32 - "Żelki fasolki"

Start from the beginning
                                    

- Ty.. - Przymknęłam oczy i głośno wypuściłam powietrze przez nos patrząc w sufit. - Ty i ja to nie jest coś normalnego. Ale..

Czy ja chciałam to powiedzieć? Czy on naprawdę może się zmienić żebym mogła wygłosić tą deklaracje? Bo nie potrafię. Te słowa cisną mi się do gardła, ale coś je powstrzymuje. Zdrowy rozsądek? Oby.

- Gia, to chyba ten moment w naszej książce, kiedy ja mówię, że jestem twój, a ty, że jesteś moja. - zadeklarował.

- A jaka to niby książka? - Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Naszej miłości, moja potępiona duszyczko. - odpowiedział kładąc dłonie na moich policzkach, a mi od tych słów i gestu zrobiło się ciepło w środku. Chce się rozpłynąć. Zapomnieć o wszystkim i zostać w jego ramionach. Ale nie mogę dać mu tak łatwo tej satysfakcji. Niech jeszcze pocierpi i to ja będę się świetnie bawić.

- Tylko zapomniałeś o jednym ważnym szczególe, Melberwood. - Położyłam dłonie na jego nadgarstkach. - Ja cię nie kocham. - Odrzuciłam jego dłonie i zrobiłam krok w tył.

Zawiesił głowę i przez chwilę naprawdę myślałam, że go to ruszyło. Usłyszałam jednak jego cichy śmiech, a gdy podniósł głowę zobaczyłam uśmiech i błysk w jego złotych oczach.

- Dalej to sobie wmawiaj, Quinn. Czy mam już do ciebie mówić Sorena? - spytał na co prychnęłam. - Chociaż wiesz co? Bardziej podoba mi się Quinn. Tak królewsko. Idealnie na moją królową i królową mojego serca.

- Przecież ty nie masz serca, Melberwood.

W jednym szybkim kroku znalazł się przy mnie. Chwycił moją rękę w nadgarstku i zanim zdążyłam pisnąć przyłożył ją sobie do klatki piersiowej gdzie w teorii znajduje się serce. I cholera jasna naprawdę się tam znajdowało. Pod dłonią czułam miarowe bicie serca. Serca Orion'a Hyberion'a Melberwood'a.

- Ono bije dla ciebie, Quinn. - wyszeptał blisko mnie. - To ciało z krwi i kości. Takie jak twoje. Może i nie mam duszy, ale to tylko dlatego, że jakaś kosmiczna siła oddała moją dusze tobie, byś się nią zaopiekowała.

Podniosłam delikatnie głowę i zamarłam. Jego twarz znajdowała się milimetry od mojej i gdyby zrobił nieznaczny ruch mógłby złączyć ze sobą nasze usta. I kiedy zrobił nieznaczny ruch chciałam się wyrwać i uciekać, ale moje ciało stało się bryłą kamienia i nie pozwalało się ruszyć. A potem ta bryła się rozpadła gdy delikatnie potarł mój nos swoim. Odsunął nieznacznie głowę i spojrzał mi w oczy. Jego wzrok uciekał do moich ust i spowrotem. Oddech mi przyspieszył i jestem pewna, że wyczuł jak mój puls oszalał. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a następnie również zamarł, kiedy powoli, milimetr po milimetrze się przybliżałam. Czułam na sobie jego słodki oddech i za chwilę miałam się przekonać jak smakują jego usta..

Wtedy usłyszeliśmy hałas i odskoczyłam od niego. Czułam się teraz jakbym przebiegła maraton. Moje spięte mięśnie dały o sobie znak, a serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Spojrzeliśmy na siebie skołowani i nic nie mówiąc pobiegłam w stronę schodów. Zbieglam na dół, chowając się w ciemnym kącie i przetarłam twarz dłońmi. O mało brakowało. Co ja prawie zrobiłam? Znowu dosłownie zabrakło sekundy, a przekonałabym się jak to jest naprawdę go pocałować. Kretynka.

W końcu udało mi się wystarczająco uspokoić i zeszłam do gości. Nie widziałam już nigdzie Orion'a. Mam nawet wrażenie, że wyszedł po tym co się stało. W końcu też mogłam spokojnie porozmawiać z mamą. Podobno babcia po lekach uspokajających poszła odpocząć i przestała nazywać wszystkich szatanami. Kręciłam się między gośćmi, kiedy mój uśmiech zbladł. Melberwood jednak nie wyszedł i właśnie kręcił się zataczając w pijackim amoku. Rozejrzałam się czy nikt tego nie widzi i podeszłam do niego. Nawet tego nie zauważył, że stanęłam przed nim.

Randalyn: Więź Krwi ✓Where stories live. Discover now