Rozdział 4.

56 5 27
                                    

Pov. Sylvia

Od razu zajęłam się pracą, jak do tej pory nic nie zniszczyło mi humoru. Mimo że to była praca papierkowa, która niszczy dobry humor i sprawia, że chce się skoczyć z mostu. Peggy jakiś czas temu wyszła chyba na przerwę, coś mówiła, że wychodzi, ale nie słuchałam. Ciągle myślałam o Jamesie. O tym przystojnym brunecie z pięknymi niebieskimi oczami... Znaczy co? Urzekł mnie swoim zachowaniem wobec mnie i charakterem. Tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do gabinetu.

- Witaj, Sylvia- powiedział tajemniczy głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam brunetka, o którym tak myślałam. Spadł normalnie z nieba. Zauważyłam, że był ubrany w mundur wojskowy.

- Hej, Bucky. Co ty tu robisz? Nie powinno cię tu być-powiedziałam zaskoczona.

- Nie zdradzę swojej tajemnicy-powiedział, uśmiechając się zalotnie i puścił mi oczko. Zarumieniłam się.

- Dostałeś się już?- zapytałam, zmieniając temat.

- Tak. Właśnie przed tobą stoi Sierżant James Buchanan "Bucky" Barnes-ukłonił się teatralnie. Zaśmiałam się. Sierżant James Barnes jak seksownie to brzmi... Co się ze mną dzieje?!

- Wow, moje gratulacje-powiedziałam, podchodząc do niego i go przytulając przez chwilę. Odwzajemnił ten uścisk. Jeju, jaki ona ciepły i miękki... Opanuj się idiotko.
Wyrwałam się z jego uścisku-Przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby się pochwalić, że dostałeś się? - zapytałam się.

- A no tak... Przyszedłem też zaprosić cię na kolację w ramach podziękowania, że się mną zajęłaś, jak byłem pijany-odpowiedział. Byłam zaskoczona. Myślałam, że za kilka dni mu to zajmie, a tu proszę! W ten sam dzień!

- Zaskoczyłeś mnie, ale tak chętnie z tobą pójdę-odpowiedziałam, rumieniąc się. Bucky tylko się uśmiechnął, podszedł, całując mój policzek. - Do zobaczenia wieczorem! - krzyknął, wychodząc z biura. Stałam sztywno w jednym miejscu, rumieniąc się. Nagle przez drzwi weszła Peggy, patrzyła na mnie jak na dziwaka.

- Co ci jest? - zapytała się, a ja nie mogłam nic powiedzieć, patrzyłam ciągle w miejsce, gdzie stał Bucky. Peggy podkręciła głową podeszła do mnie i zdzieliła mnie z liścia.

- Ała! Za co to?!- krzyknęłam oburzona.

- Za to, że tak u stoisz, jak słup i nawet się nie odezwiesz.

- Dobra przepraszam, ale się zamyśliłam-po części skłamałam, a po części nie.

- Tak? Na prawdę? - spytała się sarkastycznie.

- No tak.

- Nie umiesz kłamać. Widziałam, jak stąd wychodził pewien brunet-powiedziała, uśmiechając się pewnie siebie. Normalnie teraz zesztywniałam. - Co się tak na mnie patrzysz? Nie spodziewałaś się tego? - zapytała z zadziornym, irytującym uśmieszkiem. A żebyś kurwa wiedziała.

- A żebyś wiedziała, Carter.

- Uspokój się. Złość piękności szkodzi-jak ona mnie irytuje tymi tekstami, aż mam ochotę ją zabić, ale nie mogę, bo wywalą mnie z pracy i dadzą dożywocie za zabójstwo, a ja chcę jeszcze w spokoju pożyć. Już nie zwracają na nią uwagi, wróciłam do pracy, lecz nawet nie zdążyłam wziąć długopisu w rękę, znowu się odezwała.

- Już się poddajesz? Zabrakło ci pary w gębie?

- Nie, po prostu nie będę się zniżać do tego poziomu-odpowiedziałam z sarkastycznym uśmiechem. To ją zgasiło, z czego byłam dumna. Nic nie mówiąc Peggy, zajęła swoje miejsce i wróciła do pracy już się, więcej do mnie nie odzywając. Wiedziałam, że długo nie da rady, tylko teraz udaje, że jest na mnie obrażona. Przywykłam do tego. Zbliżał się koniec pracy i ta cisza między nami mnie dobijała, nawet jak na chwilę wszedł tu Pułkownik, to się zdziwił, że jest u nas tak cicho, jak zawsze nie potrafiłyśmy przestać trajkotać. Zawsze to Peggy pierwsza się poddawała i odzywała, ale chyba teraz nadszedł czas, abym to ja się poddała.

Agentka Smith • Bucky BarnesWhere stories live. Discover now