Rozdział 1. Uspokajający smak melisy

44 0 0
                                    


Kolejny niepotrzebny mebel. Nie potrafiłam inaczej określić siebie w tym miejscu pełnym pięknych obrazów, wrażliwych ludzi, artystów, pasjonatów sztuki i pracowników, którzy każdego dnia dokładali swoich starań, aby to miejsce żyło i przynosiło zyski swojemu właścicielowi.

Gdy spoglądałam teraz na jeden z obrazów Józefa Chełmońskiego, nie byłam w stanie oderwać oczu od tęsknie wyciągniętej w powietrzu dłoni zwyczajnej, wiejskiej dziewczyny. Kim była? „Nie wiem." Swoją dłonią chciała sięgnąć nieba, czy wyobrażała sobie, że obok niej stoi zmarły ukochany i czekała, aż jego duch dotknie jej ręki?

Bolesne ukłucie w sam środek serca kazało mi wrócić do rzeczywistości. To stało się zaledwie trzy miesiące temu. Odszedł, ale gdy zamykałam oczy, niemal wyczuwałam przy sobie jego obecność, zupełnie jakby jego dusza pozostała przy mnie. A jednak to nie jego dusza lecz smętne wspomnienia i cierpienie przygniatały mnie w tej chwili – tak jak wczorajszego dnia i jeszcze wcześniej... A przecież już prawie pogodziłam się z jego utratą.

– Kasiu! Czy mogłabyś zająć się drugą grupą? To wyjątkowa sytuacja!

Odwróciłam się. Ujrzałam za sobą moją koleżankę, Aleksandrę Sułkowską, z którą pracowałam już prawie dwa miesiące. Ona zajmowała się oprowadzaniem zwiedzających, opowiadała o dziełach i artystach. A ja? Myłam, zamiatałam i ustawiałam ekspozycje, ale nawet nie byłam w stanie przypomnieć sobie nazwisk artystów, o których uczyłam się kiedyś w szkole artystycznej. – Zajmij ich tym obrazem, a ja w tym czasie dokończę tamtą grupę.

– Dobrze. – Skinęłam lekko głową.

Do obszernego, wysokiego na cztery metry pomieszczenia, usytuowanego na planie prostokąta, weszła grupa dziesięciu osób. Na pierwszy rzut oka mogłam stwierdzić, że są to obcokrajowcy. Jedyne czym mogłam sobie w tej chwili pomóc to folder, w którym po angielsku zamieszczony był opis całej wystawy. Zabrałam z niewielkiego stolika dziesięć folderów i z wymuszonym uśmiechem na twarzy podeszłam do tych ludzi. Ich oczy ledwie zdążyły mnie dostrzec, zanim wtopiły się w barwy, kształty i światłocienie obrazów wybitnego, polskiego artysty.

– Proszę, proszę... – mówiłam i podawałam im moją przepustkę do milczenia. Co niby miałabym im opowiedzieć o „Dziewczynie z dzbanem"?

„Obraz ten odczytuję wyjątkowo osobiście, gdyż pod warstwą farby i niewątpliwego talentu artysty odczytuję w nim skrawki swojej duszy..."

– Świetnie to rozegrałaś! Sama nie wiedziałabym, co mam im powiedzieć! To Holendrzy! – Ola poprawiła na głowie gęstwinę swoich rudawych loczków, po czym zapięła guzik białej bluzki z kołnierzykiem, rozpinającej się jej na każdym kroku. – Muszę powiedzieć Solskiemu, żeby sprawił nam nowe mundurki. Te już są chyba dla nas za małe. – Przyjrzała mi się swoimi zielonymi oczyma i po chwili dodała:

– To znaczy: mnie sprawił! Bo ty, biedulko, to mizerna jesteś.

Tak, przy obfitych ale zgrabnych kształtach figury Olki, ja byłam niczym wieszak. Matka dwójki dzieci, pełna energii kobieta pracująca. Byłam jej przeciwieństwem, a jednak odnalazłyśmy wspólny język. Czasem się jej zwierzałam, lecz nie do końca byłam przekonana, czy aby nie popełniam w ten sposób życiowego błędu, będąc zbyt ufną wobec prawie obcej mi osoby. W tej chwili jednak mało mnie to obchodziło. Nadeszła godzina powrotu do nie mojego domu.

– Chodź na pizzę, jestem bardzo głodna – poprosiła mnie koleżanka. Nie potrafiłam jej odmówić, zwłaszcza że jeszcze nie miałam ochoty wracać do domu.

Szłyśmy sobie spacerkiem po ulicy pełnej samochodów i ludzi. Kocie łby niemiłosiernie wykręcały nasze stopy, obute w eleganckie buciki na obcasach. Było tak gorąco, że ciężko było uwierzyć w to, że to dopiero środek maja.

WIEK-NIEWAŻNY cz. 2. PowrotyTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon