Rozdział 5

31 3 40
                                    

Pov. Sylvia 

Bucky prowadził mnie gdzieś przez ulicę Brooklyn'u. Oczywiście na wiele sposobów próbowałam się dowiedzieć, gdzie mnie zabierał, ale twardo odpowiadał, że przekonam się na miejscu. Chyba coś bardzo ważnego przygotował, że nie chcę nic powiedzieć, no trudno muszę się z tym pogodzić. Chodź, nie mogę narzekać na ten spacer, Brooklyn nocą wygląda wspaniale.

Cóż się dziwić uwielbiam spacery nocą, to jest jedyny czas, gdzie można być samemu i przeanalizować różne tematy. Jako dziecko często chodziłam na takie spacery w nocy. Bycie w domu dziecka ma swoje minusy tak jak brak miejsca cichego, ciągłe hałasy i krzyki, przez które człowiek może zwariować. Pewnego razu w nocy postanowiłam, że wyjdę oknem na świeże powietrze, pomogło to pozbierać myśli i zaznać odrobiny spokoju. Później regularnie zaczęła tak wychodzić i myśleć nad moim zjebanym życiem. Zadawałam sobie pytania. Czemu tak musiało być? Co zrobiłam źle w poprzednim życiu, że teraz mam tak ciężko? Czy jest ktoś tam na górze i mi pomoże? A może jak umrę, będzie lepiej?

Ktoś jednak wysłuchał moich próśb, bo prawie że rok później zostałam adoptowana przez państwo Smith. Joseph i Mary Smith to wspaniali ludzie trochę skrzywdzeni przez los. Starali się przez lata o dziecko, ale niestety im to nie wychodziło i w końcu w wieku 40 lat zdecydowali się na adopcję dziecka. Chcieli dziecko starsze, bo mówili, że za starzy są na małe dziecko i najbardziej przypadłam im do gustu. Nie przesadziłam, z tym że są wspaniali na serio tacy byli. Pomogli mi się uporać z moimi problemami, wspierali w gorszych sytuacjach i po prostu byli przy mnie. Mary umiała bardzo dobrze gotować i nauczyła mnie tego, co prawda nie umiem tak jak ona, ale nie jest źle. Joseph nauczył mnie naprawiać różne małe sprzęty aż po krany. Po prostu miałam z nimi wspaniałą dalszą część dzieciństwa. Na chwilę obecną dalej mieszkają w swoim domu i mają się dobrze i odwiedzam ich co jakiś czas.

Z zamyśleń wyrwała mnie czyjaś ręka przed moimi oczami. Mrugnęła kilka razy i popatrzyłam się na osobę obok mnie. Bucky patrzył na mnie lekko zmartwiony.

- Wszystko w porządku? Tak ciągle patrzyłaś się przed siebię.

- Tak, wszystko w porządku-uśmiecham się lekko do niego. - Po prostu przypomnieli się moi rodzice. - Uśmiechnęłam się szerzej na ich wspomnienie.

- Rozumiem-Bucky kiwną głową. - Opowiesz mi trochę o nich? - zapytał się, a ja nie była pewna czy chce to usłyszeć. Widząc moją nie pewność, James uśmiechnął się do mnie w uroczy sposób, roztopił tym moje serce.

Od kiedy takie rzeczy są dla mnie urocze? Nie, dobra mam inne pytanie. Czemu mu tak szybko uległam?

- No dobra powiem-biorę głęboki wdech. - Cóż to nie są moi rodzice biologiczni. Adoptowali mnie, kiedy miałam 15 lat i miałam niebywałe szczęście, że do nich trafiłam, to są wspaniali ludzie. Mama Mary robi pyszne jedzenie, a tata Joseph nauczył mnie jak naprawiać. Wiem, że kobiecie nie przystoi naprawiać, ale ja to lubię. Howardowi trochę pomagałam w jego jakiś tam sprzętach i mówił, żebym nie wtrącała, kiedy mu mówiłam, że coś robi źle-zaśmiałam się. Howard Anthony Walter Stark Jr. uparty dureń, ale jednocześnie super przyjaciel.

- Pomagałaś Starkowi? - zapytał Bucky.

- W kilku jego sprzętach pomagałam, ale tak jak szybko zaczęłam, to szybko kończyłam, bo nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że kobieta lepiej się zna niż on sam. Idiota.

- Nie doceniał cię.

- Wiem, że mnie nie doceniał. Nie odzywałam się do niego przez kilka dni, dopóki mnie nie przeprosił.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 30 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Agentka Smith • Bucky BarnesWhere stories live. Discover now