bawić się nowymi zabawkami. Chcę ją tylko troszkę wypróbować w terenie, jak będzie okazja. - powiedziała siląc się na obojętny ton, jakby nie ekscytowała jej sama myśl, że się zgodzę. Tego rodzaju prośby z jej ust zawsze wzbudzały we mnie uczucie niepokoju. Zazwyczaj nie wróżyły one nic dobrego. Pod tym względem ciężko mi było jej zaufać. Wydawało się jednak, że w tej akurat kwestii nie ma nic stanowiącego zagrożenie. Dopóki nie muszę przetrwać kręcąc się po pustkowiach, nie potrzebuję krzyżowca aż tak bardzo. Beretta w zupełności starczy.

- Niech będzie. Tylko błagam, nie zgub go. - zgodziłam się.

- Jeżeli ty go jeszcze nie zgubiłaś, wcześniej tracąc Pip,Boya, to ze mną będzie bezpieczna. - odparła.

- Jeszcze jeden taki durny tekst, a krzyżowca będziesz mogła sobie narysować. - zagroziłam, urażona.

- Dobrze, wybacz. To mogę go wziąć?

Po południu w obejściu czekało mnie sporo obowiązków. Nadeszła najwyższa pora, by posprzątać zagrodę braminów. Trzeba była wyrzucić gnój, dorzucić siana, wlać do koryta świeżą wodę. Prace zajęły mi blisko dwie godziny. Starałam się uwinąć z tym jak najszybciej, by mieć jeszcze czas, aby przed zachodem słońca podlać ogródek warzywny. Po oczyszczeniu wybiegu byłam jednak spocona i odwodniona, postanowiłam więc zajrzeć do kuchni, usiąść na moment i napić się czegoś.

Przy stole siedział Leo. Przed nim leżał otwarty komiks „Niezwyciężonych". Chłopiec tak zajęty był lekturą, że nie podniósł wzroku, gdy weszłam. Nigdzie w pobliżu nie widać było Victorii. Idąc przez podwórko także nie zauważyłam jej obecności.

Fallout - AlternatywaWhere stories live. Discover now