Rozdział 7

1.8K 213 104
                                    

Jak rozumiem, wszyscy gotowi na ciąg dalszy?

Rozdział 7

Harry przeciągnął się z zadowoleniem, kiedy usiadł na łóżku. Razem z Page i kuzynami wrócił na święta do domu i bardzo go to cieszyło. Zaraz po przyjeździe przywitał się ze wszystkimi, a potem pognał do stajni. Prince zarżał radośnie na jego widok i Harry objął mocno jego pysk.

– Po obiedzie zrobimy sobie długą przejażdżkę – zapewnił przyjaciela. Przez kilka miesięcy nie jeździł konno i strasznie mu tego brakowało. Latanie na miotle to nie było to samo.

Tego dnia też planował wybrać się w dłuższą trasę. Wyjrzał przez okno, ubierając się. Pogoda dopisywała. Wprawdzie było zaledwie dziesięć stopni na plusie, ale w Arizonie taka temperatura zimą, była czymś zupełnie normalnym. Nie to, co w miejscu, gdzie położona była ich szkoła. Ilvermorny pokrył biały puch i w dzień wyjazdu brodzili w śniegu po kostki. Harry uznał to za ciekawe doświadczenie. W zasadzie to był pierwszy raz, kiedy widział tyle śniegu. Na południu Stanów padał rzadko, a jeśli już się to zdarzyło, to nie była to taka warstwa, jak w Ilvermorny.

– Dzień dobry – powiedział do rodziców, kiedy zszedł na śniadanie.

– Cześć słonko – odpowiedziała Amanda. Po chwili postawiła przed nim talerz z jajecznicą na bekonie i chłopiec z zadowoleniem zaczął jeść.

– Potrzebujesz dziś mojej pomocy tato? – spytał, patrząc na Alfreda.

– Teraz nie. Dopiero później, kiedy przywiozą choinkę. Pomożecie mi ją wnieść i ubrać – powiedział mężczyzna, a Harry pokiwał głową.

Skoro był wolny do południa i jego obecność chwilowo nie była konieczna, postanowił posprzątać boks Prince'a, a potem wybrać się na zaplanowaną przejażdżkę. Ciekawiło go, czy spotka Indian ze wzgórza i będzie mógł z nimi zamienić kilka słów. W szkolnej bibliotece szukał informacji o bramach, prowadzących na drugą stronę, ale nie znalazł ich zbyt wiele. To były bardzo tajemnicze obiekty i w zasadzie powstawały przez przypadek w miejscu, gdzie istniała odpowiednia energia. Jedyną ingerencją czarodziejów było nadanie jej jakiegoś kształtu, żeby nikt przez nie przypadkiem nie przeszedł.

Po sprzątaniu osiodłał konia, a potem pojechał w kierunku wzgórza, rozkoszując się przyjemną pogodą. Cieszył się, że znowu był w domu i trochę było mu przykro ze względu na Rona, który musiał zostać razem z braćmi na święta w Hogwarcie. Jego rodzice chcieli odwiedzić jednego z jego najstarszych braci, który mieszał w Rumunii i pracował ze smokami. Je też Harry uznał za fascynujące stworzenia i chętnie zobaczyłby jakiegoś na żywo. Tutaj nie było na to szans. To nie był klimat, który lubiły te wielkie stworzenia, ale nic nie mogło przeszkodzić mu, w szukaniu informacji o nich.

W końcu dotarł na wzgórze i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył totem i siedzących wokół niego Indian, którzy coś mruczeli śpiewnie. Podjechał powoli bliżej, ale na razie postanowił się nie odzywać i zachować dystans. Czuł, że Prince jest nieco nerwowy.

– Wszystko w porządku – zapewnił go, klepiąc delikatnie po szyi.

Nie wiedział, ile czasu upłynęło. Może dziesięć, a może piętnaście minut, kiedy Jacy wstał nagle ze swojego miejsca i zrobił kilka kroków w jego stronę.

– Nie zbliżaj się tu dziś – powiedział. – To najdłuższa noc w roku i stworzenia ciemności są dziś najsilniejsze. Będą próbować wykorzystać bramę, żeby spróbować wrócić do tego świata.

SpotkanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz