Rozdział 12: po prostu się przyjaźnimy

500 87 46
                                    

Jeszcze raz otworzyłam okno konwersacji, prześlizgując się wzrokiem po wysłanych wiadomościach. Odkąd ostatnio tam zajrzałam — czyli jakieś dwadzieścia minut temu — nic się nie zmieniło. Ostatnia nadesłana wiadomość nadal pochodziła ode mnie.

Zablokowałam telefon i wrzuciłam go do torebki, wydymając przy tym wargi. Zerknęłam w lusterko i z zadowoleniem uznałam, że nie zdążyłam zjeść szminki. Wszystko wskazywało na to, że byłam gotowa.

Idąc do restauracji, mimowolnie zastanawiałam się nad tym, czy Kamil jednak miał mi za złe, że nie pojawiłam się na dzisiejszym meczu. Ta myśl, choć absurdalna, cały czas gdzieś tam kołatała się w mojej głowie. Tylko — jeśli rzeczywiście nic do tego nie miał — dlaczego nie odpisywał?

Dobra, Nela, skarciłam się, każde z nas miało swoje życie. Ja swoje, on swoje — a to, że czasami się widywaliśmy zaraz nie oznaczało, że byliśmy wielkimi psiapsiółami i musieliśmy dzielić się ze sobą wszystkim, czy zawsze sobie odpowiadać na wiadomości. Od tego miałam sabat.

Wyprostowałam się nieco, uważając, by nie wywrócić na stopniach prowadzących do lokalu, który Konstancja wybrała na urodzinową kolację Seweryna. Co roku i co okazję testowaliśmy inną knajpę — aż dziw, że jeszcze takowych nie zabrakło w mieście.

Po przekroczeniu progu powitał mnie intensywny zapach jedzenia, przez co zmarszczyłam nos. Ups, Konstancja nie będzie zadowolona, zdecydowanie nie. Restauracja została urządzona w eklektycznym stylu — podłogę pokrywała imitacja parkietu z płytek, stoły były spore, drewniane, a dostawione do nich krzesła nowoczesne, obite zamszem w odcieniu burgundu. Ściany pomalowano na ciemną, przygaszoną zieleń, tu i ówdzie wieszając szkic przedstawiający bardziej znane obiekty architektoniczne miasta.

— Dzień dobry, czy mogę jakoś pomóc?

Uśmiechnęłam się do kelnerki, a kiedy wyjaśniłam, dlaczego się tutaj pojawiłam, poprowadziła mnie w głąb lokalu.

— Nelaaa!

Na mój widok Aureliusz zeskoczył z krzesła, wyminął wędrującą do jego rodziców kelnerkę z menu, by bezceremonialnie na mnie naskoczyć. Oplótł mnie w pasie patykowatymi nogami, które to odziedziczył po ojcu. Stęknęłam, czując jego ciężar, ale jak na dobrą ciocię przystało, odwzajemniłam uścisk, zabezpieczając Młodego przed upadkiem.

Nie umknęło mojej uwadze, że aktualny ulubieniec mojego chrześniaka — pluszak stanowiący odwzorowanie brachiozaura o wdzięcznym imieniu Berni, wyleciał w powietrze. Byłby spadł na stół, przewracając przy tym filiżanki z herbata, gdyby nie refleks Konstancji. Siostra, nie odrywając wzroku od naszej mamy, chwyciła zabawkę i ułożyła na swoich kolanach.

— Co dzisiaj jemy? — zagadnęłam Aureliusza, poprawiając go w objęciach, by przenieść ciężar jego ciała na biodro. Całe szczęście, że ten dzieciak tak powoli rósł, inaczej w życiu bym go nie utrzymała. Już teraz było to kłopotliwe, ale dzielnie zaciskałam zęby, bo kochałam z całego serca tego małego manipulatora.

W związku z tym, że w naszej rodzinie Aureliusz był jedynym dzieckiem, szybko owinął sobie dookoła palca cały klan Trzaskowskich. Mój ojciec pozwalał mu niemalże na wszystko, mama go usprawiedliwiała, a Seweryn już dawno zrozumiał, że jako rodzic nie cieszył się zbyt wielkim posłuchem u swojej latorośli. Jedyną osobą, której jako tako Aureliusz się słuchał, była Konstancja.

— Steka! — stwierdził bez cienia wahania chłopiec. Wystawił dłoń, gotowy przybić piątkę, bo wiedział, że takiej odpowiedzi się spodziewałam. Matko, ten dzieciak nie miał jeszcze dziesięciu lat... w przyszłości złamie pewnie wiele serc.

Zaserwuję ci miłośćWhere stories live. Discover now