00

242 29 9
                                    

— Wiesz, że nie masz wyboru.

Chodził wściekle po komnacie, spoglądając na Mistrza Kręgu z oburzeniem. Nie wiedział, co miał powiedzieć. Tak naprawdę jedyne co chciał to wyrzucić ręce w górę i zacząć wyklinać tego, który wydał taki rozkaz, ale zamiast tego zaciskał dłonie w pięści, próbując oddychać spokojnie. Nie chciał pozwolić, by emocje przejęły nad nim kontrolę. Nie chciał pokazać swoich słabości. Wydawało się jednak, że starszy mężczyzna doskonale rozumiał jego emocje, a może nawet i w pewien sposób nawet je podzielał, dlatego nie reagował.

Nie mam wyboru — ironizował pod nosem, zupełnie zapominając, z kim tak naprawdę rozmawiał. — Zawsze musi być jakiś wybór. Czy jesteśmy kamieniami, żeby poddawać się bezwolnie losowi? Zdaje się, że nawet martwi mają więcej do powiedzenie od nas.

Ten dzień nie zapowiadał się dla niego najlepiej już od samego poranka. Gdy obudził się i zobaczył deszcz, czuł, że będzie niezadowolony. W takie dni zawsze nie mógł się skupić i praca spadała na kolejne dni. Pomimo magii wydawało mu się, że gdzieniegdzie ciągnęło zimno ze starych murów akurat zawsze tam, gdzie znajdował się właśnie on. Na dodatek nie miał ochoty na wertowanie kolejnych ksiąg, a taka aura na niebie zapowiadała podobne zadania. Myślał nawet, aby zebrać kilkoro uczniów i coś im pokazać, ale i oni zasługiwali na chwilę spokoju od nauki.

Ale tego, co na niego czekało, nie spodziewał się nawet w najgorszych koszmarach.

— Nie pojmuję, dlaczegoż patrzysz się na mnie tak, jakbym był stworem z Otchłani — powiedział starszy z nich, a jego głos nadal był spokojny, choć wydawało się, że mu również przekazana informacja była nie w smak. Siedział za wielkim, drewnianym biurkiem, a dookoła niego znajdowało się wiele zwojów oraz innych pergaminów. Niektóre sam kojarzył, inne były dla niego zupełnie obce. — Wiem, że jest to niespodziewane i ja również jestem zaskoczony. Ale nie jesteś głupcem, nie możemy odmówić. Jeżeli cię to pocieszy, dowiedziałem się, że dowódca, przy którym przyjdzie ci walczyć, również nie popiera tego pomysłu. Czy los jednak nie skazał na żywot kamieni, kiedy zostaliśmy przystawieni do ściany, nie mając wyboru?

— Oczywiście, że jestem tego świadom, jednak nie pojmuję, że coś takiego ma miejsce — odparł, próbując się uspokoić. Wiedział, że nie mieli wyboru i walczył z nieskończenie długim murem. Ale chociaż nie będzie później na siebie zły, że nie podjął jakiejkolwiek walki. — Naprawdę nie ma nikogo innego?

— Nie. — Odpowiedź była szybka i stanowcza. — Wszyscy, którzy nadają się na pola bitew również szykują się do drogi lub już wyruszyli. Prawdą jest zresztą, że nie nadajesz się na uczonego, twoje przeznaczenie jest zupełnie inne. Powiedz mi cóż mam uczynić? Wysłać młodego akolitę, żeby po kilku tygodniach przybył do mnie list, że został zabity drugiego dnia? Kiedy do nas dołączają, tracą rodzinę i tytuły, podobnie jak reszta z nas, ale bliscy nadal chcą wiedzieć. Twoja rodzina nie jest pod tym względem inna, twój ojciec również już wie. Postanowili powiadomić go wcześniej niż nas. Kręgi są słabe, nie możemy utracić nadziei, która zbuduje przyszłość. Kto wie, może za kilka miesięcy coś się zmieni? Być może któryś z nas pokaże, że nadal jesteśmy siłą, z którą należy się mierzyć?

Louis nie wierzył w to, że nadejdzie jakakolwiek zmiana. Magia była na świecie od zawsze, zaś potwory pojawiły się kilka wieków wcześniej. Nikt nie mógł jednak podać miejsca ani powodu, przez który mierzyli się z nimi po dzień dzisiejszy. Magowie wielu Kręgów szukali odpowiedzi, ale żadnemu jeszcze się to nie udało.

— Byłoby naiwnością sądzić, że zaczną traktować nas lepiej. Jeżeli pokażemy, że nie jesteśmy tak słabi, to chętniej nas wybiją. I, cóż, nie będę ukrywał, taki akolita osiągnąłby lepszy wynik ode mnie. Ja, jak sądzę, zginę pierwszego — cedził wściekle mag, a jego próba uspokojenia została zniszczona. Kroki nie ustawały ani na moment, ale to również nie pomagało. Nie było ważne to, że faktycznie nie miał za wiele cierpliwości do ksiąg, więc nie nadawał się na uczonego, a jego ręce wręcz mrowiły na wspomnienie o tym, że mógłby walczyć z czymś większym. Po prostu nie chciał nigdzie wyjeżdżać. — Wielki Zakon nie potrafi poradzić sobie z plugastwem za pomocą modlitwy i czosnku? Któż by się tego spodziewał. Nagle nas potrzebują, a jednak pilnują nas, jakbyśmy byli zwierzętami a nie ludźmi. Pamiętam do dziś, gdy jeden z nauczycieli pokazywał nam proste zaklęcia po ostatnim dzwonie i nakrył go na tym stacjonujący wtedy rycerz. A to miało miejsce ze dwadzieścia lat temu. Nigdy wcześniej nie bałem się tak bardzo, a z wiekiem stali się jedynie gorsi.

