33 - "Kraina lodu"

Start from the beginning
                                    

Podziękowałam kierowcy, kiedy dotarliśmy na miejsce. Weszłam do domu próbując przemknąć się od razu do pokoju, żeby się tam zamknąć i przemyśleć wszystko co na mnie spadło w niecałe dwadzieścia cztery godziny. Zanim mi się to udaje, na mojej drodze pojawia się szmaragdowooki.

- Gdzie byłaś? - pyta mnie.

- Nie ważne. - mamrocze. - Byłam się przejść.

Za nic w świecie nie przyznam się, że byłam z księciem. Za nic.

- Gia. - woła.

- Co? - Spoglądam na niego.

- Martwię się.

- Nie musisz. - mruknęłam.

Jestem podminowana całą tą historią z babcią, ślubem i przede wszystkim z księciem. Nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśleć i nie mam ochoty na rozmowy, a tym bardziej żeby ktoś się mieszał w moje życie. Nawet jak ma dobre intencje. Tylko że ja nie potrzebuje żeby ktoś się nade mną litował i wisiał, bo jestem człowiekiem. Jedynym człowiekiem w całym tym cyrku. Gdzie wszyscy wokół mnie skaczą, bo nie dam sobie rady. Tak, miło jest jak ktoś się o ciebie martwi, ale nie wiedzieć czemu wzbiera w człowieku taka frustracja, że inni sugerują, że nie potrafisz się zająć własnym życiem.

- Powinienem. Jesteś dla mnie ważna i..

- Nie jesteś moim ojcem! - krzyknęłam przerywając mu.

- Gia.. - Mama próbowała mnie uspokoić, pojawiając się blisko.

- Nie, Liza - przerwał jej chłodno Finegan. - Ma rację. Dlaczego bym miał skoro jej własny ojciec jej nie chciał.

Ktoś krzyknął. Wydawało mi się, że to ja, ale głos nie przypominał mojego. Cała frustracja się ze mnie wylała jednym wielkim szlochem. Moje serce po prostu.. pękło. Mężczyzna, który przyjął mnie do serca razem z sercem mojej matki.. tak naprawdę zrobił to bo musiał, a nie dlatego, że chciał.

- Fin! - Usłyszałam jak za mgłą jak mama go karci zanim wyszedł z pomieszczenia.

Wtedy rozpadłam się cała i upadłam kolanami na podłogę. Mama do mnie podbiegła chwytając moje rozdygotane ciało w ramiona.

- Cichutko. - szepnęła. - Porozmawiam z nim i..

- Nie. - przerwałam jej i pokręciłam głową. - Nie. On ma rację. Nawet mój własny ojciec mnie nie chciał. Jestem uszkodzona! Jestem czymś niekompletnym. Jestem niczym! - zaszlochałam. - Dlaczego w takim razie on by mnie chciał. 

- To nie prawda. Gia. Popatrz na mnie. - Podniosła moją głowę i odsunęła włosy z mojej twarzy bym spojrzała w jej szmaragdowe oczy. - Padło tu za dużo wybuchowych słów. Z każdej strony. Ale to nie znaczy, że któregokolwiek z was tak myśli.

- Ale to prawda. - Przymknęłam oczy i pokręciłam głową.

- Nie mów tak. - Jej ton stał się bardziej surowy. - On cię kocha. Jest wampirem i jego emocje są bardziej ostudzone, surowe i czasami wybuchowe, ale cię kocha. Tak samo jak ja.

Pogłaskała mnie po głowie i przycisnęła wargi do mojego czoła. Zachłysnęłam się powietrzem i starałam uspokoić.

- Zostań tu. Pójdę z nim porozmawiać i przyniosę ci herbaty.

Kiwnęłam głową potwierdzająco i znów pocałowała mnie w czoło. Przetarłam dłońmi oczy, kiedy wychodziła i zamknęła drzwi do mojego pokoju.

Nie miałam zamiaru tu jednak siedzieć. Przebrałam się w wygodne rzeczy, po cichu wyszłam z pokoju i najbardziej dyskretnie jak się dało, udało mi się wymknąć z domu nie zauważona przez nikogo. Biegłam ile sił w nogach mając wzrok zalany łzami. Nogi same poprowadziły mnie pod ogromną bramę gdzie kręcili się strażnicy. Od razu wyczuli moje przyspieszone tętno i pędzące serce. Spojrzeli w moją stronę. Wyprostowałam się i podeszłam do nich spokojnie.

Randalyn: Więź Krwi ✓Where stories live. Discover now