27 - "Uczymy się na błędach"

Start from the beginning
                                    

Coś mnie przed tym powstrzymywało. Ta dziewczyna kompletnie zawróciła mi w głowie chociaż jest arogancka i próbuje wytrącić mnie z równowagi. Myśli, że jak jest jedynym człowiekiem w tej szkole to ma jakiś immunitet i uważa się za niewiadomo kogo. Dlatego chciałem ją okręcić sobie wokół palca, aż pozwoli mi się delikatnie dziabnąć. Ale pod tą pokrywą kryje się przerażona istota, a to właśnie jej maska. W środku jest słodka, urocza, ma poczucie humoru. Jest wolną duszą.

Jak widać - coś się zmieniło. I za cholerę nie jestem wstanie pojąć co. Zdecydowanie bardziej coś innego chce robić z jej szyją, a nie ją gryźć.

Chciałbym jej o wszystkim powiedzieć ale nie potrafię. Boje się jej reakcji. I tak nie wiedzieć czemu jest na mnie cięta, mimo że próbuje być dla niej miły, a ona jeszcze bardziej jest przez to wkurzona.

Pierwszy dzień w Akademii to nie był pierwszy raz, kiedy ją zobaczyłem. Pamiętam jak w wakacje na balu mojej matki kręciła się po sali po tym jak Lord Sorena przedstawił ją i jej matkę mojej. Wyglądała wtedy jak taki przestraszony jelonek podchodząc do królowej. A i tak mnie do siebie przyciągała. Miała w sobie to opanowanie i nawet jeśli większość to czuła, ona idealnie udawała opanowanie i spokój, mimo że wewnętrznie się rozpadała.

- W takim razie, czy mogę ci w czymś pomóc? - odezwałem się. Zamarła z rękami w górze. Podniosła jedną brew i rozchyliła delikatnie usta.

- Ty chcesz mi pomóc? - spytała zaskoczona i ściągnęła brwi w jedną, prostą kreskę. - Gdzie jest haczyk?

- Nie ma żadnego haczyka. - Podniosłem ręce w obronnym geście. - Gdyby było inaczej, nie byłoby mnie tu.

Otworzyła te słodkie duże usta, gdzie w języku nadal błyszczał kolczyk, by coś powiedzieć, ale ktoś nam przerwał. I mam ochotę go udusić.

- Panna Quinn? - Odwróciliśmy się w stronę głosu. Był to chłopak niewiele starszy od nas o niebieskich oczach.

- Tak, to ja. - odpowiedziała dziewczyna.

- Potrzebuje podpisu. - Wystawił podkładkę w jej stronę.

Spojrzała na kartkę przymrużając oczy jak kot i śledząc wzrokiem tekst po czym zrobiła minę jakby sobie o czymś przypomniała i złożyła podpis.

- Dziękuję, pięknej pani. - Wyszczerzył się w jej stronę na co zachichotała jak pieprzona wariatka.

- Kto to? - spytałem zbyt sucho.

- Jeden ze zleceniobiorców. - Spojrzała w moją stronę układając usta w chytry uśmieszek i spojrzała w miejsce gdzie zniknął chłopak.

- Nie podoba mi się. - burknąłem.

- Racja. Też uważam, że nie jest w twoim typie.

- Zabawna jak zwykle. - Przewróciłem oczami. - Po prostu jak dla mnie nie jest zbyt godny zaufania. Nic bym mu nie powierzył.

- Zazdrosny? - Zerknęła na mnie ciemnymi, kocimi oczami.

W chuj zazdrosny. Czy ja to naprawdę przyznaje? Bo nadal pamiętam jak w walentynki mówiła, że ktoś jej się podoba i za cholerę nie wiem kto, a gdzieś w zakamarkach mojej głowy zapaliła się mała iskierka. Ale się przecież jej do tego nie przyznam. Znam ją, wyśmieje mnie i powie, że sobie żartuje.

- Wcale nie zazdrosny. - prychnąłem patrząc w przeciwnym kierunku.

- Przecież wiem. Nie jesteś zdolny do uczuć.

Oj zdziwiłabyś się. I to bardzo.

- Miałem ci pomóc. - wróciłem do tematu.

- Dzisiaj chyba nie ma co. - mruknęła przeglądając kartkę. - Jutro muszę wybrać się do Londynu żeby coś załatwić.

Randalyn: Więź Krwi ✓Where stories live. Discover now