— Louis... — westchnął przełożony kręgu, jednak w jego tonie czaiło się coś ostrzegawczego, co sam jednak zignorował. — To część traktatu, który zawarliśmy za względny spokój. Również chciałbym, aby nasza sytuacja wyglądała inaczej, ale Kręgi są za małe, abyśmy mogli podjąć walkę. Nas samych jest tutaj raptem piętnastu, a kiedy wszyscy wyjedziecie – dziesięciu. Powiedz mi więc, jak mam narażać tą niewielką ilość uczniów, te dzieci, na... Mam pozwolić, by mordowali chłopców mających ledwo dwanaście lat? Albo zezwolić, aby patrzyli jak będą zarzynać resztę?

— Wiem, wiem — wtrącił się Louis, podchodząc do okna. Widział zarys obozu, w którym stacjonowali rycerze. Gdyby tylko mógł, spaliłby do cna ziemię dookoła tak, aby już nigdy nie wrócili. Miał zostać tutaj i nauczać młodych adeptów, ale życie pokrzyżowało jego plany.

Prawdą było, że magów wcale nie zostało wielu na świecie. A przynajmniej nie w tej części świata, w której przyszło żyć mu samemu. Prosta ludność miała ich za powód każdego zła, Zakon za heretyków i mącicieli, którzy z wiekiem stawali się szaleni. Wielu już zginęło, więc zgodzili się na ustępstwa, aby nie doszło do dalszych masakr w Kręgach. Szepty dochodziły i do nich, więc wiedzieli, jak mogła skończyć się próba uwolnienia z okowów. 

Kiedyś, a przynajmniej tak pisano w księgach, magowie byli szanowani. I było ich zdecydowanie więcej. Lecz gdy stali się coraz bardziej zachłanni i żądni czegoś więcej niż szacunku, odwrócono się przeciwko nim. Gdy powstała religia panującą w większości kontynentu lub jej odmiany, okazało się, że magowie nie pasowali do obrazka, jaki został stworzony. A wieczna pomoc po śmierci była o wiele lepszą wizją niż kilka amuletów. Miecze okazywały się tak samo dobre jak i kostur w starciu z wielkimi potworami, wystarczyło jedynie usprawnić taktykę. A wyćwiczony żołnierz zawsze był dla chłopa bardziej wiarygodny i możliwy do wyobrażenia sobie nocami od tajemniczego użytkownika magii. Ten pierwszy w końcu nie miał runicznych, krwawych tatuaży na ciele ani nie używali obcego języka, tak bardzo zbliżonego do syków, które wychodziły z pysków demonów.

Nagonka na magów zaczęła się dobre cztery wieki wcześniej, choć wtedy świat znajdował się w zupełnie innym miejscu rozwoju. Bardziej zacofanym. Zaczęło się niewinnie i, być może wstyd przyznać, nawet sami to popierali, przynajmniej w ciszy. Tych, którzy oszukiwali lub szaleli parając się nieodpowiednimi zaklęciami. Jednak ich opinia zmieniła się, gdy powoli zaczęto prześladować wszystkich magów, nawet tych, którzy ledwo wyściubiali nos z bezpiecznych murów wież. Kręgi zaczęły zaciskać coraz bardziej, kryjąc swoje sekrety przed światem. Wtedy właśnie, niczym rycerz ratujący księżniczkę z opałów, pojawił się Zakon, który obiecał im ochronę.

Ochrona, która szybko zamieniła się w więzienie w złotej klatce.

— Gdzie w takim razie mnie wysyłają? — zapytał z żalem, gdy wyglądał przez okno na zalesione tereny, które otaczały ich Wieżę. Wiedział, że gdyby wyjrzał przez lukę naprzeciw mógłby widzieć członków Zakonu, a tego nie chciał. — Która część tego świata stanie się miejscem mojej kaźni?

Mistrz westchnął, a głowa opadła między ramiona, jakby sam nie chciał wypowiadać tych słów. Louis widział, jak zaciskał palce na drewnie, ale w końcu znów uniósł wzrok i spojrzał na swojego ucznia.

— Front południowy.

Zapadła między nimi cisza. Każdy wiedział, że to właśnie tam miały miejsce najgorsze walki z nieznanymi potworami. I że naprawdę niewielu wracało z tego miejsca cało. Szczęśliwcy tracili jedynie kończyny, ci nieco mniej — życie. Choć wcześniej inne Kręgi wysyłały tam swoich magów, w końcu wybrano ich.

— W takim razie możesz spodziewać się listu zawiadamiającego o mojej śmierci, jeszcze zanim tam dotrę — powiedział, uznając, że to zakończy rozmowę. Być może nie powinien wyrzucać z siebie takich słów, kiedy wiedział, jak wielką troską otaczał ich Mistrz Kręgu, ale nie potrafił się powstrzymać. Jak miał, gdy wiedział, że za nic nie wróci z tamtego miejsca żywy?

Skłonił się i wyszedł z komnaty, czując, jak trzęsły mu się dłonie. Nadal znajdując się na schodach, oparł się plecami o chłodną ścianę, wzdychając.

Front południowy. Ależ mu się trafiło. Z drugiej strony wydawało mu się, że wolał zginąć spod pazurów stworów, niż pozwolić, aby ścięli go ku własnej uciesze. Prawdą było, że ta myśl wcale go nie pocieszała.

Co gorsza jednak, to wcale nie potwory miały być jego najgorszym zmartwieniem w czasie tej wyprawy.


Battle of SorrowWhere stories live. Discover now